Dziś dzień w naszej tradycji wyjątkowy, jedyny w roku, powtarzalny.
Wspominamy, odwiedzamy, czcimy. Uświadamiamy sobie nieuchronność zbliżającego się
końca dla każdego z nas. U młodych to bardzo odległa perspektywa, niemal
abstrakcja. U starszych, z każdym minionym rokiem coraz wyraźniejsza, mocniej
wyczuwalna spadkiem sprawności fizycznej i intelektualnej. I tylko ta
świadomość, domykania pewnego naturalnego, nieodwołalnego cyklu, daje jakąś
nadzieję i otuchę, niezależnie od światopoglądu czy wyznawanej religii. Życie
ludzkie jest na tyle długie by wiele doświadczyć ale także wiele przegapić. Lecz
również ta długość daje szansę na naprawianie i poprawianie tego, co się nie
udało.
Tyle o ludzkim wymiarze cykliczności, zmianie
pokoleń.
Dużo łatwiejsze do ogarnięcia myślą wydają się coroczne cykle w
przyrodzie. Pewnie przez to, że krótsze łatwiejsze są do zapamiętania a przez
to do wyciągania wniosków z doświadczeń. Panująca za oknem w tych dniach pogoda
niezbyt dobrze nastraja większość z nas. Jest jednak mimo to oczywistym elementem
dorocznego cyklu w przyrodzie, dobrym elementem – akumulacją i wytwarzaniem
dobra na przyszłość. Akumulacji wody, na nadmiar której nie narzekamy już od
dawna. Wytwarzania przy jej pomocy nowej materii organicznej, która sprawi poprawę
rokowania na rok następny. Ileż to wielkich starożytnych cywilizacji rozpadło
się z powodu jej(wody) braku! W przeciwieństwie do znakomitej większości uczestników
tegorocznych świąt nie narzekałem na pluchę i błoto. W skrytości ducha
cieszyłem się chlapą przeskakując kolejne kałuże. Po prostu wiem, że to dobre -
również dla tych narzekających.
Aż chciałoby się powiedzieć:
Z prochu powstałeś….
… bo najpierw musi być coś tak
małego jak proch by zaczęło się coś znacznie okazalszego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz