Witam!

To jest o moich osobistych rozważaniach, obserwacjach, doświadczeniach, myślach: o sprawach bieżących i bardziej uniwersalnych, ponadczasowych. Z niewielką ilością zdjęć i obrazów, raczej słowa. To co tu napiszę będzie pewnie jakąś wypadkową doznań mego dotychczasowego życia.

poniedziałek, 16 grudnia 2019

Czy tylko chodziło o pieniądze?


   Żyję a nie było mnie tu długo bo zmieniłem pracę i…. właściwie na tym stwierdzeniu mógłbym zakończyć. Tyle, że dla osobnika 60+ to jednak nie jest łatwe „przejście”. Trochę moralnego kaca, bo to jednak 24 lata u jednego „pana” a i ludzi – zwłaszcza tych fajnych – mimo wszystko żal. Jednak emerytalne prognozy z ZUS-u zmotywowały mnie najbardziej do tej być może desperacji. No i jeszcze nie taka jak oczekiwałem odpowiedź podczas negocjacji nowych, być może już ostatnich, warunków zatrudnienia(czytaj: podwyżki). Postanowiłem i zmieniłem, wykorzystując zapewne ostatnią w zawodowym życiu szansę na poprawę materialnego(też) bytu.
Nie ma w tej nowej pracy niczego czego bym nie znał albo nie rozumiał ale porządek jakiś inny(a właściwie jego brak). I to trochę męczy. Oczywiście pierwszy przelew był miłym wydarzeniem(taki był z resztą jeden z głównych powodów mojego „występku”). Pierwszy miesiąc był spokój: wzajemne obserwowanie, badanie i cisza, która wręcz denerwowała albo wywoływała dziwne domysły. Aż któregoś dnia się zaczęło i to tak, że miałem wrażenie iż mam być ekspertem we wszystkim, co tylko sprawia problemy. Właściwe to ja znam(jakiż brak skromności graniczący z bezczelnością) odpowiedzi i sposoby rozwiązania wszystkich z nich. Teraz mam ciągle jakieś spotkania, czegoś pilnuję, tłumaczę, decyduję, pomagam. W sumie fajnie, bo przecież w poprzedniej robocie się wypaliłem. A do tego na każdym prawie kroku spotykanie ludzi, których nie znam a oni mnie tak, z rzeczy, które robiłem w poprzedniej. Nie wiem jak się sprawy zawodowe potoczą dalej ale nie chciałbym się wkręcić w wir korporacyjnego gonienia za czymś, bo to już lata nie te a i więcej jak 8 godzin nie zamierzam dziennie poświęcać na pracę bo to niezdrowe jest i basta. Praca jest za to państwowa i mam nadzieję, że jej owoce posłużą wszystkim dlatego chciałbym najpilniejsze tematy i bolączki załatwić jak najszybciej. Uff… starczy już o tych zawodowych emocjach.
   Działkowe jesienne prace a także pobyt i pisanie czegokolwiek w tym miejscu z powyższych powodów zaniedbałem a teraz już za zimno a i czasu jakby mniej. Urlopu zostało kilka zaledwie dni więc trzeba go szanować. Głupio tak, jak jeszcze zima się nie zaczęła, mówić „aby do wiosny” ale chyba tak to się skończy. Tylko od czasu do czasu użyta jako przyprawa główka czosnku czy ogórek kiszony przypominają o letnich zmaganiach z suszą. I znów trzeba mieć nadzieję, że nadchodzący rok będzie lepszy.
   Wnusia ukończyła niedawno lat dwa i staje się prawdziwą gadułką sprawiając radość rodzicom i dziadkom. Codzienne wieczorne spotkania na whatsapp’ie przed ostatnią kaszą są jak najlepsza dobranocka dla obu chyba stron. Ach żeby mieć teraz taką energię jak ten dzieciak…

poniedziałek, 12 sierpnia 2019

Obrazki z działki

Sucho, sucho sucho!
Brak opadów podczas tegorocznego lata widać na każdym kroku.
Kilka fotek z ostatniej soboty:
Koktajlowe pomidorki w gruncie

Fasola i ogórki - dwie siostry

Winogrona których nie dosięgnęły kury

Kapusta wraz z mniej widocznymi pomidorami o selerami(antybielinkowa ochrona)

Dynia

Dynia Hokkaido

Cukinia

Kapusta prawie nieuszkodzona przez bielika za to podżerana regularnie przez sarny

W głębi słabiutka kukurydza

Ładne przyrosty włoskiego orzecha

Ziemniaki pod sianem - z pięciu roślin ledwo zebrałem na obiad dla trzech osób. Może jeszcze trochę podrosną

Duma teściowej

Oczywisty ślad pobytu sarenek - odcisk kopytka na ogórku
Balkonowy koktajlowy, żeby nie tylko w weekendy smakować

niedziela, 7 lipca 2019

Poznań, susza, kleszcze

   Czerwiec zakończył się nadzwyczajnymi upałami, które raczej prędko nie powrócą. Byłem akurat służbowo w Poznaniu, gdzie temperatury dochodziły wówczas do 39 stopni w cieniu. Pojechałem specjalnie trochę wcześniej by w końcu pochodzić po mieście. Zwykle wpadam tam jak po ogień, załatwiam sprawy i wracam jak najszybciej. Tym razem połaziłem po starówce i okolicach by poczuć klimat tego miasta. Było fajnie, choć bardzo gorąco. Zjadłem dobry obiad w knajpce, którą wynalazłem w necie i tradycyjnie rogala marcińskiego, kupionego w tej samej od lat cukierni.
Wracając spoglądałem na pola, gdzie braki wody były bardzo widoczne a zboża miały już taki kolor jak przed żniwami.
   Przerwa w wyjazdach na działkę w związku z tym wyniosła aż dwa tygodnie. Niestety brak wody odbił się już mocno na stanie i wielkości uprawianych przeze mnie warzyw. Z upałów nic sobie nie zrobiła cebula pewnie, dlatego, że sadzona z dymki wcześniej niż inne skorzystała z zapasów wody po zimie. Jej wielkość jest imponująca i na wiosnę posadzę jej dwa razy więcej. Rosnąca współrzędnie z nią marchew to już inna bajka – powschodziła nierównomiernie i jej wielkość jest także bardzo zróżnicowana. Ale znalazłem dwie, które nadały się już do zjedzenia – były pyszne. Ich sąsiedztwo ma pozytywne wzajemne oddziaływanie. Czosnek już wykopałem, bo większość szczypioru była już zaschnięta a nauczony ubiegłorocznym doświadczeniem nie chciałem terminu zbioru przeciągnąć by nie wygrzebywać z ziemi rozpadających się główek. Plon taki sobie – z posadzonych około 150 ząbków jest z 70 ładnych, kształtnych główek. Reszta jest drobniejsza – pójdzie na bieżące potrzeby(ogórki).
   Pojadłem trochę agrestu i białych porzeczek. Czarne trzeba będzie chyba zebrać już za tydzień. Grządka, na której umieściłem razem kapustę, seler, pomidory i chilli wygląda już bardzo okazale. Zwłaszcza kapusta korzysta z ochrony sąsiadów przed bielinkami. Na innej grządce, którą podzieliłem na sadzonki winogron i porów znalazłem ślady pobytu saren, które podskubują te drugie a także poobgryzały jeden krzaczek papryczki chilli, którą tam posadziłem. Jeśli idzie o sadzonki winogron to z 50 patyków wetkniętych w ziemię 5 rośnie i wypuszcza kolejne listki. Uznaję to za sukces, bo zrobione to zostało raczej nieprofesjonalnie. Na kolejnej grządce ogórki, które współistnieją z fasolą Jaś, już mają sporo zawiązków i lada dzień zacznie się ich zbiór. Fasola niestety otrzymywała mniej wody podczas podlewania, więc jest trochę opóźniona ale i tak już obficie kwitnie i dzielnie oplata podpory. Dynie i cukinie również dopiero zaczynają kwitnąć, bo niedobór wody przyhamował ich wzrost.
   Poza tym ciągle coś koszę, grabię, przenoszę na kupy. I łapię kleszcze. Dziś znalazłem już czwartego w tym sezonie. Tym razem miałem zbója na łopatce i pewnie dlatego nie wyczułem go podczas kąpieli. Poprzednie dwa były na przedramieniu i pod kolanem. Za to ten pierwszy, którym zainaugurowałem sezon postanowił, że sprawdzi moje rodowe „klejnoty". Jak się zorientowałem, że go tam mam to czym prędzej udałem się na pogotowie. Uprzejme dwie pielęgniarki, gdy usłyszały z czym przyjeżdżam i gdzie go mam stwierdziły, że wezwą doktora(pewnie jak bym miał 30 lat mniej to spróbowały by same go wyciągnąć, cóż każdy wiek ma swoje blaski i cienie). Skończyła się ta moja wizyta profilaktycznie podanym antybiotykiem przez 5 dni – taka procedura.
Dzisiejszy srurczysyn
Podejrzewam, że to coraz częstsza obecność dzikich zwierząt(saren) na działce jest powodem nasilenia się występowania kleszczy.

   Na balkonie 4 koktajlowe pomidory mają już sporo zielonych owocków a uratowana przed wyrzuceniem do kosza bazylia kupiona w sklepie i przesadzona do większej donicy odwdzięcza się obfitością aromatycznych listków. Mozarella czy spaghetti z jej dodatkiem - pycha!
Uratowana bazylia
Ta sama dziś



   Za dwa tygodnie i jedziemy z żoną nad jeziora - na tydzień - takie mini wakacje.

niedziela, 9 czerwca 2019

60, pierwsze zbiory, jezioro

   W maju przekroczyłem kolejną dychę życia i mogę się pochwalić szóstką z przodu(mam cichą nadzieję, że to dopiero połowa mego żywota). Może to, że mnie tak dawno tu nie było jest po trosze wynikiem podsumowania tego, co za mną i robienia sobie nadziei na to, co jeszcze może się uda. Odbyłem nawet rozmowę z szefem w sprawie podwyżki, motywując jej celowość tym, że właśnie wkraczam na ostatnią prostą mej zawodowej kariery, lecz odniosłem mniej niż połowiczny sukces w mych staraniach. Szef nawet z uwagą wysłuchał moich argumentów, ale po trzech dniach, po rozmowie ze swymi przełożonymi powiedział, że tylko tyle może. Trudno, muszę żyć dalej. Mam nadzieję, że za pięć lat, odejdę z uposażeniem, które nie będzie mnie zmuszało do korzystania z pomocy społecznej ani wyciągania ręki do dzieci. Na razie przygotowuję CV do konkurencyjnej firmy, chociaż nie przychodzi mi wcale łatwo, bo mam świadomość, że moje odejście i wykorzystanie posiadanej wiedzy może mocno nadszarpnąć pozycję dotychczasowego pracodawcy(czuję się z tym dość podle, w końcu 24 lata w tym jestem, ale kiedy realizować marzenia jak nie teraz, nie wiadomo ile czasu jeszcze zostało). Jakby to nie wyszło to mam jeszcze plan C. Ale mówić o tym jest jeszcze za wcześnie.
   Tyle tego przydługiego wstępu starszego pana, któremu znów coś w życiu wyszło nie tak jakby sobie życzył. W tak zwanym międzyczasie robię dalej zawodowo, co do mnie należy, choć z mniejszym już zapałem niż przed rozmową z szefem(olewam, co tylko się da).
   Każdą prawie sobotę spędzam na wsi próbując nadgonić czas. Posadzone i posiane wiosną warzywa lub ich sadzonki rosną teraz w oczach. Uwielbiam ten czas upałów i bardzo ciepłych nocy. Zmiany widać codziennie. Po tygodniu trudno poznać grządki tak szybko wszystko rośnie. Zielsko też. Ale to akurat już dawno zaakceptowałem, bo w mojej metodzie uprawy komposty wszelakie, w tym również z chwastów to podstawa. Z wczorajszego pobytu, oprócz zapoconych ubrań(burzowo było a wody wypiłem morze) przywiozłem świeżą dymkę(rośnie fenomenalnie) i koper, który próbował ją i marchew zagłuszać. Wypełnił całe wiadro:
Oczywiście kosiłem także trawę, sięgającą miejscami do pasa, zgrabiając ją na kupki by szybciej uległa rozkładowi. Zaobserwowałem, że jabłek i orzechów włoskich będzie w tym roku znacznie mniej niż w ubiegłym – rekordowym. Sadzonki winorośli jakoś rosną, ale za wcześnie ma razie na wnioski. Może jesienią doczekam się paru nowych krzewów. Na razie pielę chwasty i podlewam. Na balkonie w tym roku mam tylko 4 koktajlowe pomidory – mają już kwiaty.
   Tydzień temu(jak co roku w maju) spędziłem pięć dni nad jeziorem w towarzystwie starych kolegów. Było fajnie, czyli jak zwykle.
Złowiłem nawet, pierwszy raz w tym jeziorze, pięknego lina, o których występowaniu do tej pory słyszałem tylko opowieści.
Po obejrzeniu przez wszystkich dostał całusa i wrócił do wody(za chwile rozpoczyna tarło, więc niech się mnoży – nam jedzenia nie brakowało).
   Czyż świat nie jest piękny?

Mimo wszystko….

niedziela, 7 kwietnia 2019

Kulinarne wspomnienie jesieni

   Zupy dyniowej ugotowałem z dyni, którą do tej pory, z ubiegłorocznych zbiorów, udało się przechować w piwnicy zięcia i córki(kiedyś to się budowało domy prawdziwymi piwnicami). Znów smakowa ekstaza. W tak zwanym międzyczasie zrobiłem jeszcze, z czerwonej kapusty, naszą ulubioną surówko-sałatkę(blanszowana jest, dlatego wątpliwość jak ją zwać). I o ile dynia była za darmo, to kapusta zdaje się być teraz elitarnym rarytasem z uwagi na obecną cenę jej kilograma(od 3,49 do 4,45zł). Chyba zeszłoroczna susza zaczyna odbijać się taką cenową, warzywną czkawką. Ale co tam, za oknem wiosna a tu takie miłe, smakowite i kolorowe wspomnienia jesieni.

Najważniejszy składnik, czerwona kapusta, zupa i produkt uboczny pestki
   Wczoraj także, jak to w sobotę, popracowałem na działce. Powaliłem ostatnią z czterech uschniętych śliw podkopując i podcinając jej korzenie. Napociłem się przy tym nieźle, bo ciepło było a ja z pewnością coraz słabszy fizycznie. Wcześniej przekopałem zeszłoroczny zagonek permakulturowy, na którym perz i pokrzywa zadomowiły się na dobre. Ziemia była bardzo miękka, więc kłącza i korzenie obu chwastów usuwało się lekko. Dwie spore kupy tego zielska się uzbierały. Pokrzywa ma to do siebie, że ziemię w miejscach, które zasiedla pozostawia we wspaniałej pulchnej i próchniczej strukturze. Zagrabiłem zagonek i wsadziłem pół kilo dymki. Będzie na letnie bieżące potrzeby. Resztę obsieję marchwią i buraczkami. Stan czosnku bardzo mnie cieszy. Na jabłoniach mimo ubiegłorocznego nadzwyczajnego urodzaju sporo pąków kwiatowych rokujących i w tym roku niezłe zbiory. Zrazy winogrona, które ściąłem i posadziłem na początku marca wyglądają na żywe i może uda mi się choc część z nich ukorzenić i zrobić sadzonki. Po drodze na działkę zajechałem do sklepu ogrodniczego i kupiłem jeden agrest i borówkę amerykańską. Posadziłem obie roślinki zaraz po przy jeździe. Pomysł był taki żeby borówka była innej odmiany, bo zapylają się na krzyż, ale na miejscu okazało się, że do tych dwóch już posiadanych dokupiłem trzecią tej samej odmiany. Będzie trzeba kupić niestety, czwartą już, raz jeszcze. Młodego dęba, co wysiał się w porzeczkach, przesadziłem na koniec działki od północnej strony by nie zacieniał jak będzie już duży. Kury są we wiosennym szczycie nieśności, wiec jajka jemy na wszystkie sposoby – taka pora.

