Obejrzałem ten film i uzyskałem kolejny argument, że GMO to
zło. Dzięki! Ale co zrobić by jednak uniknąć wprowadzania do naszych żołądków(organizmów)takiej
żywności? Chyba mam jakąś moją na to
receptę:
- wzrasta wśród ludzi świadomość dobrego odżywiania, trzeba
ją ciągle pogłębiać. Wiem, że proponowanie komuś, kto mało zarabia i z trudem
wiąże koniec z końcem, produktów ekologicznych, które są znacznie droższe od tych
z masowej produkcji jest bardzo trudne. Ale jednak trzeba to robić choćby
argumentując to zdrowiem następnych pokoleń(naszych dzieci i wnuków).
- wyższe koszty produkcji dobrej żywności można łatwo zniwelować
choćby poprzez wyeliminowanie łańcuszka pośredników stojących na drodze od rolnika
do konsumenta. Czy wszyscy z nas mają ścisłe kontakty z jakimś rolnikiem? Nie.
Mimo, że nadal wielu ludzi w naszym kraju pochodzi właśnie ze wsi, to więzy rodzinne
wyrażają się jedynie okresowymi wyjazdami do rodziców bądź krewnych po
"wałówkę" lub święta.
Przykład: wyprodukowanie jaja w fermie niosek nie kosztuje więcej
niż 20 groszy, niech każdy wyliczy sobie różnicę pomiędzy ceną, jaką płaci. O
jakości tego „produktu” nie wspomnę.
- pasze produkowane przemysłowo zawierają znacznie wyższe
niż występujące w naturalnych karmach ilości białka(np.: pszenica – 12%, soja -
powyżej 40%). To właśnie procentowa zawartość białka(dodatek soi) decyduje o szybkości
wzrostu zwierzęcia czy ilości zniesionych jaj. Białka roślinne czy zwierzęce
ulegają szybkiemu rozkładowi i aby temu zapobiec i przedłużyć termin
przydatności takiej paszy do użytku stosuje się konserwanty. Rolnik nie sporządza
śruty za zboża na pół roku naprzód tylko na bieżące potrzeby. Plantacje soi GMO
w Argentynie nie wymagają płodozmianu bo jest ona odporna na choroby i środki
chemiczne i może być uprawiana przez lata na tym samym polu – liczy się tylko zysk!
- krótsza droga od rolnika(celowo unikam słowa „producenta
żywności”, które budzi we mnie negatywne skojarzenie) do konsumenta ma również
tę zaletę, że jemy żywność mniej przetworzoną, zwykle świeżą i nie konserwowaną.
Nie pozostaje to również bez wpływu na ilość zużywanych paliw do jej
transportowania. Trudno raczej w Polsce o banany czy mandarynki z miejsca bliższego
niż 2-3 tysiące kilometrów. Zapewne takie same bądź lepsze walory odżywcze
uzyskamy z surówki z marchwi, jabłek lub kiszonej kapusty, które znajdziemy o
kilka kilometrów od nas i nie będą spryskane lub posypane chemicznymi środkami zabezpieczającymi
przed gniciem podczas wielodniowego transportu.
Mamy internet i żadna
władza(kurcze piszę to akurat 13grudnia) nie jest w stanie zabrać nam już możliwości
komunikowania się ze sobą. Może warto wykorzystywać to medium właśnie po to by
skrócić drogę naszej żywności do nas i zapewnić sobie jej wysoką jakość i zdrowotność.
Myślę, że takie bezpośrednie kontakty rolników z detalicznymi odbiorcami
żywności będą korzyścią dla obu stron – rolnik sprzeda drożej a konsument kupi
taniej i jeszcze będzie miał bezpośredni wgląd do sposobu wytwarzania
żywności.