Jeszcze kilka dni
temu zastanawiałem się, co zrobić ze skoszoną z łączki trawą. Ponieważ
poprzednie krycie pięciu króliczych piękności nie dało żadnych rezultatów postanowiłem
już niemal na pewno, że skoszoną na łące trawę przeznaczę na kompost pod
przyszłoroczne warzywne uprawy a królików już nie będę chować. Jakże pozytywne
było moje rozczarowanie, gdy tuż przed wczorajszym wyjazdem na wieś
dowiedziałem się, że oto dwie, pokryte poprawkowo w ramach ostatniej szansy, samice
wydały na świat potomstwo. Biały samiec nowozelandczyk okazał się jednak zuchem
a moja skromna hodowla powiększyła się o kilkanaście królików. Zaskoczenie pomieszało
się z radością. To zmieniło moje plany, co do przeznaczenia tegorocznego
sianka. A tak w ogóle to narobiłem się podczas wczorajszego koszenia jak nigdy.
Upał był nieznośny, a ja zacząłem koszenie po godzinie dziesiątej, gdy rosa już
obeschła a źdźbła stały się twardsze i szło to o wiele ciężej.
Trawa mimo braku jakiegokolwiek nawożenia wyrosła i tak bardzo bujnie, więc
pokosy były dość obfite. Skosiłem ponad dwa tysiące metrów łąki w jakieś pięć
godzin wypijając przy tym ponad pięć litrów wody. Myślę, że zakup nowej „wyczynowej”
kosy bardzo mi w tym pomógł. Wyczynowa, bo z dziwnie powyginanym, aluminiowym kosiskiem,
z dwoma uchwytami z jednej strony. Znów ludziska się będą dziwować. Ale co tam,
jakoś poszło i robota zrobiona. Tylko zakwasy dziś niemałe. Może po
pięćdziesiątce powinno się już trochę odpuścić albo zmechanizować tę czynność.
Póki sił starcza, to jeszcze nie, bo pewnie nie zauważyłbym wtedy polującego jastrzębia
czy przelatującego bociana.
Na moich
kompostowych grządkach widać duże postępy we wzroście warzyw. Kartofelki wiodą
prym. Byłoby pewnie jeszcze lepiej gdyby deszczu padało więcej. Próbowałem
nadrobić wczoraj trochę te wodne niedobory wylewając ponad dwieście litrów wody
ogrzanej na słońcu i zaniesionej pracowicie kilkadziesiąt metrów w konewkach. Pomidory
i papryka ruszyły wreszcie pod folią po prawie dwutygodniowym zastoju wynikłym
z przesadzania. Ogórki wzeszły równomiernie pod folią i w plenerze. Widać
ciepło jest teraz wszędzie. Posklejałem folię, którą porozdzierały ostatnie wichury
zapakowałem trochę jaj do sprzedaży i wyruszyłem do miasta. I znów z bajecznego
świata natury wróciłem do rzeczywistości……
wpadłąm z zaciekawieniem, bom tez warszawianka na wsi. z czasó mojej hodowli królików przekazuje ci jedno doświadczenie z serii smiech na wsi. otóż moje króliki miały firanki! na serio- gęsta siatka firankowa, zszywacz, pól godziny roboty. efekt - zdrowe królisie ( zwłaszcza małe, łyse) ale duże też, bez much i innych robali lecących chciwie do króliczego g...
OdpowiedzUsuńna zrobienie 2 pokojowego mieszkania - małe osobno za przegródką, pół-ścianką dzielącą od mamuśki pewnie za późno. moje mamuśki lubiły taki podział - wchodziły tylko na karmienie i dzieci nie deptały.