Czasem przez rok nie zdarzy się tyle, co może w tydzień.
Właśnie ostatni tydzień maja bardzo obfitował w wydarzenia. Wizyty u
lekarzy, badania diagnostyczne, wyniki i emocje z tym związane to wszystko z powodu
dość nagłego pogorszenia stanu zdrowia żony. Zaręczynowy pierścionek i
rezygnacja z pracy to z kolei udział córki w ubiegłotygodniowych zdarzeniach. A
w dodatku zaplanowany urlop, na coroczny majowy wyjazd na ryby, stanął pod
znakiem zapytania, bo chciałem być, w czasie jednego z tych ważnych badań żony, razem z nią.
Odwołałem urlop i gdyby nie zdeklarowanie i zgoda na pomoc córek w opiece nad
matką, zobaczyłbym Mazury w maju jak przysłowiowa świnia niebo. A tak, jakoś się
udało, choć znów było na wariata. Dyspensę na wyjazd dostałem o 10.30 w piątek
i w tym momencie nie myślałem już o niczym innym. Kiedy już „wyrwałem” się z
roboty o szesnastej i dojechałem do domu, wrzuciłem tylko niezbędne rzeczy do
torby i…. w korek na wylotówkę. Ten tylko wie, o czym piszę, kto znalazł się o
17 godzinie w piątek na wyjeździe z Warszawy, w którąkolwiek stronę. Półtorej
godziny zajęło mi przejechanie i wyjechanie z miasta. Potem już tylko, ile się dało, po
zaostrzeniu mandatowych przepisów, naprzód. Razem 215 kilometrów, głównie
siódemką na Gdańsk i później jeszcze odbicie na Olsztyn i na miejscu. Koledzy(niektórzy)
jeszcze ”wczorajsi” nie zauważyli mego przyjazdu; z domku dobiegły mnie tylko
odgłosy chrapania: Niedźwiedzie jakieś czy co? Zszedłem nad jezioro i po
wykonaniu z nie śpiącymi serdecznego powitania wkręciłem się szybko w nastrój
powszechnej szczęśliwości: O jak bardzo tego potrzebowałem!! O drugiej po
północy poszedłem spać – w końcu dość już w moim życiu zarwanych nocy. Rano na śniadanie jajecznica i pełny relaks: śmiechy,
gadanie, wspomnienia i jakiś delikatny drink. Mniej nas jakoś było w tym roku, ktoś chory, inny miał
jakieś osobiste sprawy. A ja egoistycznie oderwałem się od swojej
rzeczywistości i miałem wrażenie, że
bardzo odbudowałem swoją psychikę. W niedzielę rano obudził mnie śpiew ptaków i szum wiatru w gałęziach drzew - w mieście tego nie usłyszysz - bezcenne.
W minionym tygodniu we czwartek było święto, więc zrobił się on w naturalny
sposób krótszy. Piątek przepracowałem. Kolega z pracy powiedział, że w ten
dzień i tak (….) będzie tu nocował bo wszyscy biorą wolne; odpowiedziałem mu
tylko, że będę zatem miał towarzystwo. Nie żałuję, że przyszedłem, bo
podgoniłem sporo roboty no a koleżeństwo mogło te parę dni pod rząd odetchnąć.
W końcu poprzedni weekend był mój.
W sobotę postanowiliśmy pojechać na wieś. Wyszło całego pobytu cztery i
pół godziny. Jak wjechałem przez bramę to się załamałem ilością zielska
wszelakiego. Grządki nie tknięte ludzką ręką; wschodzących marchwi i buraczków
prawie nie widać w chwastach. I tylko wielka reklamówka rzodkiewek, które
właśnie osiągnęły dojrzałość zbiorczą zrekompensowała mi odrobinę pierwsze
kiepskie wrażenie. Znów nie wiedziałem, od czego zacząć. W dodatku zrobił się
upał. Pielenie, nalanie wody do podlewania we wszelkie możliwe zbiorniki trochę
koszenia trawy i zielska wokół grządek i ściółkowanie świeżą zieloną masą. Uwijałem
się jak w ukropie by zrobić jak najwięcej a talerz zupy ugotowanej przez teściową,
który zjadłem w pośpiechu potraktowałem jako kwadrans wyrwany z roboty i
bezpowrotnie stracony. Wczesnym popołudniem podlałem co się dało a jeśli w tym
tygodniu nie popada będzie źle. Ogórki i wszelkie dyniowate powschodziły słabo
i bez wody nie daję im większych szans na jakiś sensowny plon. Poprzedni tydzień
choć dość mokry był także z zimnymi nocami. Fasola Jaś rośnie fajnie. zaczęła się już owijać wokół sznurów i może odwdzięczy
mi się dobrymi zbiorami. Przyjęła się większość ze szlachetnych sadzonek
winorośli a i włoskich orzechów będzie po ubiegłorocznym nieurodzaju sporo. Porzeczki i agrest zapowiadają się też niezawodnie.
W jabłkach nadmiaru raczej nie będzie. Czosnek jest bezapelacyjnie królem tej
wiosny; rośnie jak szalony i pewnie teraz właśnie tworzy główki. Wilgotny poprzedni
tydzień spowodował, że moje tegoroczne ziemniaki przebiły się wreszcie przez warstwę ściółki i ciemnozielonymi młodymi
pędami sygnalizują intensywną wegetację. Słońce spaliło mnie nieźle a jakby
było mi mało „dopaliłem” się popołudniową przejażdżką na rowerze, po trzech
latach przerwy w tej aktywności. Poprawiłem w niedzielę żeby nie było zakwasów i
boli mnie tylko w miejscu, którego nazwę przemilczę. Kilometrów wyszło w tych dwóch
etapach ponad sześćdziesiąt i postanowiłem w ciepłe dni tego lata pojeździć –
dla zdrowotności.
Ten i przyszły tydzień zapowiadają oczekiwania na wyniki zabiegu jaki czeka żonę. Już dziś po kolejnym badaniu trochę się wyjaśniło ale tylko trochę. Za to kolega, który walczy właśnie z nowotworem pochwalił się świetnymi wynikami terapii i po jeszcze jednej kolejnej serii chemii zapowiada powrót do zdrowia. Już się nie mogę doczekać jak odtańczymy jak dwóch starych wariatów radosny dziki i beztroski taniec zwycięstwa nad.....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz