Wirus szaleje zbierając swe śmiertelne żniwo. Nie ma mądrego, który wie
kiedy i jak się skończy. Na razie wciąż jesteśmy w fazie(początkowej?) wzrostu
zachorowań. Ileż dałby każdy z nas by cofnąć losy świata o trzy miesiące. Kiedy
było „normalnie”(?). Teraz w wielkim mieście kiedy słyszę
sygnał karetki to myślę o tym zupełnie inaczej.
Teraz życie nas wszystkich toczy się głównie wokół tego tematu i zapewne każdy ma jakieś swoje przemyślenia. Jedne myśli nas uspokajają a inne odrzucamy ze strachem, złością lub wstrętem. Mam mętlik w głowie i pewnie nie ustrzegę się pewnego haosu w tym wpisie. Może to wynik pracy zdalnej i siedzenia w domu już prawie tydzień. No może z małymi wyjątkami: w czwartek musiałem pojechać do firmy bo mi padł VPN i nie miałem dostępu do zasobów sieciowych(nieliczni pracujący tam ludzie przemykali przy ścianach korytarzy jak zombie) a wczoraj(sobota) pojechałem do marketu po zakupy(ludzie tam pracujący to dla mnie, obok służby zdrowia, cisi bohaterowie tych dni, bo przecież nie 300 albo 500 złotych dodatku do pensji jest dla nich motywacją dla ryzykowania własnym życiem). I na razie dosyć brawury. Na wczoraj planowałem wyjazd na działkę ale rodzina stanowczo zabroniła bo teściowa jest starszą osobą a szwagierka ma opryszczkę. Moje argumenty, że tam w polu wirusów jest znacznie mniej nikogo nie przekonały więc dla świętego spokoju zostałem w domu i może dlatego mam za wiele czasu na myślenie.
Teraz życie nas wszystkich toczy się głównie wokół tego tematu i zapewne każdy ma jakieś swoje przemyślenia. Jedne myśli nas uspokajają a inne odrzucamy ze strachem, złością lub wstrętem. Mam mętlik w głowie i pewnie nie ustrzegę się pewnego haosu w tym wpisie. Może to wynik pracy zdalnej i siedzenia w domu już prawie tydzień. No może z małymi wyjątkami: w czwartek musiałem pojechać do firmy bo mi padł VPN i nie miałem dostępu do zasobów sieciowych(nieliczni pracujący tam ludzie przemykali przy ścianach korytarzy jak zombie) a wczoraj(sobota) pojechałem do marketu po zakupy(ludzie tam pracujący to dla mnie, obok służby zdrowia, cisi bohaterowie tych dni, bo przecież nie 300 albo 500 złotych dodatku do pensji jest dla nich motywacją dla ryzykowania własnym życiem). I na razie dosyć brawury. Na wczoraj planowałem wyjazd na działkę ale rodzina stanowczo zabroniła bo teściowa jest starszą osobą a szwagierka ma opryszczkę. Moje argumenty, że tam w polu wirusów jest znacznie mniej nikogo nie przekonały więc dla świętego spokoju zostałem w domu i może dlatego mam za wiele czasu na myślenie.
Pytając powrócę do myśli z początku wpisu: Kiedy i jak to się skończy?
Czy przetrwamy? Jacy będziemy po tym? Czy będziemy choć trochę lepsi? Bo walka
idzie tu być może o przetrwanie całego gatunku ludzkiego. Na razie realnie
rzecz biorąc przegrywamy. Nie ma na to leku a tylko zapobieganie przez
siedzenie w domu. Ale jak długo jeszcze tak trzeba będzie? Czy wygramy tę walkę
całkowicie czy trzeba będzie nauczyć się z tym żyć jak z przewlekłym bólem?
W programach ekonomicznych ludzie dyskutują o kosztach tego wszystkiego,
liczą straty w gospodarkach poszczególnych krajów i wieszczą światowe
spowolnienie. Ci najbardziej tępi zastanawiają się nawet w co zainwestować
pieniądze by zarobić w tym czasie na kryzysie. Oglądają spadające wskaźniki i
liczą ile to wirtualnych pieniędzy „wyparowało” ze światowych giełd. Wciąż nie rozumieją,
że nie pieniądze są teraz najważniejsze. Bo kiedy już(hipotetycznie), na
świecie pozostanie ostatni człowiek to gdzie sobie wsadzi te wszystkie zarobione
pieniądze? Wypowiedzi polityków przemilczę(ale czy znalazłoby się teraz wielu chętnych
na urząd ministra zdrowia?)
Czy obecna sytuacja, jak już ludzkość wygra te walkę, nauczy nas czegoś?
A może, jak już wygramy z wirusem to znacznie mądrzejsi, podpiszemy wszyscy na świecie
„Kartę Człowieczeństwa”, w której zobowiążemy się traktować siebie nawzajem
dobrze? Tak mało, tylko tyle? ...tak,
tyle wystarczy.
Branża, w której pracuję została ostatnimi decyzjami zatrzymana i chyba
coraz trudniej będzie utrzymać jakąś samodyscyplinę pracy w domu. Tym bardziej,
że za bardzo nie ma czego sprawdzać, porównywać czy analizować skoro nie
działa. Walka z narastającą frustracją będzie pewnie niedługo ważna. Na razie,
dla własnego zdrowia psychicznego, sporadycznie oglądam serwisy informacyjne i
unikam otwierania przeglądarek internetowych. Nie jest to chowanie głowy w
piach. Ale wiadomości o setkach trumien dziennie z Włoch nie mogą nikogo budować.
PS: Nie byłbym sobą gdybym na
koniec czegoś nie wtrącił: ze światowej mapy ilości zachorowań wynika jednoznacznie,
że proporcje są zależne od zamożności kraju, dobrobytów miejscowych społeczeństw
oraz mobilności obywateli(i zamiłowania do masowych imprez). (Znów ta forsa…. i
nadmiar wolnego czasu?!)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz