Pozbierałem do reszty to, co było jeszcze ogrodzie.
Marchew, buraczki(forma zdrobniała jest bardzo odpowiednia dla tego warzywa z
powodu jego tegorocznych gabarytów), fasolę pnącą(Jaś i szparagowa) i niską,
dynie hokkaido, resztę cukini(przemarzły podczas pierwszego przymrozku) no i
oczywiście nasze ulubione jabłka. Po dwa drzewa koszteli i „empajerów”(Empire) dało
bardzo zadowalający plon pysznych, słodkich i chrupiących jabłek. Zadowalający,
mimo iż jego znakomita większość, z racji niestosowania żadnych oprysków,
znalazła się pod drzewami w różnej fazie rozwoju jeszcze przed uzyskaniem
dojrzałości. Z pozostałych jabłoni tez troszkę zebrałem, więc było urozmaicenie
i porównywanie smaków. Wcześniej stopniowo znikały owoce wcześniejszych odmian.
Jakich? Wiem jakich póki deszcz i wiatr nie pozrywa przywieszonych do młodych pni
karteczek z nazwami. Ale nie mam zupełnie problemu z tym, że pewnej grupy posiadanych
owocowych drzew nazwy odmiany wskazać nie potrafię. Dzielę je po prostu na
dobre, pyszne i wspaniałe.
Zostały jeszcze tylko do zebrania dynie
odmiany Muscat – jest ich chyba z sześć albo siedem sztuk. Są jeszcze, mimo kilkukilogramowej masy, całkiem
ciemnozielone i nie mam zbytniej pewności, co do stopnia ich dojrzałości. A że przymrozek
je oszczędził z racji położenia pod osłoną domu to niech jeszcze trochę porosną.
Dynia piżmowa znów nie wypaliła w tym roku. Miała ledwie jeden owoc, który nie
dojrzał przed przymrozkiem. W roku przyszłym i tak z nią raz jeszcze spróbuję wyciągając
wnioski z wcześniej popełnionych błędów.
Jarmużu znów przywiozłem dużą reklamówkę pozostawiając na ciągle
rosnących jeszcze roślinach całkiem sporo do rozebrania. Bardzo wdzięczna to roślina
– znajome robią sobie z jej liści owocowo-warzywne koktajle i bardzo sobie
chwalą taką ze mną współpracę.
Włoskie orzechy, zbierane z dwóch sporych dwudziestoletnich już drzew i w tym roku się
udały i na własne potrzeby wystarczy. Od kilku już lat dość stabilnie obdarzają
nas owocami. Dla mnie to szczególna satysfakcja, bo wyszły spod mojej ręki. W ukryciu dorasta jeszcze trzeci „włoch”(przesadzona
samosiejka) i może za lat dziesięć i on wyda pierwsze owoce. Ma już około metra
wysokości. Orzechy to zabawa dla szczególnie cierpliwych.
Słówko jeszcze o fasoli: pnąca(szparagowa o fioletowych strąkach)
skrzyżowała się z rodzimym Jasiem dając nasiona nieco większe, ale w strąkach liczących
po co najmniej 8 sztuk. Jaś ma w strąku nie więcej niż cztery. Obecność Jasia w uprawie
była tu raczej przypadkowa ale stało się. Nie będę zapewne twórcą nowej odmiany
ale jeśli miałoby to zwiększyć plon i masę poszczególnych nasion to niech tak już
zostanie. Odmiana jest, jak już wspomniałem szparagowa i wygląd nasion nie jest
zbyt atrakcyjny. Są szarawe z lekkim odcieniem fioletu. Teściowa stwierdziła,
że fasolowa zupa z nich ugotowana wychodzi jakaś sina ale ma smak normalnej
fasolowej. Jaś natomiast mimo zawiązania fioletowych strąków zachował wielkość i
nieskazitelną biel swoich ziaren.
Zawalczyłem też trochę w temacie tworzenia kolejnego permakulturowego
zagonka pod przyszłoroczne ziemniaki. Na tym, na którym miałem kartofle w tym
roku, w przyszłym planuję fasolę pnącą i dyniowate(może ogórki – to jeszcze nie
przesądzone). Wcześniejsze zagony trochę
podupadły z braku pielenia i pozarastały chwastami. Może je też uda mi się jakoś
reaktywować – wydają już przecież plony trzeci i czwarty rok.
A dlaczego jesień nie jest smutna mimo padającego deszczu? Ano właśnie dlatego,
że pada. Polskie, w większości lekkie ziemie w ostatnich dwóch latach na
nadmiar wody raczej narzekać nie mają powodu. Dlatego mimo wszelkich niewygód i
uciążliwości wynikających z opadów deszczu cieszyć się trzeba, że gleba zmagazynuje
pewną część tej naturalnej wody i odda nam to w formie przyszłorocznego urodzaju.
Taka trochę radość na zapas - ale za to bez żadnych przedpłat....
Taka trochę radość na zapas - ale za to bez żadnych przedpłat....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz