Witam!

To jest o moich osobistych rozważaniach, obserwacjach, doświadczeniach, myślach: o sprawach bieżących i bardziej uniwersalnych, ponadczasowych. Z niewielką ilością zdjęć i obrazów, raczej słowa. To co tu napiszę będzie pewnie jakąś wypadkową doznań mego dotychczasowego życia.

niedziela, 17 maja 2015

Nie mam pomysłu na tytuł...

...  a tak wiele chciałbym opowiedzieć tylko jak to zrobić żeby nie przynudzać?



   Majowa eksplozja zieleni zaskakuje bez końca. Nie byłem na wsi dwa tygodnie a kiedy już na nią dotarłem to przez dłuższą chwilę stałem z opadniętą szczęką dolną i gapiłem się na postępy poczynione przez zieleń. Ale jak to jest w mojej sytuacji, na „ochy” i „achy” oraz zdziwienia nie miałem zbyt wiele czasu. Po przeobrażeniu się w działkową odzież ruszyłem realizować obmyślone wcześniej plany tego wyjazdu.
   Zrobiłem na szybko kolejny wał z warstw obornika, kompostu, świeżo ściętej trawy i ziemi. Posiałem cukinię i melony(ostatnio żona rozsmakowała się w nich). Na ubiegłorocznych, wałach nadbudowanych w tym roku świeżą warstwą kompostu, posiałem dynie w trzech gatunkach.  Posiałem też raz jeszcze ogórki, bo te z siewu  z majowego długiego weekendu nie powschodziły z powodu zbyt niskiej temperatury. Buraczki, pieczołowicie wyhodowane w skrzyneczce na oknie i przepikowane wprost do ziemi na początku maja, przyjęły się w stu procentach. Posadzone w równych odstępach będą mieć idealne warunki do wzrostu i mam nadzieję, że dadzą dobry i wyrównany pod względem wielkości plon. Powschodziła też już marchewka i fasola Jaś. Przygotowałem dla niej i przywiązałem sznury, po których będzie się wspinać. Zielony groszek też już wykiełkował posiany w ściółce rozłożonej wokół pni młodych drzewek. To taki mój pomysł na to, że azot z bakterii brodawkowych wytwarzanych  w korzeniach groszku zostanie wykorzystany przez drzewko a w zamian jego cienki jeszcze pień będzie podporą dla grochu(symbioza?). Albo się to doświadczenie sprawdzi albo nie – zobaczę. Szkody w każdym razie żadnej z tych roślin raczej nie uczynię. Rzodkiewka, którą póki co kupować na razie musimy, również jest już w fazie pierwszych listków właściwych i najdalej za dwa tygodnie stanie się „jadalna”. Ku memu zadowoleniu 10 z 12 sztobrów winorośli przyjęło się, bo wypuszcza z zielonego pączka pierwsze nieśmiałe listki. Na roślinie matecznej, z której te zrazy pobrałem jesienią, też już widać rozwój kwiatowych pączków. Może, po chyba trzech lub czterech latach, zakosztuję smaku własnych winogron w dodatku z perspektywą rozwinięcia „plantacji”. Drzewka owocowe już właściwie przekwitły i widać pierwsze, niewielkie jeszcze, zawiązki owoców. Szczególnie ucieszyła mnie gruszka klapsa, która ma sporo zawiązków. Myślę, że jest to wynikiem zakwitnięcia młodej gruszki innego gatunku posadzonej w pobliżu i krzyżowego, skutecznego wreszcie zapylenia. Orzechy włoskie są już teraz prawie w pełni kwitnienia. Po ubiegłorocznym zupełnym braku urodzaju mam tym razem nadzieję na dobry plon. Maliny wypieliłem z mleczy i wszechobecnego wśród nich podagrycznika, pozostawiając zerwane rośliny jako ściółkę. W zeszłym roku ten pierwszy  dorastał w gąszczu malin do rozmiarów kilkudziesięciu centymetrów zagłuszając je i konkurując pokarmowo bardzo skutecznie.
   Utworzyłem kolejny permakulturowy zagonek pod słodkie ziemniaki, których sadzonki od marca uzyskiwałem ku rozpaczy żony(zajęty parapet przez słoiki i doniczki). Posadziłem dziesięć wyhodowanych rozsad i z nieśmiałością będę oczekiwał na rezultaty. Żona odetchnęła – wygląd parapetu okna spełnia wreszcie jej oczekiwania a z naszego związku zniknął jeden punkt zapalny.
   Z bezużytecznych zakamarków działki, gdzie królują zwykle chwasty wykosiłem sporą masę zielonych roślin. Przeważały podagrycznik, pokrzywa i mniszek. Pozbierałem to wszystko i poukładałem w jednym miejscu przekładając na przemian warstwami kurzego i króliczego obornika. Niech się w kupie dzieje - na przyszłość. Wiem, że niejedna osoba po przeczytaniu tego akurat fragmentu krzyknie na mnie jak można zmarnować tak cenne „sałatkowo” rośliny na kompost, ale z uwagi na ich ilość oraz opór rodziny przyrządzanie z nich potraw jest chyba dopiero przede mną.
   Pierwsze wiosenne zielone jedzono stanowił za to dla mnie skoszony przez przypadek czosnek. Wyjąłem go delikatnie z ziemi i nie miał jeszcze przybyszowych cebulek tylko ząbek rozrośnięty do wielkości cebulki dymki. Jego zielony szczypior był bardzo intensywny w smaku, lecz im dalej pożerałem go schodząc w dół rośliny smak stawał się delikatniejszy, pyszny. I czułem go do wieczora. No i ta radość!
   Jedyny królik z marca okazał się samiczką. Spróbuję mieć jeszcze jeden miot w tym roku, ale jeśli będzie tak kiepsko szło dalej to poważnie zastanowię się nad zakończeniem hodowli. Jednak moje ograniczone pobyty na działce są tu aż nadto widoczne. Kury też mimo wiosny nie zachwycają swoimi wynikami.
   Wszystkie gnaty poczułem już w samochodzie wracając do domu. Narobiłem się, nie powiem. Ale też moja siedząca obecnie biurowa praca daje pierwsze sygnały – kondycja fizyczna pod psem. A może to moje takie rwanie się z motyką na słońce tak wyłazi. Może! Ale na razie inaczej nie umiem, nie chcę. Ciągle te pobyty na wsi bardzo mnie pozytywnie ładują mentalnie a to bezcenne!

środa, 13 maja 2015

Chleb



(inspiracja - jeden z blogów, który odwiedzam)

- Jak z pieczywem w domu? – zapytałem przez telefon dojeżdżając do domu po pracy
- Są jeszcze bułki z wczoraj, więc kup, ale tylko dla siebie, swój ulubiony gruboziarnisty, ciemny chleb.

   Rozmowa zwyczajna, która zdarza się tysiącom ludzi na świecie. I w tym momencie jak w kreskówce „Zaczarowany ołówek” jakaś odbijająca się od głowy kulka uświadomiła mi, że na naszym globie z głodu cierpią i umierają ludzie. A to wszystko dzieje się przy nadprodukcji żywności. Podobno by wyżywić ludzkość potrzeba rocznie 200kg zboża na jedną osobę. Produkcja światowa to około 300kg. Porażające! Nadwyżkę zżera hodowla, przemysł, biopaliwa i marnotrawstwo.
   Mam wrażenie, że im bardziej cywilizowane i zamożniejsze społeczeństwa tym mniej chleba i mąki oraz jej przetworów jest zjadanych. Z dzieciństwa pamiętam ile chleba kupowaliśmy i zjadaliśmy codziennie. Pewnie, że teraz, z wiekiem nie potrzeba aż takich ilości jak w młodości, ale i tak dysproporcja jest wyraźna. Może kiedyś, w siermiężnych czasach dzieciństwa, chleb był bez tych wszystkich dodatków, polepszaczy i nie wiem, czego tam jeszcze. Był po prostu lepszy? Pożywniejszy. Teraz zawrót głowy od różnorodności wyboru. I mniejszy apetyt na ten nasz powszedni.
   I ten brak szacunku, nie tylko do chleba, ale do żywności w ogóle. Może w szkołach powinno się uczyć skąd bierze się żywność? Może dzieci i młodzież powinny dotknąć łanu zboża przy żniwach i dźwignąć koszyk z ziemniakami? Może nie tylko zza szyb samochodu powinny oglądać uprawne pola, ale zrobić sobie pęcherze na dłoniach od ręcznych narzędzi. Może zaprocentowałoby to w przyszłości, również dla nas ich rodziców i dziadków.

  Każdy przecież, choć raz w życiu widział scenę całowania bochenka chleba lub kreślenia na nim znaku krzyża….
A teraz?