Witam!

To jest o moich osobistych rozważaniach, obserwacjach, doświadczeniach, myślach: o sprawach bieżących i bardziej uniwersalnych, ponadczasowych. Z niewielką ilością zdjęć i obrazów, raczej słowa. To co tu napiszę będzie pewnie jakąś wypadkową doznań mego dotychczasowego życia.

niedziela, 7 lipca 2019

Poznań, susza, kleszcze

   Czerwiec zakończył się nadzwyczajnymi upałami, które raczej prędko nie powrócą. Byłem akurat służbowo w Poznaniu, gdzie temperatury dochodziły wówczas do 39 stopni w cieniu. Pojechałem specjalnie trochę wcześniej by w końcu pochodzić po mieście. Zwykle wpadam tam jak po ogień, załatwiam sprawy i wracam jak najszybciej. Tym razem połaziłem po starówce i okolicach by poczuć klimat tego miasta. Było fajnie, choć bardzo gorąco. Zjadłem dobry obiad w knajpce, którą wynalazłem w necie i tradycyjnie rogala marcińskiego, kupionego w tej samej od lat cukierni.
Wracając spoglądałem na pola, gdzie braki wody były bardzo widoczne a zboża miały już taki kolor jak przed żniwami.
   Przerwa w wyjazdach na działkę w związku z tym wyniosła aż dwa tygodnie. Niestety brak wody odbił się już mocno na stanie i wielkości uprawianych przeze mnie warzyw. Z upałów nic sobie nie zrobiła cebula pewnie, dlatego, że sadzona z dymki wcześniej niż inne skorzystała z zapasów wody po zimie. Jej wielkość jest imponująca i na wiosnę posadzę jej dwa razy więcej. Rosnąca współrzędnie z nią marchew to już inna bajka – powschodziła nierównomiernie i jej wielkość jest także bardzo zróżnicowana. Ale znalazłem dwie, które nadały się już do zjedzenia – były pyszne. Ich sąsiedztwo ma pozytywne wzajemne oddziaływanie. Czosnek już wykopałem, bo większość szczypioru była już zaschnięta a nauczony ubiegłorocznym doświadczeniem nie chciałem terminu zbioru przeciągnąć by nie wygrzebywać z ziemi rozpadających się główek. Plon taki sobie – z posadzonych około 150 ząbków jest z 70 ładnych, kształtnych główek. Reszta jest drobniejsza – pójdzie na bieżące potrzeby(ogórki).
   Pojadłem trochę agrestu i białych porzeczek. Czarne trzeba będzie chyba zebrać już za tydzień. Grządka, na której umieściłem razem kapustę, seler, pomidory i chilli wygląda już bardzo okazale. Zwłaszcza kapusta korzysta z ochrony sąsiadów przed bielinkami. Na innej grządce, którą podzieliłem na sadzonki winogron i porów znalazłem ślady pobytu saren, które podskubują te drugie a także poobgryzały jeden krzaczek papryczki chilli, którą tam posadziłem. Jeśli idzie o sadzonki winogron to z 50 patyków wetkniętych w ziemię 5 rośnie i wypuszcza kolejne listki. Uznaję to za sukces, bo zrobione to zostało raczej nieprofesjonalnie. Na kolejnej grządce ogórki, które współistnieją z fasolą Jaś, już mają sporo zawiązków i lada dzień zacznie się ich zbiór. Fasola niestety otrzymywała mniej wody podczas podlewania, więc jest trochę opóźniona ale i tak już obficie kwitnie i dzielnie oplata podpory. Dynie i cukinie również dopiero zaczynają kwitnąć, bo niedobór wody przyhamował ich wzrost.
   Poza tym ciągle coś koszę, grabię, przenoszę na kupy. I łapię kleszcze. Dziś znalazłem już czwartego w tym sezonie. Tym razem miałem zbója na łopatce i pewnie dlatego nie wyczułem go podczas kąpieli. Poprzednie dwa były na przedramieniu i pod kolanem. Za to ten pierwszy, którym zainaugurowałem sezon postanowił, że sprawdzi moje rodowe „klejnoty". Jak się zorientowałem, że go tam mam to czym prędzej udałem się na pogotowie. Uprzejme dwie pielęgniarki, gdy usłyszały z czym przyjeżdżam i gdzie go mam stwierdziły, że wezwą doktora(pewnie jak bym miał 30 lat mniej to spróbowały by same go wyciągnąć, cóż każdy wiek ma swoje blaski i cienie). Skończyła się ta moja wizyta profilaktycznie podanym antybiotykiem przez 5 dni – taka procedura.
Dzisiejszy srurczysyn
Podejrzewam, że to coraz częstsza obecność dzikich zwierząt(saren) na działce jest powodem nasilenia się występowania kleszczy.

   Na balkonie 4 koktajlowe pomidory mają już sporo zielonych owocków a uratowana przed wyrzuceniem do kosza bazylia kupiona w sklepie i przesadzona do większej donicy odwdzięcza się obfitością aromatycznych listków. Mozarella czy spaghetti z jej dodatkiem - pycha!
Uratowana bazylia
Ta sama dziś



   Za dwa tygodnie i jedziemy z żoną nad jeziora - na tydzień - takie mini wakacje.