Majowa eksplozja zieleni zaskakuje bez końca. Nie byłem na wsi dwa
tygodnie a kiedy już na nią dotarłem to przez dłuższą chwilę stałem z opadniętą
szczęką dolną i gapiłem się na postępy poczynione przez zieleń. Ale jak to jest
w mojej sytuacji, na „ochy” i „achy” oraz zdziwienia nie miałem zbyt wiele czasu.
Po przeobrażeniu się w działkową odzież ruszyłem realizować obmyślone wcześniej
plany tego wyjazdu.
Zrobiłem na szybko kolejny wał z warstw obornika, kompostu, świeżo ściętej
trawy i ziemi. Posiałem cukinię i melony(ostatnio żona rozsmakowała się w nich).
Na ubiegłorocznych, wałach nadbudowanych w tym roku świeżą warstwą kompostu,
posiałem dynie w trzech gatunkach. Posiałem
też raz jeszcze ogórki, bo te z siewu z majowego długiego weekendu nie powschodziły z
powodu zbyt niskiej temperatury. Buraczki, pieczołowicie wyhodowane w skrzyneczce
na oknie i przepikowane wprost do ziemi na początku maja, przyjęły się w stu procentach.
Posadzone w równych odstępach będą mieć idealne warunki do wzrostu i mam
nadzieję, że dadzą dobry i wyrównany pod względem wielkości plon. Powschodziła też
już marchewka i fasola Jaś. Przygotowałem dla niej i przywiązałem sznury, po których
będzie się wspinać. Zielony groszek też już wykiełkował posiany w ściółce rozłożonej
wokół pni młodych drzewek. To taki mój pomysł na to, że azot z bakterii brodawkowych
wytwarzanych w korzeniach groszku
zostanie wykorzystany przez drzewko a w zamian jego cienki jeszcze pień będzie podporą
dla grochu(symbioza?). Albo się to doświadczenie sprawdzi albo nie – zobaczę. Szkody
w każdym razie żadnej z tych roślin raczej nie uczynię. Rzodkiewka, którą póki
co kupować na razie musimy, również jest już w fazie pierwszych listków właściwych
i najdalej za dwa tygodnie stanie się „jadalna”. Ku memu zadowoleniu 10 z 12
sztobrów winorośli przyjęło się, bo wypuszcza z zielonego pączka pierwsze nieśmiałe
listki. Na roślinie matecznej, z której te zrazy pobrałem jesienią, też już widać
rozwój kwiatowych pączków. Może, po chyba trzech lub czterech latach, zakosztuję
smaku własnych winogron w dodatku z perspektywą rozwinięcia „plantacji”. Drzewka
owocowe już właściwie przekwitły i widać pierwsze, niewielkie jeszcze, zawiązki
owoców. Szczególnie ucieszyła mnie gruszka klapsa, która ma sporo zawiązków.
Myślę, że jest to wynikiem zakwitnięcia młodej gruszki innego gatunku posadzonej
w pobliżu i krzyżowego, skutecznego wreszcie zapylenia. Orzechy włoskie są już
teraz prawie w pełni kwitnienia. Po ubiegłorocznym zupełnym braku urodzaju mam tym
razem nadzieję na dobry plon. Maliny wypieliłem z mleczy i wszechobecnego wśród
nich podagrycznika, pozostawiając zerwane rośliny jako ściółkę. W zeszłym roku
ten pierwszy dorastał w gąszczu malin do
rozmiarów kilkudziesięciu centymetrów zagłuszając je i konkurując pokarmowo bardzo
skutecznie.
Utworzyłem kolejny permakulturowy zagonek pod słodkie ziemniaki, których
sadzonki od marca uzyskiwałem ku rozpaczy żony(zajęty parapet przez słoiki i
doniczki). Posadziłem dziesięć wyhodowanych rozsad i z nieśmiałością będę oczekiwał
na rezultaty. Żona odetchnęła – wygląd parapetu okna spełnia wreszcie jej
oczekiwania a z naszego związku zniknął jeden punkt zapalny.
Z bezużytecznych zakamarków działki, gdzie królują zwykle chwasty
wykosiłem sporą masę zielonych roślin. Przeważały podagrycznik, pokrzywa i
mniszek. Pozbierałem to wszystko i poukładałem w jednym miejscu przekładając na
przemian warstwami kurzego i króliczego obornika. Niech się w kupie dzieje - na
przyszłość. Wiem, że niejedna osoba po przeczytaniu tego akurat fragmentu krzyknie
na mnie jak można zmarnować tak cenne „sałatkowo” rośliny na kompost, ale z
uwagi na ich ilość oraz opór rodziny przyrządzanie z nich potraw jest chyba
dopiero przede mną.
Pierwsze wiosenne zielone jedzono stanowił za to dla mnie skoszony przez
przypadek czosnek. Wyjąłem go delikatnie z ziemi i nie miał jeszcze przybyszowych
cebulek tylko ząbek rozrośnięty do wielkości cebulki dymki. Jego zielony
szczypior był bardzo intensywny w smaku, lecz im dalej pożerałem go schodząc w
dół rośliny smak stawał się delikatniejszy, pyszny. I czułem go do wieczora. No
i ta radość!
Jedyny królik z marca okazał się samiczką. Spróbuję mieć jeszcze jeden
miot w tym roku, ale jeśli będzie tak kiepsko szło dalej to poważnie zastanowię
się nad zakończeniem hodowli. Jednak moje ograniczone pobyty na działce są tu
aż nadto widoczne. Kury też mimo wiosny nie zachwycają swoimi wynikami.
Wszystkie gnaty poczułem już w samochodzie wracając do domu. Narobiłem się,
nie powiem. Ale też moja siedząca obecnie biurowa praca daje pierwsze sygnały –
kondycja fizyczna pod psem. A może to moje takie rwanie się z motyką na słońce
tak wyłazi. Może! Ale na razie inaczej nie umiem, nie chcę. Ciągle te pobyty na
wsi bardzo mnie pozytywnie ładują mentalnie a to bezcenne!
Dużo się dzieje! Dziękuję za ten post, niektóre sprawy uporządkowały mi się w głowie - jako początkująca ogrodniczka ciągle mam wątpliwości: co, kiedy, jak itd. Najbardziej odpowiada mi idea ciagłego eksperymentowania, bo sama wiele rzeczy robię na wyczucie (ten groszek pod drzewkami - no właśnie też myślałam co tam wsadzić pod młodymi gruszkami i jabłonkami).
OdpowiedzUsuń