Jak w każdą sobotę wstałem najwcześniej ze wszystkich domowników i
uaktywniłem się. Zacząłem oczywiście od śniadania o godzinie 6.20(moja żona
nigdy nie zrozumie jak można jeść tak wcześnie). Potem mój wzrok padł na główkę
białej kapusty, która poniewierała się w kącie kuchni już chyba z tydzień. Po
godzinie, wraz z włoszczyzną, poszatkowana zamieniła się w zupę. Był na ten
dzień plan wyjazdu na wieś, bo wiosna i dawno już tam nie byliśmy. Dla żony to
okazja do spotkania z mamą i siostrami a ja oczywiście już obmyślałem jak
wykorzystać ten czas w plenerze na działce. Ponieważ straszyli w mediach wolną
od handlu niedzielą, więc podzieliliśmy się porannymi sobotnimi zakupami by nie tracić czasu, bo
pewnie ludziska zwiększą zakupową frekwencję. Potem w auto a po drodze na
cmentarz, bo ósmego marca była rocznica śmierci mojego ojca(taki to dla mnie wymiar ma także ten dzień
kobiet). Nie kupowaliśmy wcześniej zbyt dużo wędliny, bo zajechaliśmy również
po drodze do wiejskiego sklepu gdzie mają zawsze świeżą kaszankę i wędliny.
Trochę się przekomarzaliśmy, co do ilości kupowanych dóbr(przecież od początku
tego roku walczę z osobistymi kilogramami – mam nawet już jakieś wyniki ale o
tym może kiedy indziej) ale w końcu poddałem się, bo i tak zjem tylko to i tyle
ile zechcę. Dojechaliśmy w końcu na działkę i po otwarciu bramy wjechałem na
podwórko nie zwracając uwagi na ślady opon jakiegoś ciężkiego samochodu na
trawie(to był dostawca węgla jak się później okazało). Wyjęliśmy przywiezione rzeczy i postanowiłem podjechać na miejscową
myjnię by umyć po zimie mój "czarny", bo właściwie to szary od soli
drogowej samochód. Ale z podwórka już wyjechać się nie udawało. Zakopałem się w
błocie, które powstało po roztopieniu się wierzchniej warstwy ziemi.
Podkładając pod koła różne deski i inne przedmioty wyjechałem w końcu z tego
bagienka. Kolejka do mycia była spora, bo auta brudne(a cena usługi korzystniejsza
jak w Warszawie więc i samochodów z rejestracjami z tego miasta nie brakuje).
Mój, po walce w błocie na podwórku, wyglądał jak po rajdzie terenówek. Po umyciu,
muszę przyznać, wyglądał za to naprawdę dobrze i nawet jakby młodziej. Wróciłem na
działkę ale samochód przezornie zostawiłem już przed bramą. Przebrałem się w działkowe
ciuchy i w kaloszach udeptałem powstałe podczas moich prób wyjazdu koleiny
wyrównując podwórko. Tu dopiero właściwie można zakończyć temat dojazdu do
działki.
Nie byłbym sobą gdybym nie wymyślił i zrobił czegoś pożytecznego podczas tego
wczesnowiosennego parogodzinnego pobytu. Zacząłem od krótkiego spaceru po lesie
w poszukiwaniu oznak wiosny i stwierdziłem, że tu i teraz jeszcze ich brak.
Potem w ruch poszedł sekator i po kolei maliny, porzeczki, agresty i owocowe
drzewa. Zrobiłem także ze dwadzieścia sztobrów z winogrona by spróbować je
rozmnożyć. Potem jeszcze potraktowałem sekatorem dziesięć młodych krzaków
leszczyny, które wypuściły ubiegłego roku namiar długich i prostych badyli(będą
z nich podpory pod fasolę). Ach! Leszczyna już pyli i to była jedyna oznaka wiosny,
choć przecież zdarzyć się to może czasem także w lutym i wtedy mówienie o wiośnie jest
mocno naciągane. Posprzątałem na jedną kupę ścięte gałęzie, które przy innej
okazji rozdrobnię i użyję jako dolną warstwę w nowych podwyższonych grządkach. Najlepsze
było to, że mogłem pracować w samej bluzie i ciepłym swetrze gdyż słońce często
pokazywało się zza chmur i odczuwało się już jego grzewczą moc.
Po rodzinnym obiedzie na drugą serię drużynowych skoków byliśmy już u
naszej wnusi. Dzięki drodze S8 podróż z działki do córki i zięcia trwa zaledwie
20 minut a do domu 45 a i kilometrów jest
teraz także mniej(może to być ważne również w przyszłości). Nacieszyliśmy się widokiem wnuczki, która co tydzień jest
większa i mocniejsza. Leżąc na brzuszku długo utrzymuje w górze główkę a leżąc
na wznak także już próbuje ją podnosić. Radość to dla nas wielka, która usuwa z
naszego życia sprawy i dobra doczesne na odległy plan.
Przed dziesiątą wieczorem byliśmy już w domu i …. po sobocie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz