Niby nic nadzwyczajnego się w mym
życiu ostatnio nie wydarzyło, ale parę rzeczy poruszyło mnie i postanowiłem to
opisać.
We Wrocławiu byłem służbowo w ubiegłym tygodniu. W tamtą stronę jechałem
po ciemku, ale powrót mimo zmęczenia całonocną pracą zapamiętałem. Mijałem po
drodze, dwa lub trzy razy, dość duże obszary lasów. Ale to chyba niewłaściwe
określenie – były to raczej plantacje drzew, monokultury: rzędy systemowo
posadzonych w różnym wieku, poukładane w kwatery gatunki. I jedna rzecz mnie
uderzyła podczas gapienia się w okno: nie było wśród nich sędziwych starców!
Maksymalnie, może czterdziestoletnie. Gospodarka leśna. A gdzie te stuletnie lub
starsze? Avatar mi się zaraz przypomniał i to ogromne, stare święte drzewo,
wokół którego wszystko się działo. Czy każde okazałe drzewo musi się tylko
kojarzyć niektórym z kubikami desek i forsą? Albo z tym jak je sprytnie wykraść naturze? A
gdzie jest naturalna rezerwa genetyczna. W balustradzie czy w schodach jakiegoś
bogatego snoba?
W kolejce do kasy, z prezentem dla narzeczonego córki, zauważyłem pana
przeliczającego kilkanaście stuzłotowych banknotów. Jego, może dziesięcioletnia,
córka trzymała pudełko z grą z tytułu tego wpisu. Pomyślałem sobie, jakie
będzie za dwadzieścia lat to obecnie kształtowane, na najnowszej wersji
„playstation”, pokolenie? A w jakieś śniadaniowej telewizji powiedziano niedawno, że
koszty wychowania dziecka wzrosły, wobec tych z przed sześćdziesięciu lat,
DZIESIĘCIOKROTNIE! A żywność jest teraz, jak powiedziano, relatywnie tańsza niż wówczas. Może ten ogromny wzrost to między innymi koszty temu podobnych zabawek i gadżetów oraz innych zajęć jakie funduje się obecnie swoim pociechom? 500zł na
dziecko to zapewne koleina, sprytna kiełbasa wyborcza. Chylę czoło przed osobami, które rozpoczęły
dopiero trud wychowania swych pociech. Czy posiadanie dziecka to też wkrótce będzie
tylko przywilej bogaczy?
Na działce byłem w minioną sobotę. Niestety to już nie jest ten sam klimat i
radość z przedświątecznej krzątaniny, co jeszcze kilka lat temu. Nie ma
peklowania i wędzenia. Nie ma kiełbasy.
Posprzątałem za to do reszty po hodowli królików. Kilka taczek
króliczego obornika trafiło na pryzmę. Dołożyłem też zagrabione liście na moje
grządki – może na wiosnę coś wymyślę. Na „poczosnkowej” tegorocznej grządce
zauważyłem wystające ze słomianej ściółki coś zielonego. Nie trawa to była jednak lecz czosnek. Tak, grudniowy! Wydłubałem go z ziemi. Rosło ich jeszcze kilka. To,
ponownie wegetująca, pozostałość po tym zbyt późno zebranym tegorocznym(ząbki z
główki rozsypały się). A ten przywieziony do domu wyglądał tak:
Z zielonego szczypiorku
zrobiliśmy po pysznej kanapce a biała „cebulka” trafiła, jako przyprawa, do
garnka. Był łagodny, aromatyczny i przyjemny. Ten rok już został okrzyknięty prze różnych obserwatorów klimatu
nadzwyczajnie gorącym. W grudniu 9 stopni w nocy! Czy ktoś jeszcze wierzy, że to
normalne?
Imbir wykopałem. Od lutego wypuścił 15 „trawek”. Ale bardziej
interesowało mnie, co znajdę pod ziemią. Tak to wyglądało:
Był bardzo soczysty, aromatyczny,
ostrawy w smaku i bez włóknien, nie tak jak ten ze sklepu. Jego wada: już się
skończył – zupy dyniowe i herbaty i ... po zawodach.
dobrych Świąt!
OdpowiedzUsuń