Nie chciałem ale
musiałem. Prawie na siłę wysłali mnie na urlop. Trzy tygodnie we wrześniu i
trzy w październiku. Za dużo, ale cóż... We wrześniu, jak co roku znalazłem się wraz z
moją wędkarską kompanią na Mazurach. Tym razem w okolicach Giżycka, na działce
kolegi, nad samym jeziorem. Piękny domek typu holender, pomost, łódka. I nas w
szczycie aż jedenastu chłopa, znających się jak łyse konie. Wesoło, fajnie i
miło. Dobre jedzenie, śliczna pogoda i umiarkowana ilość trunków wszelakich
sprawiła, że wypoczynek się bardzo udał. Ale najpiękniejsze chwile spędziłem na łódce rankami na jeziorze w samotności, kontemplując i napawając się urokami
naszej polskiej ziemi. I do tego jeszcze sporo fajnych ryb złowiłem.
Posmażyliśmy i pojedliśmy.
A po wyjeździe z
ryb palenie rzuciłem, bo od czerwca czyli poprzedniego wyjazdu znów zacząłem.
Zarosłem też jak Rumcajs i nie zamierzam się na razie golić modelując jednak co
nieco brodę po konsultacjach z wieloletnimi, doświadczonymi już brodaczami. OK!
Jeden akapit narcyzmu starczy!
Na wsi bywam
trochę częściej z nadmiaru wolnego czasu. Z powodu braku jesiennych deszczów i coraz
mniejszej ilości trawy, króliki zjadają mój jarmuż. W tym tygodniu zredukuję
ich liczbę znacząco bo zdecydowanie osiągnęły już rozmiary ubojowe. Kury zmieniają
upierzenie i niektóre wyglądają marnie. Ale sądzę, że przed świętami wszystkie będą
już po i jaj będzie jeszcze więcej. Układam ściółkę na moich permakulturowych
grządkach pod przyszłoroczne uprawy. Będę miał sporo króliczego i kurzego
obornika oraz zagrabionych spod drzew owocowych liści i innych resztek
roślinnych. Niech się kompostują do wiosny.
Najpierw wysyłają a
później każą przyjść bo nie ma ludzi. I tak to październikowy urlop podzielić muszę
na trzy części by w międzyczasie zastąpić kogoś w pracy. Urlop to czy jaki inny
diabeł?
Zawracanie głowy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz