… z domu po ponad czterech
tygodniach. Wyrwałem się wreszcie na działkę. To nie było tak, że nie
wychodziłem przez ten czas wcale ale bardzo rzadko i tylko wtedy gdy musiałem.
Wczoraj, brawurowo wybrałem się na wieś, nawet bardzo nie przejmując się
ograniczeniami. Przeszedłem tylko do samochodu w maseczce a potem jeszcze w
sklepach jej używałem. Moja opinia o niej nie jest dobra – bolały mnie od gumek
uszy(myślę, że po zakończeniu epidemii ilość osób z odstającymi znacznie
wzrośnie). Po drodze wstąpiłem do sklepu
ogrodniczego i po wystaniu w kolejce wszedłem by kupić dymkę do sadzenia(już
się bałem, że nie będę miał w tym roku cebuli). Po drodze w wiejskim sklepie
kupiłem też ziemniaków do posadzenia. Po przyjeździe zrobiliśmy jeszcze ze
szwagierką niezbędne, wielkogabarytowo-wagowe zakupy w miejskim markecie i
mogłem wreszcie rozpocząć zapasy z glebą. Jak przystało na pięciotygodniową
nieobecność nie wiedziałem w co ręce włożyć. Ale na szczęście miałem określony
plan: posadzić ziemniaki, dymkę, posiać marchew i kapusty na rozsadę. I
podlać!!! Plan wykonałem ale ból wszystkich mięśni i kości czuję do teraz. Miałem
jeszcze wziąć trochę kompostowej ziemi do pikowania domowych siewek ale nie
zdążyłem już jej przesiać więc zrobię to za tydzień.
Ziemniaków do sadzenia miałem dwie odmiany: prawie czerwone, smaczne,
które kupowałem przy okazji przejazdu w powyższym sklepie oraz jakieś białe,
które wybrałem w markecie zwracając uwagę by miały już kiełki. Dymki kupiłem ¾ kilo
a że była bardzo drobna więc musiałem „dorobić” na szybko trzyrzędowy zagonek. Pomiędzy,
z pietyzmem i dokładnością posadzone dymki, wsiałem niestarannie marchew, nauczony
ubiegłorocznym doświadczeniem, że obie rośliny wzajemnie się wspierają i
chronią nie konkurując przy tym pokarmowo. Chodzi mi głównie o cebulę bo marchwi w
ubiegłym roku, ze względu na suszę, właściwie nie zebrałem. Na niewielkim
kawałku grządki wysiałem trzy odmiany kapusty. W domu ładnie rosną, przepikowane
już selery i pomidory koktajlowe. Papryka słodka i chili jeszcze czekają na
przesadzenie. Próba wyhodowania rozsady porów nie wyszła zupełnie, podobnie jak
cebuli z własnych nasion. Czosnek posadzony jesienią rośnie nieźle i tylko z
pięć sztuk skubnęły sarny(przeciwwirusowo czy co?). Na śliwkach widziałem już
kilka kwiatów ale reszta drzewek i krzewów owocowych jeszcze w pąkach. Wykopałem,
przy okazji szykowania miejsca pod rozsadę kapusty, z dziesięć ostatnich porów
i już nie mogę się doczekać porowej zupy krem.
Nikt nie wie jak długo potrwa to wirusowe szaleństwo ale pewnie przyjdzie
nam żyć jeszcze przez jakiś czas inaczej(z maską „kagańcem” na gębie). Mam
nadzieję, że nie będę musiał zrezygnować z działki bo po wczorajszym wyjeździe,
przez te parę godzin, mimo dzisiejszego bólu w gnatach poczułem się od tygodni
szczęśliwym człowiekiem.
PS: Zjadam codziennie dwie cebule
i dwa ząbki czosnku. Skoro ten drugi jest ponoć dobry na wampiry to czemu nie mógłby
odstraszać wirusa? A coraz więcej zieleni na parapecie napawa mnie nadzieją...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz