Witam!

To jest o moich osobistych rozważaniach, obserwacjach, doświadczeniach, myślach: o sprawach bieżących i bardziej uniwersalnych, ponadczasowych. Z niewielką ilością zdjęć i obrazów, raczej słowa. To co tu napiszę będzie pewnie jakąś wypadkową doznań mego dotychczasowego życia.

sobota, 6 kwietnia 2024

Zamienię zniewolenie na ubóstwo… prawie rok nic nie napisałem…

   Tak, tak. Właściwie emerytem już prawie jestem. Co prawda pierwszy przelew z ZUS-u odbiorę dopiero w lipcu ale już teraz w zasadzie mógłbym zakończyć zawodową „karierę”. Tyle mam zaległego i bieżącego urlopu, że starczyłoby do 65 urodzin. Ale jak pouczyła mnie pani  w ZUS-ie w naszym kraju w czerwcu się na emeryturę nie przechodzi bo waloryzacje i wskaźniki podnoszą świadczenie o parę złotych więc jeszcze kilka tygodni do roboty pochodzę. Obliczyła mi także ta pani moją przyszłą emeryturę i wyszła umiarkowanie optymistyczna kwota – sporo niższa od obecnych wynagrodzeń. Żona dwa lata temu przechodziła na emeryturę i jej świadczenie było większe niż ostatni przelew w pracy(pandemia, wskaźniki i tabele to sprawiły). U mnie niestety różnica mimo dłuższego stażu pracy i wieku nie będzie w tę samą stronę. Dlaczego? Bo małżonka miała w życiu tylko dwie prace i obie w sektorze państwowym, chociaż nie na eksponowanych stanowiskach. Ja zaś pracowałem ładnych parę lat u innych rozmaitych prywatnych „krwiopijców”, którzy pojawili się w okresie naszej polskiej „pierestrojki”. Różnie bywało ze składkami więc trochę mam za swoje. Myślę w tym kontekście o przedstawicielach młodszych pokoleń, które dość lekko podchodzą do tych spraw pracując nierzadko na dziwacznych śmieciówkach lub innych dozwolonych prawnie formach wyzysku.

   Przesadziłbym pisząc, że teraz na emeryturze we dwoje będziemy klepać biedę. Damy radę. Oczywiście będziemy już mogli tylko liczyć na rewaloryzacje, które nigdy nie doganiały wzrostu cen życia. Zatem nasz standard będzie się już tylko obniżał. Samo życie?

   Teraz do drugiej części tytułu wypada się odnieść: chorowałem dużo w ubiegłym roku i tyle. Po zaleczeniu boreliozy(40 dni na antybiotykach) miałem półtora miesiąca względnego spokoju i wtedy w czerwcu po Bożym Ciele dopadło mnie choróbsko ze zdwojoną siłą. Spuchły mi kolana i nie byłem w stanie chodzić. Popracowałem zdalnie jeszcze parę tygodni i znów trafiłem do pani doktor od boreliozy(tym razem już o kulach). Po badaniach okazało się, że nie mam już wskaźników potwierdzających stan boreliozy i pani doktor skierowała mnie do szpitala reumatologicznego. Po trzech dniach wylądowałem na oddziale. Przebadali mnie i przeskanowali na wszystkie możliwe strony i po 12 dniach pobytu wypisali, w stanie nieco lepszym, do domu. Ten pobyt był dla mnie wielkim doświadczeniem zwłaszcza, że ostatni raz na oddziale szpitalnym byłem chyba w wojsku(czterdzieści parę lat temu). Spotkałem wielu ludzi i wiele chorób, o których istnieniu nie mogłem mieć zielonego pojęcia. Mimo wszystko uznałem się za szczęściarza. Dalsze leczenie kontynuuję już u fajnej pani doktor w przyszpitalnej przychodni. Biorę mocne leki, także sterydy, ale mój stan poprawia się chociaż bardzo powoli. W tak zwanym międzyczasie otarłem się także o szpital onkologiczny żeby wykluczyć jakieś podejrzane zmiany, które wynikły w czasie szpitalnego pobytu. Znów trudne doświadczenie i znów jestem szczęściarzem bo na razie dostałem odroczenie od moich podejrzanych zmian ale mam się badać nadal tylko trochę rzadziej.  W sumie w ubiegłym roku byłem ponad sześć miesięcy na zwolnieniach i miałem dużo czasu na przemyślenia wielu zdarzeń i spraw, które mnie w życiu spotkały. Wniosek?: Zwalniam tempo. Robota nie zając… Rodzina jest najważniejsza – doświadczyłem tego gdy było ze mną źle.

Działka? Nie, nie zrezygnuję tylko będzie inaczej: osiłka-drwala już nie ma, teraz jest starszy pan  prawie emeryt. Ale ruszać się trzeba bo to klucz do lepszego samopoczucia.

1 komentarz:

  1. Czekaliśmy za wpis. Brzmi on opymistycznie, to dobrze.Zdrówka i czasu na blogowanie życze.

    OdpowiedzUsuń