   Deszczu tylko trochę mało ma Mazowszu. Po ostatnich ciepłych i wietrznych dniach wierzchnia warstwa ziemi jest już sucha i na polach spotkać można często tumany podrywanego w górę kurzu.







niedziela, 31 marca 2019

Wiosnę już widać

   Po chorobach(pozostała tylko jakaś suchość w gardle i czasem chrypka) i podróżach nadszedł czas by wziąć się za robotę na działce. Ostatnie dwie soboty spędziłem na pracach porządkowych w ogrodzie. Po ogarnięciu spraw teściowej i szwagierki(zakupy w markecie i optyk) wziąłem się za pracę. Na pierwszy ogień poszły uschłe śliwy. Przypuszczam, że to woda zalegająca  po zimie jak i letnich deszczowych okresach przyczyniła się do obumarcia wszystkich czterech. Z pierwszą uleną nie było problemu. Spróchniały pień łatwo padł pod moim naporem. Pozostałe trzy to już inna bajka. Poobcinałem konary, zebrałem gałęzie i pozostały tylko dwumetrowe pnie. Piły ręczne i siekiery nie za bardzo radziły sobie z tematem. Kombinowałem na różne sposoby i chwilowo spasowałem. Piły się zakleszczały zaś siekiery dzwoniły jakbym w kamień uderzał. Głową muru nie przebijesz. Mógłbym wziąć pewnie piłę łańcuchową by dokończyć dzieła ale obłożę je wokół wyrywanymi chwastami i natura sama sprawę załatwi za parę lat(przecież mi się nie pali) wszystko spróchnieje i pójdzie łatwo, jak z tą pierwszą.
   Posadzony jesienią czosnek powschodził w stu procentach i aż mi ślina leciała, aby wyrwać jeden i schrupać zielony szczypiorek jako nowalijkę. Zadowoliłem się na razie tylko widokiem. Posprzątałem także resztki roślin, jakie pozostały na zeszłorocznych grządkach i założyłem nową, pod ziemniaki: na kartonach, słomie i zgrabionych starych liściach. Na wybiegu u kur(niosą się teraz świetnie, jak to na wiosnę) ostały się jeszcze dwa krzaki czarnych porzeczek, które obdziobywane systematyczne nie doczekały nigdy owoców. Wykopałem i przesadziłem w nowe miejsce uzyskując po podziale sześć nowych krzaczków. Od teraz mam ich już razem 15 i poczułem się jak wielki plantator. Będzie dużo zdrowego dżemu i soków. Wyciąłem także zeszłoroczne maliny i widać było także i tam wiosnę w postaci wystających jeszcze nieśmiało z ziemi nowych pędów. Na posadzonych parę lat temu modrzewiach o pniach zniekształconych po regularnych wizytach saren widać(pierwszy raz) zalążki szyszek.
   W domu także się już zaczęło(piekiełko). Parapet(niestety tylko jeden z uwagi na różnice poglądów żony w tym temacie) zastawiony siewkami porów, selerów i chilli. Czas najwyższy posiać pomidory – pewnie tak jak w zeszłym roku posłużą jako ochrona przed bielinkiem dla roślin kapustnych(korzystam z sąsiedztwa warzyw zamiast chemii). Teściowa ugotowała pyszną zupę na bazie fasoli Jaś i zasugerowała, aby i w tym roku ją posiać, ale w większej ilości. I tak oto kolejna pozycja w warzywniku sama się zaplanowała.
   Chciałbym każdą sobotę w tym roku poświęcić działce i uzyskać z niej jak najwięcej własnej dobrej żywności. Czy to się uda? Zobaczymy, co czas przyniesie.
   Jak zwykle po drodze na działkę zajeżdżam do córki by choć chwilę spędzić z wnusią. Wspaniały jest czas, gdy przyglądam się i podziwiam rozwój i postępy tego dziecka. Coraz więcej mówi i rozumie i każdy tydzień przynosi coś nowego. Żona ostatnio z powodu problemów zdrowotnych z barkiem jest na dłuższym zwolnieniu, więc ma z małą częstsze kontakty. Pewnie w jakimś stopniu to również przyczynia się do tego.

   Za miesiąc będzie już po Wielkanocy, potem długi weekend, czerwiec, lato... Ależ ten czas leci….

piątek, 15 marca 2019

Na południe od domu…

   …wyjeżdżałem w tym miesiącu. Znów coś wdrażać, prezentować. Najlepsze, gdy na koniec usłyszę: dobrze, że pan do nas przyjechał, dowiedzieliśmy się czegoś więcej, lepiej się nam będzie teraz pracować. Miłe to jak się przekazuje cząstkę swego 24 letniego doświadczenia innym i zostanie to tak podsumowane.
   Na południe ode mnie były tym razem Kielce, Kraków i Rzeszów. W tym pierwszym mieście byłem służbowo pierwszy raz i mam bardzo pozytywne odczucia. Widać, że się w nim dzieje i nie jest ono raczej wizytówką braku postępu i rozwoju. Kiedyś już tam byłem, ale to było w poprzednim stuleciu, a potem już tylko przejazdem.
   Drugi był Kraków. Kurcze, byłem już parę razy w Krakowie i choć wydaje mi się, że już trochę go znam zawsze mnie czymś zaskoczy. Tym razem był to remont linii tramwajowej do Bronowic, gdzie miałem spotkania. Przyznam, że dopiero organizując ten trzeci wyjazd do Rzeszowa(przez Kraków), zauważyłem w kolejowej wyszukiwarce połączeń informację o zmianach organizacji ruchu tramwajów w Krakowie. No cóż zapłaciłem frycowe za brak uwagi(nie jak na lekcjach w szkole, ale też bolało), bo zrobiło się akurat baaardzo ciepło jak na marzec a mi przyszło przemierzać z buta ulice miasta. A tu i komunikacja zastępcza zorganizowana i w dodatku za darmo. Ech! Tylko rozkopane wszędzie jakby metro budowali… A wystarczyło tylko przeczytać ze zrozumieniem takstu(a może to już zmiany wiekowe?).
   O Rzeszowie pewnie bym niewiele napisał, gdyby nie to, że hotelik fajny trafiłem, niedrogi i z widokiem na rynek starego miasta i śniadaniem przynoszonym do pokoju(troche mnie to początkowo krępowało, ale powiedzieli, że u nich to norma). No i najważniejsze!!! Bym całkiem zapomniał. Podróże kolejowe. Pierwszy raz, od nie wiem, jakiego czasu, przegadałem całą trasę od Rzeszowa do Krakowa!!! Komórki leżały na półce a my we trójkę w przedziale rozmawialiśmy. Motorem rozmowy okazała się dziennikarka polskiego radia we Lwowie. Ileż ja przez te dwie godziny się dowiedziałem o tej trudnej polsko-uraińskiej historii. Cała nasza grupka była przy tym aktywna, wymienialiśmy informacje i słuchaliśmy z szacunkiem wypowiedzi innych. Aż na koniec podziękowałem swoim współpasażerom za tak sensownie spędzony czas. Obyliśmy się bez smartfonów mimo, że każdy z nas zajrzał czasem do swojego podczas tej podróży. Trzeci pan jechał do Zakopanego połazić po Tatrach a rozstaliśmy się na dworcu głównym w Krakowie dziś wczesnym popołudniem.
   Jak już o tych trudnych polsko-ukraińskich sprawach to: wcześniej, czekając na przyjazd pociągu na dworcu w Rzeszowie przegadałem z pół godziny z młodym Ukraińcem. Dziwił się chłopak początkowo, że bez problemu porozumiewał się za mną po rosyjsku(cóż, to chyba cecha mego pokolenia). Jechał do pracy w sklepie, do Poznania i choć pełen nadziei, zadał mi pytanie, które wskazywało, że miał też obawy. Pytał wprost czy Polacy lubią Ukraińców. Byłem w kłopocie, bo przecież nie ma na to jednoznacznej odpowiedzi. Historia obu narodów jest skomplikowana a jej interpretacja często manipulowana. Wyraziłem tylko taki pogląd, że jeśli młodzi ludzie wyjeżdżają ze swej ojczyzny, bo nie widzą dla siebie perspektyw to jest bardzo złe dla ich ojczyzn a także dla nich samych. Pociąg opóźniony parę minut w końcu nadjechał i rozstaliśmy się, bo każdy z nas miał miejsce w innym odległym wagonie. Ciekawe jak powiedzie się temu młodzieńcowi w naszym kraju. Wyglądał na poczciwego i niezmanierowanego dzieciaka. Pewnie się tego nie dowiem, a może….. kiedyś, znów na jakimś dworcu…..
PS: Pory już nieźle podrosły a selery wzeszły. Chyba czas już na paprykę i pomidorki.

piątek, 22 lutego 2019

Chory, chorszy…

… ale jeszcze nie trup.
   I w końcu zawiodło mnie moje końskie zdrowie. Po latach nie chorowania, po latach bez gryp, przeziębień i gorączek wreszcie dopadło mnie jakieś zmutowane(zapewne) dziadostwo. Trzy dni leżenia plackiem z temperaturą powyżej 39 stopni, bardzo mnie osłabiło. Później już ciepło mojego ciała spadało. Szok to był, bo zawsze myślałem, że los wyróżnił mnie, chociaż nadzwyczajną odpornością. W sumie ponad 10 dni nieobecności w pracy(nie pamiętam, kiedy poprzednio coś takiego miało miejsce). Pogody zwariowane, sprzyjają przegrzaniu lub zmarznięciu. Pewnie i jedno i drugie zdarzyło mi się w dniach poprzedzających zachorowanie. Podróżowanie w autobusach z kichającymi i prychającymi współpodróżnymi też nie są zapewne bez znaczenia. Oczywiście lekarz z przychodni rejonowej poza kapsułkami antywirusowymi życzył mi(uprzejmie) jeszcze także dużo zdrowia nie zapytawszy nawet czy potrzebuję zwolnienia od pracy. A może wyglądam już na emeryta? „Smaczku” tamtej wizycie dodało jeszcze to, że moja kilkudziesięcioletnia dokumentacja medyczna zaginęła i trzeba mi było założyć nową kartę. Bałagan to tylko jeszcze czy już katalogowy burdel. I znów mój kontakt ze społeczną służbą zdrowia(na którą w formie obowiązkowych składek przez dziesięciolecia zabrano mi niezłą fortunę) zakończył się dodatkowym stresem i niechęcią do tego zdemoralizowanego systemu. Raczej za mojego życia już nie doczekam by ten element(służba zdrowia) zadziałał poprawnie.

   Jakby nie patrzył skończyło się wszystko wezwaniem drugiego lekarza na wizytę domową i ten dopiero rozpoznał cokolwiek zapisując odpowiednie leki i zarządzając kilkudniowe wyleżenie „dziadostwa” w łóżku. W poniedziałek, po tym niezaslużonym "areszcie domowym" pójdę już wreszcie do pracy oraz do tej zasranej i patologicznej przychodni, by zrobić zadymę w sprawie brakującej dokumentacji(może postraszenie RODO spowoduje, że „panie” z rejestracji ruszą wreszcie swoje przyspawane przez lata do foteli dupska). Wcale się na to nie cieszę, bo znów się tylko pewnie wkurzę…. A tego betonu i tak nie skruszę.
PS: Pory już posiałem i trochę powschodziły.... Będę kontynuował sianie z innymi roślinkami. To dodaje mi optymizmu.

wtorek, 29 stycznia 2019

Rok temu…

… postanowiłem zawalczyć o własne zdrowie poprzez ograniczenie wagi. Obiecywałem sobie tracić tylko 100 gramów dziennie(w moim przypadku to ledwie promil), zastrzegając od razu, że i 50 gramów dziennie też będzie OK. I co? I nic. Pierwszego styczna tego roku ważyłem dokładnie tyle samo, co rok wcześniej, kiedy zaczynałem tę „zabawę” i jest to o wiele za dużo. Tak gdzieś do maja prowadziłem nawet excelowy pliczek, w którym zapisywałem codzienną wagę. Przez jakieś trzy, cztery miesiące mnie to motywowało jak widziałem na wykresie spadającą krzywą. Na początku spadek był imponująco stromy, by potem z każdym dniem przybliżać się do linii poziomej. Potem, nie wiedzieć jak i kiedy wróciłem do początku.
   Nadal odczuwam jeszcze poświąteczne zapasy, odłożone tu i ówdzie. Teraz, nawet bardziej niż rok temu mi to przeszkadza. Wiem chyba, co zrobić by to zniwelować ale i tak kończy się to na teorii a w praktyce dominują węglowodany, tłuszczyki i mięsa. Bo szybciej i wygodniej a i na dwa lub trzy dni można od razu naszykować. Zgroza. W pracy też człowiek przymurowany do biurka więc spalanie kalorii mocno ograniczone. Jednym słowem kicha!.
   Wypadałoby na koniec coś postanowić w tym temacie, obiecać sobie, w dodatku publicznie. Ale jak to zrealizować, kiedy nawyki kulinarne tak silnie ugruntowane?
   Może od jutra? Bo dziś jeszcze kupując rano chleb codzienny „nagrodziłem" się drożdżówką… miłe panie z piekarni zawsze coś dodatkowego proponują(właściwie powinienem ich nie lubić - w końcu nie pomagają mi).
   Utopia? Bezmyślność, może uzależnienie? A może pokutuje wciąż w umyśle widok, z młodości, pustych sklepowych półek albo syndrom kartkowy? A może zapachy kulinarne odurzają?
   Pewnie wszystko po trochu. Ale jak nie zrobię czegoś z tym to będzie źle – to wiem na pewno.

Działko tylko w tobie nadzieja!!!!
Aby do wiosny?

PS: Z domu lepiej nie wychodzić, bo rano smog i wieczorem też, że aż w gardle drapie albo głowa boli. Przeszło by się może ze dwa przystanki ale korek na całej ulicy a dodatkowy smród spalanej benzyny i ropy jeszcze pogarsza sytuację. Skutki CYWILIZACJI.

wtorek, 1 stycznia 2019

2018 – podsumowanie



   Skończył się już ten rok. „To był rok, dobry rok…” – można by w największym skrócie powiedzieć o nim, używając cytatu z popularnej w tych dniach piosenki.
   W pracy było spokojnie: nowe tematy wprowadzane rozważnie i bez zbędnego pośpiechu. Dotychczasowe działania nadzwyczaj efektywne, sprawiły, że uzyskaliśmy rekordowy wynik finansowy(może przełoży się to również na premię roczną). Gdy wyniki dobre to i spokój w robocie zapewniony – „góra” nie ma się do czego przyczepić.
   W rodzinie duuuuuża stabilizacja: obie córki już na swoim. Starsza kupiła wreszcie własne upragnione „M”, w dodatku niedaleko nas(drobne remonty i urządzanie spowodowały moją dłuższą nieobecność na blogu). Jak mówi holenderskie przysłowie: Dzieci powinny mieszkać w takiej odległości od rodziców by nie było widać dymu z komina. Na szczęście w wielkomiejskiej zabudowie to nie grozi. Zostaliśmy teraz z żoną sami w mieszkaniu, które przez całe nasze dotychczasowe życie było za ciasne a teraz wydaje się być luksusowym apartamentem. Musimy trochę ochłonąć i oswoić się z tą sytuacją, choć żona ma już pewne pomysły zmian i remontów, ale ja na razie nie mam ta to najmniejszej ochoty a także nadmiaru pieniędzy. Wnusia rośnie wspaniale i opanowała już sztukę samodzielnego chodzenia. Jest zdrowiutka, uśmiechnięta i zapewne szczęśliwa. My cieszymy się każdym spotkaniem z nią. Myślałem, że spokojnie przyjmę to swoje "dziadkowanie " lecz ostatnio córka uświadomiła mi, że mała ma teraz 90 procent ubrań od dziadka(dumny jestem z tego trochę ale czy poprzestanę? Może i jest jakiś rozsądniejszy sposób wydawania forsy ale na razie go nie widzę).
   Na działce mimo tegorocznych sukcesów i porażek, wciąż odczuwam niedosyt, że można by zrobić coś więcej albo lepiej. Nie planuję niczego tak na sto procent, bo wiem, że znów z braku wystarczającej ilości czasu może być problem z realizacją. Zatem będzie, jak co roku spontanicznie i trochę chaotycznie. Może jak już będę na emeryturze a sił starczy to uda się coś więcej tam poukładać. Ale na razie cieszę się tym niezamierzonym bałaganem, w którym natura ma wciąż dużo do powiedzenia ku mojej uciesze.
   Szósty krzyżyk strzeli mi w tym roku. Postaram się dowieźć własne zdrowie w nie gorszym od obecnego stanie do lat następnych. Mam nadzieję, że się uda, choć wiem, że życie to codzienna loteria i marzenia nie zawsze się spełniają.
   Życzę wszystkim, którzy zaglądają tu czasem, dobrego roku, by spełniały się marzenia…..