Witam!

To jest o moich osobistych rozważaniach, obserwacjach, doświadczeniach, myślach: o sprawach bieżących i bardziej uniwersalnych, ponadczasowych. Z niewielką ilością zdjęć i obrazów, raczej słowa. To co tu napiszę będzie pewnie jakąś wypadkową doznań mego dotychczasowego życia.

czwartek, 26 grudnia 2013

Święta, święta i po ....

...świętach. Choć jest dopiero czternasta mogę już śmiało zaryzykować takie podsumowujące stwierdzenie.
   Wigilia choć skromniejsza w tym roku wskutek doświadczeń po poprzednich, znów okazała się nadto obfita. Mamy mniejsze żołądki czy co? A może to opadający z nas w tych uroczystych chwilach stres przygotowań powoduje, że niewielka ilość jedzenia tak nas nasyca?
   Pierwszy dzień świąt to dłuższe spanie po Pasterce i odwiedziny u rodziny. Sporo osób przewinęło się w tym dniu przez dom szwagrostwa(z dziećmi tak ze dwadzieścia trzy) i mimo starań gospodarzy każdy z gości relacjonował swoje życie, mało wsłuchując się w opowieści innych uczestników spotkania. To takie moje socjologiczne spostrzeżenie i nie chce mi się wierzyć, że takie teraz mamy czasy: ludzie nie chcą i nie umieją słuchać innych. Ot  i wszystko.
  Drugiego dnia nawalili nam wcześniej zapraszani goście(mam dzięki temu tę oto chwilę). Mieliśmy nawet przez moment pomysł na spontaniczne odwiedziny u ciotki żony, ale wygrało lenistwo i chęć pełnego odpoczynku. Może to i lepiej bo pewnie tam również spotkalibyśmy zajęte swoim życiem i sprawami inne osoby.
   W wigilię i wczoraj byliśmy na wsi i miałem znów kilka zaledwie chwil by nacieszyć się swym minigospodarstwem. Połaziłem po łące i narwałem kurom świeżej młodziutkiej trawy, króliki dostały dobrze wysuszonego chleba. Kury nie mają świąt i jak co dzień naznosiły jajek więc wróciłem z kolejnymi na sprzedaż, a z upłynnieniem których nie było kłopotu mimo świątecznych dni. Pogoda wiosenna rozkojarzyła te moje kurki dokumentnie ale czyż nie oto w tej zabawie chodzi?
   Największym dla mnie plusem mijających świąt było to, że wszystkie te trzy uroczyste dni miałem wolne od pracy i dzięki temu bez znużenia i zmęczenia  mogłem nacieszyć się wspólnie spędzonym czasem z najbliższą rodziną, której wsparciu tak wiele, w trudnych chwilach tego roku, zawdzięczam.
   Składanie życzeń świątecznych o tej porze jest może trochę groteskowe ale mimo to życzę wszystkim dobrych chwil tych kończących się świąt i równie dobrego i spokojnego czasu w kolejnych nadchodzących dniach.

piątek, 6 grudnia 2013

Kapuścianka z włoskiej

W zaledwie godzinę popełniłem taką oto zupinę:
Skład:
4 litry wody
pół główki kapusty włoskiej
3 cienkie marchewki
2 pietruszki
wszystkie cebulowe: zielona pora część , cebula cukrówka biała, cebula czerwona
ćwiartka dużego selera
4 ziemniaki
łyżka smalcu ze skwarkami(nie było pod ręka żadnego mięsiwa ani kostki na wywar)
mała puszka koncentratu pomidorowego
łyżka mąki do zabielenia
2 kostki rosołowe(trochę wbrew moim zwyczajom) do smaku, pieprz grubo zmielony lub młotkowany, pół łyżki stołowej soli
Wykonanie:
Kapustę kroimy(wedle upodobań) w raczej nie grube paseczki, warzywa korzeniowe w kostkę a marchew w cienkie plasterki(dlatego lepsza jest cienka). Por w dwumilimetrowe paseczki, cebula i czosnek w drobną kostkę. Zalewamy wodą i od zagotowania gotujemy przez 25 minut. Dodajemy przyprawy. Dodajemy kostkę z ziemniaków i od zagotowania 13 minut. Dalej koncentrat pomidorowy. Po 5 minutach zestawiamy na chwilę z ognia i zaprawiamy dobrze rozmieszaną w  zimnej wodzie łyżką mąki. Po 5 minutach od zagotowania zupa jest gotowa.
   Zupa jak zupa niczego nie urywa ale na taki wygwizdów jak dziś nawet taka może być rarytasem dla zmarzniętego kogoś z rodziny.

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Dwie godziny....

... zaledwie jechałem w obie strony na moją ukochaną wioseczkę i taką oto refleksję wygenerowała moja mózgownica:...
   Ale może od początku. Jak co kilka dni, skradłem z mojego życia kilka godzin, by pojechać na wieś po jajka. Bo obecnie inne, ponad te, moje działania są bardzo ograniczone lub niemożliwe. I w rozmowie z teściową(czytaj: mamusią żony - wyraz teściowa kojarzy się większości jakoś tak negatywnie a mnie trafiła się akurat dobra) wyszło, że sporo sąsiadów i znajomych ze wsi zauważyło, że mamy kury i wyraziło chęć kupowania jajek. Chociaż ze wsią mam realny i bezpośredni kontakt od dziesięcioleci i niewiele mnie, już nawet tam, jest w stanie zadziwić to opadła mi trochę przysłowiowa szczęka. A to dlatego, że przecież wszystkie z tych osób mieszkają na wsi. Trochę mi było dziwnie i zacząłem kombinować o co "kaman". To ja urodzony w wielkim mieście "paniczyk" bujam się w tym temacie: kupuję pasze, zboże, dbam o zdrowie kur i wywalam gnój gdy tymczasem miejscowi ludzie mający ku temu wszelkie warunki i możliwości chcą kupować coś, co może znaleźć się w zasięgu ich ręki przy znikomym nakładzie sił i środków. Lenistwo? Wygodnictwo? Głupota? "Czyste i pachnące" otoczenie własnych domostw? Czy może zdegenerowanie łatwo dostępną żywnością z marketów?
   Pewnie wszystko po trochu. Tworzy to dla mnie co prawda jakąś tam niszę rynkową  no i fajnie. Ale trudno mi doprawdy  to zrozumieć. A.... zresztą może już lepiej niech pewnymi rzeczami (hodowlą zwierząt) zajmują się entuzjaści (nieskromnie przyznam: tacy jak ja) a nie przypadkowi i nie lubiący tego ludzie. Szkoda tylko, że muszą za to sporo zapłacić. Ale to już ich problem.... ja mam, dla siebie, jaja tanio i pewnie i jest jeszcze z tego parę groszy dla bardziej potrzebujących.

sobota, 23 listopada 2013

Czy jesień nie skończy się nigdy?

   Tegoroczna wydaje się nie mieć końca. No może w przyszłym tygodniu postraszy zimnem, ale póki co niech trwa i niech ludziska oszczędzają opał i cieszą się fajnymi dniami, takimi jak dziś. Podobno taka ciepła i długa nie jest korzystna dla ozimin.
   Zebrałem właśnie dzisiejszego dnia ostatnie zielone owoce papryki(!), resztki sałaty i pozbawione czerwonych zgrubień rzodkiewki spod folii. Do "oczyszczonego" w ten sposób pomieszczenia wpuściłem, spragnione już trochę świeżej zieleniny, kury. Rzuciły się na resztki roślin z niezwykłą energią i zapamiętale, aż im tyłki podskakiwały, grzebały i pożerały. Jedna z nich w tym szale zapomniała się do tego stopnia, że znalazłem jedno "zgubione" jajko. A tak w ogóle to, pytam sam siebie, dlaczego mocniej nie postawiłem w tym roku na kury. Nie nadążają znosić jaj i znów muszę odmawiać znajomym dostaw. To temat do przemyślenia na przyszły rok, czyżby jakaś nowa inwestycja? Tylko ile ich mieć: 100 czy 150? Zobaczymy. Króliki w liczbie sześciu pozostawione na przyszły rok jako stadko podstawowe. Chyba będzie zrobiony tylko jeden, marcowy miot  po doznanych tegorocznych niepowodzeniach.
   Miałem, w tym tygodniu, w ramach przedświątecznych ćwiczeń popełnić swojską kiełbasę ale jak to w życiu bywa zepsuta pralka (nienaprawialna jak stwierdził fachowiec) zmieniła moje plany i zamiast na mięsko musiałem wywalić dużo pieniędzy na nową. Ot takie życie. A swoją drogą jak ludzie radzili kiedyś sobie bez takiego sprzętu?
   Oglądałem owocowe drzewka, jabłoniowe i mają bardzo dużo pąków kwiatowych. Może to zapowiedź przyszłorocznego urodzaju. Albo tylko wróżenie w fusów. Będę miał sporo obornika, który zamierzam wykorzystać pod uprawę warzyw. Dużo będzie na pewno papryki a reszta?  Na resztę jest jeszcze sporo czasu do....wiosny.

wtorek, 12 listopada 2013

Ekonomia!?



   To jedna z grupy nauk matematycznych, która zdeterminowała i zdominowała działania ludzi od wieluset lat. Przyspieszenie jej rozwoju jest równoległe z przyspieszeniem rozwoju i postępu całej ludzkości. To nie przedstawiciele nauk humanistycznych(choć niejeden wiersz poety wywołał miliony wzruszeń w sercach czytelników), lecz ścisłych oraz ich dokonania i odkrycia podniosły do obecnego poziom życia człowieka. Pomijam, że poziom ten i rozwój poszczególnych obszarów świata jest ciągle bardzo zróżnicowany i wynika z bardzo wielu odmiennych często powodów.
   Piszę to, bo znów do mnie dotarło, że jakaś firma chce mi znów sprzedać coś, czego zupełnie nie potrzebuję a staje się to wynikiem działania zautomatyzowanego systemu, który, mam takie wrażenie, wymyka się czasem spod kontroli zarządzających ludzi. Współczesne sposoby i systemy marketingowe, oparte często na bardzo nowoczesnej technice zbierania informacji(programy szpiegujące w wyszukiwarkach internetowych itp.),prowadzą do tego by podsunąć nam w każdy możliwy niemal sposób coś, czym zainteresowaliśmy się choćby przez chwilę, ale już jako produkt. A sprzedany produkt to czyjś zysk. A ekonomia to nauka o osiąganiu zysku a nie o niebieskich migdałach.
   Wczoraj, w dniu naszego narodowego święta, kiedy słyszałem mimo zamkniętych okien odgłosy demonstracji(tej wieczornej, nieoficjalnej) uświadomiłem sobie po raz kolejny, że tym ludziom, co brali w niej udział chodzi o ich własne życie a dokładnie o jego poziom. I jeszcze pewnie o to, że nie mają szans na jakikolwiek jego poziom, bo nie mają pracy i muszą wyjeżdżać często w jej poszukiwaniu daleko od własnego kraju. I nie wszyscy wyjeżdżający to ludzie słabo wykształceni, jak sugerować to starają się tzw. oficjalne źródła. Myślę, że każdy z nas zna już kogoś, kto musiał emigrować za przysłowiowym chlebem, wszak jest tych ludzi już ponad 2 miliony a mam tu na myśli tylko ostatnią falę. I znów ta okropna ekonomia to sprawiła, nieprawdaż?
   W cieniu wyżej opisanych wydarzeń, na narodowym stadionie rozpoczęła się światowa konferencja na temat klimatu a właściwie jego ocieplenia i skutków z tym związanych. Bo najpierw ekonomicznie opłacalne jest karczowanie wielkich połaci dziewiczych lasów a później zamartwiamy się tym cośmy narobili. Oczywiście to media zadecydowały, stopniem natężenia wiadomości z poszczególnych wydarzeń, o hierarchii ich ważności. I co wygrało? Wygrali zamaskowani młodzieńcy: podpalający tęczową konstrukcję, bijący się na kamienie z mieszkańcami squotu na ul Skorupki i płonąca budka policjanta pilnującego ambasady zaprzyjaźnionego dawniej mocarstwa. No i ekonomia, która miała wpływ na decyzje nadawców programów w tym dniu. Zadymy uliczne są znacznie bardziej emocjonujące dla publiczności jak debaty klimatologów a reklamy obejrzy wtedy znacznie więcej ludzi a jak obejrzą to kupią, nieprawdaż?
    Muszę przy okazji tego tematu wtrącić słówko o tej naszej osobistej ekonomi. A szczególnie o zarządzaniu naszymi pieniędzmi a dokładnie o ich mądrym wydawaniu. Ileż to niepotrzebnych(kupionych przecież przez nas samych) przedmiotów w naszym otoczeniu, nadmiaru żywności, zmarnowanej energii. I to właściwie na każdym poziomie zamożności popełniamy grzech marnotrawstwa. Ciągle coś się bezsensownie marnuje i traci bezpowrotnie. Zapomniałbym o wodzie! Mamy w Polsce jej mało i nie zarządzamy tą dostępną w sposób mądry. Na własnym podwórku widzę, jak w tym roku słabsze były plony warzyw z powodu jej okresowego, letniego niedoboru. Chyba trzeba pomyśleć o magazynowaniu tej deszczowej, która w chwilowym nadmiarze odpływa w siną dal rowami przydrożnymi. Mazowieckie, piaszczyste ziemie słabo zatrzymują wilgoć a wód gruntowych niestety nie przybywa.
   A skoro już jestem na własnym podwórku to pochwalę się, że dzięki ciepłej tegorocznej jesieni zajadam się do tej pory: papryką, sałatą i rzodkiewką z folii. A jaj jest dużo, bo i kurom taka pogoda bardzo odpowiada i dochodzą dziennie do prawie czterdziestki. Kupujący chwalą sobie bardzo ich jakość a stała już ich cena odpowiada również obu stronom tych jajecznych transakcji. Ekonomicznie uzasadnione działanie, nieprawdaż?
   I jak tu na koniec tego dzisiejszego, ekonomicznego i przydługiego nieco wpisu nie pocieszyć się mimo wszystko promieniami listopadowego słońca…….które daje nam światło i ciepło a w dodatku świeci dla nas za zupełną darmochę!!!

czwartek, 31 października 2013

1 listopada

Dzień Wszystkich Świętych. Coraz trudniej o zadumę, co rok więcej komercji. Czyżby charakter tego dnia ulegał na naszych oczach zmianie? Dynie, zabawy w duchy i śmiech? Każdy wie jak wygląda ten dzień w naszej polskiej tradycji. Każdy też pewnie zauważa jak wygląda teraz a jak wiele lat temu. Czy tradycja przetrwa czy zmiany są nieuniknione? Media zmieniają poglądy ludzi, sterują, próbują zrobić z nas bezrozumną masę. Drenują świadomość młodzieży. Wygląda na to, że w każdym zakątku świata powinniśmy jeść i pić to samo, oglądać i czytać te same programy w telewizji. Żadnej odrębności, zwyczajowości czy tradycji. Połączeni przez polityków i korporacje w jakieś gigantyczne rzesze odbiorców i konsumentów mamy tylko pracować i zużywać produkty. Nie myśleć tylko konsumować. I w którą stronę to pójdzie, czy mamy jeszcze jakiś na to wpływ? Czy znów jak od wielu już lat przed cmentarzem kupić będzie można kiełbaski z rożna czy bigos, który zastąpić ma rodzinny obiad czy poczęstunek dla przyjezdnych krewnych?

poniedziałek, 7 października 2013

Piękna niedziela

Wreszcie, wczoraj był bardzo ciepły i słoneczny dzień. Z balkonu obserwowałem bieg uliczny i do głowy mi wówczas nie przyszło, że może widzę uczestnika dla, którego będzie to ostatni dystans........... Sport!? To też trzeba umieć robić - sam byłem sportowcem. Niezrozumiała, bezsensowna śmierć.

   Na wsi pozbierałem ostatnie tegoroczne plony: paprykę(trzech odmian), dynie, orzechy i warzywa korzeniowe. Poukładałem drewno na opał w drewutni. Pod folią jeszcze tylko dymka, rzodkiewka i sałata - może przy ciepłym październiku zdążą dorosnąć. Kury niosą się nieźle(25-30 sztuk jaj dziennie; liczyłem w tym momencie na o 5-10 więcej) lecz znów nie nadążają z popytem. Po 80 groszy jajka idą jak ciepłe bułeczki - pociecha to dla mnie i wreszcie jakieś zwroty z tej inwestycji. Królików zostało już tylko sześć z nowozelandzkim samcem, to stadko na rok przyszły - może lepiej mi pójdzie ta hodowla.
   W sobotę znów "ukradłem" kilka godzin z mego miejskiego życia na pobyt na wsi. jak zwykle nie wiedziałem w co ręce wsadzić - tyle roboty. Ogarnąłem chociaż to drewno. Z orzechów włoskich pociecha bo obrodziły wyjątkowo dobrze bo nie ucierpiały od wiosennych przymrozków. Za to leszczyna i jabłonie (może ze 20 jabłek z siedmiu drzew zebrałem) nawaliły z plonami w tym roku. No cóż nie można mieć wszystkiego.
   Już ponad pół roku moje życie podporządkowane jest opiece nad matką. Sporo przez ten czas przemyślałem i chyba zrozumiałem. Wiem jedno: co masz zrobić jutro zrób dziś bo jutro może być to już niemożliwe.
 

  

środa, 11 września 2013

Władza versus uzurpatorzy



   Obudziły mnie dziś rano syreny policyjnych radiowozów. Wyjrzałem przez okno mego warszawskiego mieszkanka i ujrzałem całe kolumny oznakowanych pojazdów przemieszczających się w stronę centrum miasta. Chwila namysłu – no tak demonstracje niezadowolonych mają się dziś odbyć.
    Jakieś związki zawodowe inspirowane przez opozycyjną partię zrobią „wjazd” do stolicy by zakłócić spokój władzy i choć na krótką chwilę przerwać jej samozadowolenie z jej sprawowania. Ktoś zorganizuje tysiące ludzi by pokazać panującym „niezadowolenie społeczne”. Czy tak na prawdę o to chodzi? Obawiam się że nie. Odkąd posiadłem zdolność do samodzielnego myślenia i wyciągania wniosków a także zapamiętywania zdarzeń z życia własnego i współczesnej historii, to żadna władza w naszym kraju nie była dostatecznie dobra. Zawsze, już niemal dzień po demokratycznych wyborach ktoś deklarował, że zechce ją zmienić i ustanowić lepszą. Pewnie i tym razem o to chodzi. A tak naprawdę chodzi pewnie o to by inna grupa zapewniła sobie dostatek i tłuste lata. Piszę te słowa rankiem i nie mam pojęcia jaki przebieg będą mieć dzisiejsze demonstracje. Czy policja samą swą obecnością wystarczająco zniechęci demonstrantów  do głupich pomysłów czy rozrób? (swoją drogą taki dzień w jakiś sposób tłumaczy wcześniejsze emerytury dla mundurowych). Bo jak się trzyma na polecenie władzy naród za pysk to chyba jakiś ochłap się należy.
   I jakby się stać nie miało, czy władza się utrzyma czy przejmą ją uzurpatorzy i tak nikt z rządzących nigdy uczciwie nie przejmie się losem szarego Polaka. I na każdym poziomie społecznej drabinki trwać będzie zawsze bezwzględna walka o byt i żer. Bo czyż nie jest wciąż aktualna sentencja: homo homini lupus est?  
    A wszyscy przecież marzą by było inaczej…..

   dziś też rocznica "september eleven 2001 WTC" - o tym nie napiszę ani słowa, poczekam na prawdę historyczną. Może dożyję tej chwili gdy ujrzy ona światło dzienne.

piątek, 9 sierpnia 2013

Klika chaotycznych(?) myśli.



Gorące noce, źle spać, brak wypoczynku i regeneracji po upalnym dniu. Zmęczenie dopada czasem  w samym środku dnia.  Przyznam, że upały nie sprzyjają pracy, również tej umysłowej. Mimo to napiszę kilka słów na nie związane z sobą(?) tematy. Zacznę od pogody bo tak najłatwiej i dotyczy każdego. Wczorajszy dzień(08-08) był apogeum tegorocznych upałów i nawet nie ma sensu zastanawiać się gdzie w naszym kraju było najcieplej. Było za ciepło i koniec! Myślałem wczoraj o ludziach uczestniczących w pielgrzymce na Jasną Górę(widzę ich corocznie, jak wyruszają z mego okna) i miałem mieszane uczucia. Zastanowiło mnie czy aż tak katorżniczy wysiłek jest potrzebny któremukolwiek z uczestników? Wiem, że ludzie mają różne ważne intencje, inni idą z nawyku, ktoś może po to by sprawdzić swą fizyczną siłę i psychiczną odporność, ktoś inny wręcz odurzony samym faktem uczestnictwa. Szkoda mi ich, tak zwyczajnie i po ludzku, bo wiem, że niemało się nacierpią. Mam nadzieję, że spełnią tym udziałem swoje oczekiwania. Choć zawsze myślę, że taki ogrom ludzi mógłby dokonać corocznie jakiejś wielkiej, bardziej namacalnej rzeczy dla swoich bliźnich. Mógłby? ......
   Ostatnie tygodnie upalnego lata odświeżyły w mojej głowie, pojawiające się już wielokrotnie, pytanie o ogrom energii, którą słońce dostarcza nam obecnie a z której korzystamy w zaledwie promilowej części. Jakże piękniejszy i doskonalszy byłby świat gdybyśmy mogli chociaż część tego nadmiaru zmagazynować na miesiące zimowe. Zamiast wyrywać ziemi jej naturalne zasoby energetyczne w postaci węgla i ropy, które wzięły się przecież również w wyniku dobroczynnego udziału słońca przed milionami lat, moglibyśmy korzystać z bieżących corocznych „dostaw” energii i przetwarzać ją na bardziej nam użyteczne jej rodzaje.
   Z resztą coś w tym(słońcu) musi być bo niezależnie jak ciężko pracujemy, obserwujemy latem znacznie mniejsze zapotrzebowanie na energię niż w pozostałych miesiącach roku. Przejawia się to zarówno w ilości jak i kaloryczności naszej diety. Są ludzie, którzy potrafią nie jeść miesiącami i żyć dzięki energii pozyskanej bezpośrednio ze światła słonecznego. Pewnie nie pracują oni w hutach lub kopalniach ale fakt jest faktem. Bilans energetyczny jakiś tam u nich jest. Osobiście jadam teraz dwa razy dziennie: bardzo rano i późnym wieczorem(z przytłaczającą przewagą warzyw), nie czując z tego powodu jakiegoś specjalnego dyskomfortu.
   A jak słońce to i woda. Naukowcy obliczyli, że na wyhodowanie jednego kilograma papryki potrzeba 38 litrów wody a na kilogram wołowiny 120! Pewnie podrzuciłem w tej chwili argument wszelkiego rodzaju wegetarianom i weganom ale nie oto mi idzie. Chodzi mi o to, że są już całe rejony naszego kraju cierpiące jej niedostatek. Wpływać to będzie zapewne na rozwój i wzrost roślin, które później, jesienią zbierane są z pól. I jak nie popada solidnie ciężko będzie o dobre ich plony. Rolnictwo(nowoczesne?) na zachodzie Europy radzi sobie z brakiem opadów wykorzystując podziemne jej zasoby. Wiadomo, że często takie wykorzystanie prowadzi do obniżenia się poziomu tych wód i zmusza do sięgania do coraz głębszych jej pokładów. Piszę o tym w kontekście niepokoju jaki budzi we mnie budowa ujęcia wodnego dla pobliskiego miasteczka w sąsiedniej wsi.
   A teraz prawie co wieczór, tak o jakiejś 23,30  jak już wszyscy śpią, funduję sobie po gorącym dniu szklankę piwa z sokiem i paląc ostatniego tego dnia papierosa obserwuję startujące z lotniska na Okęciu czarterowe samoloty wiozące rodaków do ciepłych krajów na wakacje. I wcale im nie zazdroszczę. No bo czego? I zawsze wtedy zastanawiam się dlaczego ludziom piwo smakuje w pozostałych miesiącach roku, przecież wtedy dobre jest tylko grzane? A teraz, no właśnie na teraz jest ono stworzone.

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Upały, susza. Czy to już klęska czy tylko porażka?



   Praca zawodowa a raczej jej nadmiar oraz skomplikowana sytuacja rodzinna spowodowały, że dużo mniej czasu i uwagi poświęcałem ostatnimi czasy moim sprawom na wsi. Niestety na efekty nie trzeba było długo czekać. Moje króliki zachorowały! Myksomatoza – jedna z groźniejszych chorób, przenoszona przez komary, je dopadła. Dodatkowo dobija mnie fakt, że były przecież przeciwko niej szczepione. Mam pretensję do weterynarza bo sprzedał mi złe szczepionki. A zarazem jestem bezsilny bo nie mam się komu poskarżyć. Z resztą do końca nie wiem czy to jest jego wina. Może sam kupił już złe a może przechowywał je nienależycie. Niestety rada na to jest tylko jedna: zarażone sztuki do uboju. Dramat, bo muszę ubić te najlepsze młode z marca, które planowałem przeznaczyć do chowu w następnym roku. Chyba nie mogę już tak dalej ciągnąć  i zrezygnuję z hodowli królików. Szkoda moich starań i wysiłków dla tak fatalnych efektów. Żal tylu lat hodowli ale powoli oswajam się z tą myślą.
   Dużo lepiej, choć też nie aż tak jakbym chciał, idzie mi z kurami. Dokupiłem jeszcze 36 młodych niosek i wraz z 15 starymi mam ich już w sumie 70 sztuk. Niosą się słabo bo gdy temperatury przekraczają 34 stopnie w cieniu to cud, że w ogóle są jakieś jajka. Po rosnących cenach jaj w marketach widać, że to nie tylko mój problem. Czekam na ochłodzenie i koniec upałów i liczę na „eksplozję” jaj w najbliższym czasie.
   Deszczu nie było już u nas ponad trzy tygodnie, żółknie trawa i niedługo będzie wyglądać jak step. Nawet lokalne burze omijały nas za każdym razem.  Drugiego siana raczej nie będzie. Prognozy pogody raczej nie nastrajają optymistycznie, choć myślę, że ten tydzień będzie już ostatnim tak upalnym tego lata. Życie w takiej temperaturze staje się trudne a praca mało wydajna. Jeść już nawet się odechciewa, no chyba, że późnym wieczorem lub skoro świt. W ciągu dnia tylko picie lub ogórek albo jakiś owoc.
   A propos. Ogórki, choć pod folią już zasychają porażone mączniakiem i chyba nastawiłem wczoraj jedne z ostatnich w tym roku na „małosolne”. Za to papryka pociesza swoją plennością i zdrowiem. I ona to właśnie w nagrodę zajmie w przyszłym roku pierwsze miejsce pod folią. Warzywa w gruncie również cierpią od upałów mimo solidnego nawadniania.
   Słuchając ostatnio wiadomości o zmowie cenowej firm skupujących zboże, domyślam się, że znów ktoś chce zbić fortunę na ciężkiej pracy rolników. No bo raczej nie należy sie spodziewać obniżek i tylko patrzeć jak miłościwie panujący nam rząd zasłoni swoją nieudolność klęskami nieurodzaju w rolnictwie.
   W pracy, kurcze, też raczej kiepsko i finansowo (najniższy przelew od lat) i pod względem warunków pracy  (dołożyli kolejnych obowiązków). Ale to chyba znak naszych czasów: dokręcanie śruby pracownikom i cięcie kosztów. Tak to już chyba musi być w holdingach ludzi z pierwszej setki najbogatszych Polaków(skądś się przecież  te fortuny biorą). Ale mimo takiego ogólnie niepomyślnego dla mnie czasu nie tracę nadziei że będzie lepiej. Mimo wszystkich trudności jakie teraz spotykamy mam oparcie w najbliższej rodzinie a czasem zdarza mi się natrafiać na swej drodze życzliwych i bezinteresownych(to bardzo rzadkie obecnie) ludzi. Najważniejsze, że na chleb nie brakuje i opłaty(znów rosną od sierpnia).

poniedziałek, 22 lipca 2013

Równowaga, czy już?



   Po psychicznych i fizycznych wysiłkach oraz walkach a NFZ-owską biurokracją mam wrażenie, że powracam do normalności. Do mamy przychodzi rehabilitant i jakby widać już pierwsze (wyniki) światełko w tunelu dające nadzieję na postęp w jej zdrowiu. Rusza już palcami i stopą prawej nogi, która jeszcze kilka tygodni temu wydawała się że nigdy się nie uruchomi. Prawa ręka też wykazuje już przejawy przebudzenia ze swej beznadziejnej bezwładności. Duża to dla mnie radość a także egoistyczna nadzieja na odciążenie całej naszej rodziny od pełnej przecież w tej chwili opieki nad nią. Tak, tak egoizm przeze mnie przemówił, bo opieka nad chorą w takim stanie to czasem nadludzki wysiłek. I dopiero teraz przypominam sobie, kojarzę i zaczynam rozumieć wcześniejsze powątpiewania i przestrogi lekarzy i pielęgniarek czy sobie poradzimy, kiedy podejmowaliśmy decyzję o zabraniu matki do domu po pobycie w szpitalu.
   Sezon urlopów w pełni, inni korzystają z uroków lata a ja za to pracuję więcej i wykradam te swoje godziny na wsi. Ogrodzenie, wybieg dla kur już gotowe, tylko z zasiedleniem poszło trochę gorzej bo późno pojawiłem się na targu i u znajomego hodowcy zostało ostatnie, zaledwie 19 kurek. Ale radości było trochę bo już podczas transportu do domu zniosły jajko a później dołożyły jeszcze osiem. W środę dokupię resztę planowanej ilości, tylko trzeba będzie wstać wcześniej. Króliki z lutego też już powoli ubijam i nie narzekam na brak chętnych, tak że muszę nawet niektórym odmawiać. Zrobiliśmy sobie w domu ucztę z wątróbek. O uciechach dla podniebienia z tego tytułu pisał nie będę.
   Sezon ogórkowy w pełni i codziennie do przerobienia kilka kilogramów tych warzyw. Porzeczka czarna i agrest już w słoikach czekają na zimowe wspomnienie lata. Ale najbardziej czekam na paprykę, bo do pierwszego w tym roku leczo z cukinii trzeba było niestety kupić(później w tym roku o miesiąc posiana). Chciałbym aby tym razem dojrzała na krzaczkach – ale czy to będzie możliwe przy słabości całej rodziny do tego warzywa? Z jabłkami tylko straszna bieda po ubiegłorocznym urodzaju. I na czy ja będę żerował we wrześniu?
   Ostatnio jadąc samochodem usłyszałem w radiu zdanie, że ekolodzy swoimi strukturami organizacyjnymi i programem przypominają sektę. Kogo zatem przypominają swoimi działaniami lobbyści od oprysków, nawozów czy GMO? Chciwych, bezwzględnych kapitalistów czy może już zorganizowaną grupę przestępczą(mafię) gotową swymi działaniami dla tzw dobra ludzkości podporządkowywać sobie lub korumpować rządy innych krajów? Gdzie jest tu złoty środek, gdzie równowaga?
   Moja osobista równowaga chyba wraca jakoś powoli do normy, chociaż miewam ciągle chwile słabości. Powróciłem niestety do palenia papierosów ubolewam za każdym razem kupując paczkę, również ze względu na cenę. Pewnie zabrzmi to śmiesznie ale zawstydziła mnie ostatnio własna matka, gdy się o tym dowiedziała. Może to rzeczywiście obciach jak dziewięćdziesięcioletnia babinka strofuje bardzo już dorosłego faceta.

piątek, 7 czerwca 2013

Przewrót domowy....



   Kiedy przed Wielkanocą uczyniłem poprzedni wpis, dość lakoniczny, może nawet wręcz zagadkowy, nie miałem pojęcia co życie przyniesie mi nazajutrz. Wyrażałem wówczas emocje, jakie towarzyszyły mi przed zbliżającymi się świętami: przygotowania przeplatane wizytami w szpitalu w związku z pobytem tam teściowej, która wyszła z niego silniejsza i zdrowsza. I kiedy, jak to w życiu bywa odczuwaliśmy ulgę i radość z zakończonego właśnie, złego przecież dla nas tamtego czasu, to za chwilę, dnia następnego moja z kolei mama znalazła się w szpitalu z udarem(drugim już). Spadło to na nas jak grom i zmieniło fajny przedświąteczny nastrój o sto osiemdziesiąt stopni. Trwa ten niedobry i beznadziejny chyba stan do dziś. Uczymy się codziennie z tym żyć. Uczymy się codziennej, pielęgniarskiej opieki nad osobą obłożnie chorą(całkowity niedowład prawej strony), dziewięćdziesięcioletnią, która dla systemu ochrony zdrowia w naszym kraju jest już niepotrzebnym balastem. Układamy nasze życia pod kątem opieki nad nią, codziennie doznając bardzo skrajnych emocji z tym związanych. Ale mimo to niezależnie od przesłanek jakie nami kierują póki co nam się to udaje.
   I jak tu cieszyć się z wiosny, choćby tak deszczowej jak ta tegoroczna. Wykradam te moje godziny pobytu na wsi jak najprzebieglejszy złodziej i nie mam możliwości się nimi dobrze nacieszyć. A jest mimo wszystko czym bo: mam już drugi miot królików i przekroczyłem 60 sztuk, kury dają jaja w nadmiarze a mimo to znajomi prawie się poobrażali, że nadążają. Plan jest taki, że zwiększam stadko kurek do 55 sztuk(na tyle mam miejsca). Poczyniłem już stosowne zakupy (siatka i słupki) i zaplanowałem dla nich duży trawiasty wybieg. Strach mnie ogarnia tylko z cenami zboża, bo ostatnio za pszenżyto płaciłem u handlarza po 120zł za metr i jak miałoby tak być przez cały rok to jajko trzeba by sprzedawać po złotówce. Ale kto nie ryzykuje ten ...... Tyle o zwierzętach.
  O roślinach:  Na łące stoi woda i nie mam pojęcia kiedy da się skosić zdrewniałą już trawę. Jabłonie po ubiegłorocznym rekordzie nie kwitły prawie wcale i owoców będzie na lekarstwo. Zrekompensujemy to sobie może dobrze zapowiadającym się urodzajem gruszek i orzechów oraz porzeczek, agrestu i malin. Pod folią kwitną już ogórki i rośnie fajnie papryka bo pomidorów po ubiegłorocznej porażce nie ma.
   Póki co dopisuje mi końskie zdrowie(bardzo go  teraz potrzebuję, zarówno tego fizycznego jak i psychicznego) i nie mam właściwie innych kłopotów. Łapię chwile radości i doceniam je teraz jakoś bardziej niż dotychczas. Co zdarzy się dalej? Czas pokaże. Przyjmę od losu wszystko co mi przyniesie z pokorą, której wiele potrzebowałem w ostatnich miesiącach.