O tym, że nie potrafię żyć poezją czy samym tylko powietrzem wiem chyba od zawsze. Dziś na obiad zaplanowany był biały barszcz na białej(a jakże) kiełbasie. Żona naobierała, za duży w mojej ocenie, garnek ziemniaków. Rodzinka się jakoś porozłaziła po świecie dalszym i bliższym w swoich osobistych sprawach, pozostawiając mnie z wyżej wymienionym garem trochę głodnego ale nie zrozpaczonego. Inny garnek z barszczem już mocno wystygł gdy ugotowane ziemniaki osiągnęły gotowość konsumpcyjną. Odeszła mi chęć na odgrzewanie barszczyku i sięgnąłem do lodówki po jogurt. Odlane i zachowane w całości katrofelki omaściłem nieco masłem(masło maślane wyszło!) i z wielkim apetytem zjadłem popijając jogurtem. Pycha! O jakże miło pisać te słowa w doskonałym nastroju i z pełnym brzuszkiem . I jeszcze ta perspektywa jutrzejszego białego barszczu w odsmażanymi z dziś ziemniakami.
Historycy twierdzą, że przywiezienie ziemniaków do Europy przez wielkich odkrywców zniosło widmo głodu na naszym kontynencie. A dla mnie to po prostu jeden z niewielu argumentów przemawiających za .... globalizacją. Ale za to jaki smaczny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz