.... i na świeżo bo jeszcze godzinę temu siedziałem w samochodzie. Po ogarnięciu porannych, niedzielnych obowiązków wskoczyliśmy do auta i gazu na wieś. Pół bagażnika pustych wytłaczanek po jajkach, zakupy swojskiej kaszanki i kiełbasy w znajomym wiejskim sklepie i już po niecałej godzinie logujemy się przed bramą naszego rancza. Pies, jak twierdzi teściowa, szczeka inaczej jak zajeżdżamy pod bramę mimo, że nas nie widzi. Dla mnie szczeka zawsze jednakowo ale może i matula żony ma w tym względzie rację, w końcu to ona ma tego psa na co dzień. Co by nie mówić psina i tak zawsze zadowolony bo "pancio" nigdy z gołą ręką się nie pojawia.
Krótkie powitanie, przebranie w działkowe ciuchy i naprzód do roboty. Szwagierka pięknie zagrabiła podwórko(święta idą czy co?) a ja zabrałem się za wycinkę malin. Od kiedy je posadziłem przed laty zawsze tak robię wiosną za radą pana, który mi je sprzedawał i nie żałuję - owocują niezawodnie i obficie choć nieco później niż te najwcześniejsze odmiany. Potem nie wypuszczając z rąk sekatora szturm na owocowe drzewka. Pączki na porzeczkach już mocno nabrzmiałe ale na drzewkach jeszcze śpią i dobrze bo to jeszcze nie czas. Leszczyna już kończy kwitnienie i nawet taka jedna trzyletnia, mojej własnej produkcji, pochwaliła się już jednym męskim kwiatostanem. Nie wiem czy w tym roku wyda jakiś owoc ale ciekaw jestem czy powtórzy cechy rośliny matecznej bo była rozmnażana z nasion więc nie będzie "klonem". Prześwietliłem nieco korony jabłoni oraz grusz stwierdziłam, że dwie śliwki niestety już do wycięcia - szkoda bo jedna to ulena a druga jerozolimka.
Czosnek, zwłaszcza ten olbrzymi zwany "słoniowym", wykiełkował już bardzo zdecydowanie na permakulturowych grządkach zasilonych oczywiście wcześniej warstwą świeżej ściółki, wysadzony jesienią po ubiegłorocznych ogórkach i cukinii . Ma już listki tak duże jak narcyzy. Okryłem raptusa słomą żeby nie zmarzł. Posprzątałem ścięte gałęzie i ruszyłem do taczek tworzyć zagony pod ogórki bo w folii w tym roku nie będę ich siać(jesienno-zimowe wichry porwały niestety przeźroczysty plastik). Zrobiłem dwie siedmiometrowej długości grządki na kartonie z warstwą kurzego obornika przysypanego bardzo dobrze rozłożonym kompostem. Trochę ten "towar" po ostatnich obfitych deszczach ważył więc mieszczuch musiał odczuć w gnatach przerwę jesienno zimową w działkowej robocie. Bo i taczek wywiozłem kilkanaście wyładowanych po brzegi.
Inwentarz ma się dobrze. Jedna królica narwała dziś sierści więc jej ciąża może być wątpliwa ale nic nie jest przesądzone, zobaczymy. Druga wyleguje się leniwie więc chyba "zaskoczyła". Kury wyglądają nieźle choć spora część się pierzy a zatem i jaj jest nieco mniej niż zwykle o tej porze roku.
Wołanie(dość przeraźliwe) na obiad wyrwało mnie z tego przedwiosennego błogostanu. Schowałem narzędzia i do stołu na żeberka z ziemniakami i sałatką zimową ze słoika(ach te zimowe przetwory!). Po takim wariackim kilkugodzinnym pobycie na świeżym powietrzu nawet nie zauważyłem(w przeciwieństwie do współbiesiadników), że mięso było przesolone. Skwitowałem ich uwagi pod adresem teściowej(ona to przyprawiała) krótkim: W d...ch wam się już poprzewracało od dobrobytu!
Ale i tak rozstaliśmy się w bardzo przyjaznej atmosferze a ja po paru godzinach od tych zdarzeń popełniłem powyższy tekst.........
fajnie się czyta..:))..lubię przyrodę ale żeby tak własną działkę mieć to nie palę się..:)))) wolę rower.., pozdrawiam
OdpowiedzUsuń