W sobotę, po dwóch tygodniach w upalnym mieście, spędziłem cały dzień na
wsi. Święto!!
Pierwsze, co spostrzegłem po przyjeździe to ruda w większości
trawa na łące i tylko chrzan, który dzięki głęboko sięgającemu korzeniowi opiera
się suszy i pozostaje wciąż intensywnie zielony. Pierwsze kroki skierowałem do
warzywnika, w którym tylko dzięki heroicznemu nawadnianiu jest zielono. Zagonek
z ogórkami wydaje wreszcie jakieś plony i dynie powiększają powoli swe owoce. Ale
gdzie im tam rozmiarami do ubiegłorocznych. Cukinia, w ilości sześciu roślin, zasypuje
za to urodzajem ponad wszelką miarę. Pojawiły się już nawet pierwsze
melony(wielkość piłek tenisowych).
Zebrałem z ostatniego fragmentu ziemniaczanego, słomianego zagonka
resztę kartofelków i zakryłem całość tym, co miało być tegorocznym sianem. Albo
ze mnie taki gospodarz od siedmiu boleści albo dziwny ten rok. Najpierw mi
siano zgniło a teraz susza od tygodni. Wracając z siatką ziemniaków
przechodziłem obok gruszki, klapsy, która obrodziła w tym roku nadzwyczajnie.
Owoców jest bardzo dużo, lecz z braku dostatecznych opadów są mniejsze. Są już
dojrzałe(osy wygryzają w nich dziury) więc może, dlatego, że tak trudno w tym
roku o urodzaj wśród innych, postanowiliśmy je zagospodarować. Zerwałem, co się
dało stojąc na ziemi(wyżej – niedostępne pozostały najdorodniejsze). Zamieniliśmy
z sąsiadką gruszki na jej śliwki, dobraliśmy naszych jabłek i do gara na
powidła. Te są najlepsze!!!
(Przepis: jabłka, śliwki,
gruszki i cukier w równych proporcjach dusić nazajutrz po obraniu i zasypaniu tym
ostatnim, często mieszając) - to moje ulubione jesienne powidła!
Ale miało być również o patencie dziadka Kazia, po którym zapewne odziedziczyłem
me gospodarsko-ogrodnicze zapędy. Przypomniałem sobie o nim wczoraj, bo to
dotyczy tych najwyżej wiszących, najdorodniejszych gruszek klaps. Długi na 2,5 metra
kij z zamocowanym na końcu grubym, okrągłego kształtu drutem obszytym
woreczkiem, do którego wpadają te najpiękniejsze owoce. W dziesięć minut
wyszykowałem ten sprzęt i pozdejmowałem resztę gruszek.
Zapakowałem trochę jeszcze innych ogrodniczych dóbr i ruszyłem do domu w
stronę zachodzącego słońca.
Imbir hodowany w domu: (to suche na wierzchu doniczki to dwa pierwsze, uschnięte już pędy)
Imbir hodowany w domu: (to suche na wierzchu doniczki to dwa pierwsze, uschnięte już pędy)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz