Witam!

To jest o moich osobistych rozważaniach, obserwacjach, doświadczeniach, myślach: o sprawach bieżących i bardziej uniwersalnych, ponadczasowych. Z niewielką ilością zdjęć i obrazów, raczej słowa. To co tu napiszę będzie pewnie jakąś wypadkową doznań mego dotychczasowego życia.

niedziela, 25 marca 2018

Palmowa z palmą



   Jak Palmowa to tylko z palmą. Wczoraj widziałem, przy kasie w jednym z budowlanych marketów, jak ktoś kupował wielkanocną palmę. Mały szok: bo dotychczas palmy kupowało się przed kościołami od osób, które zajmowały się ich wyrobem i handlem nimi, dorabiając sobie(tak myślę) w ten sposób. Może to nie żadna tam świętość, ale pewnie niebawem w takim markecie będzie można kupić również obrazki, które ksiądz zostawia po kolędzie albo inne dewocjonalia a zysk pójdzie do zagranicznego właściciela. Pewnie wkrótce też sklepy sieciowe będą kreować „palmową” modę i za lat kilka jeszcze szerzej otworzę ze zdziwienia oczy jak wyrób ów „odjechał” od tradycyjnego wyglądu. Na razie cieszę się własną, roczną, daktylową, która jako jedyna z posianych 27 nasion wykazała chęć wegetacji.

   Oczywiście jak to przed każdymi świętami krzątanina i zamieszanie z tym związane narastają z każdą chwilą. Czynności, zakupy, które trzeba wykonać, ogarnąć kompleksowo mogą tylko panie a rolą panów jest tylko posłuszne wykonywanie poleceń wynikających z precyzyjnie przemyślanych planów przez panie. 

APEL DO PANÓW: Chłopie nie próbuj w tym czasie nic zmieniać ani kombinować naprędce. Myślenie o tych świętach rozpoczęło się w głowie twej pani zaraz po zakończeniu poprzednich. Wykonuj posłusznie polecenia swojej lepszej połowy jak nie chcesz jakąś kłótnią zepsuć tego przedświątecznego nastroju.

   Oczywiście należy znaleźć jakąś chwilę dla siebie by nie zostać w tym czasie całkowicie zdominowanym i podporządkowanym. Ja przesadzam i sieję. To moja odskocznia. Oczywiście te czynności również wzbudzają niezadowolenie żony, bo parapety na święta wyglądają „jak w szklarni”. Ale taki to już los żon działkowiczów. Aby do maja i wtedy większość się sprzątnie.
   Na razie rozmnażam(bez gwarancji sukcesu) winogrona ukorzeniając je w wodzie. Korzeni jeszcze nie widać a pąki już się rozwijają. Zobaczymy jak z tym będzie, bo to się wiąże z koniecznością wstawienia do domu większej skrzynki z ziemią(czekają mnie znów trudne negocjacje ale może podniosły świąteczny nastrój pomoże).

niedziela, 18 marca 2018

18 lat za kratami



   Pojawiła się mediach ostatnio wiadomość o uniewinnieniu z zarzutów pewnego człowieka. Na obrazach telewizorów widać było, jak w świetle fleszy i jupiterów opuszczał więzienie. Spędził tam za „niewinność” być może najlepsze lata swego życia. Bulwersujące!?
   Są wśród zawodów wykonywanych przez ludzi również takie, których wypełnianie wiąże się z nadzwyczajną odpowiedzialnością.
   Ale tu błędna konstrukcja całego procesu, od śledztwa w sprawie aż do skazania tegoż człowieka, obciąża bardzo wielu ludzi. Nie wnikam, jakie były powody, które doprowadziły do postawienia go przed oblicze sądu. Bardziej interesuje mnie, kto brał w tym udział i czyje zaniedbanie, lenistwo czy głupota do tego doprowadziły. Śledczy, prokuratura, adwokat czy sąd? A może wszyscy razem, bo przecież na każdym z tych etapów musiały być jakieś wątpliwości, jak choćby to, że oskarżony nie przyznawał się do winy.
   Wszystkie noże z szuflady wyskakują mi z wrażenia na to zdarzenie. Zakończy się to wszystko pewnie tym, że jakieś dochodzenie w tej sprawie nic nie wykaże i nikogo nie obciąży, bo wszystko wówczas wskazywało na winę tegoż człowieka. Możliwe jest także, że Ty czytający te słowa i ja, zapłacimy z naszych podatków jakieś ogromne odszkodowanie by zadość uczynić temu nieszczęśnikowi. I sprawa rozejdzie się po kościach a wydający ów skazujący wyrok sędzia cieszyć się nadal będzie immunitetem i świętym spokojem pobierając bardzo wysokie wynagrodzenie lub może już emeryturę(oni muszą dostawać dużo pieniędzy, bo to odpowiedzialna praca!). Kurrrwa!.
   Są wśród zawodów wykonywanych przez ludzi również i takie, których wypełnianie wiąże się z nadzwyczajną odpowiedzialnością. Popełniane tu błędy skazują innych ludzi na niezawinione nieszczęście czy kalectwo.
   Dlatego toleruję „święte krowy”, które łażą po świecie tylko, dlatego że dzieje się to bardzo daleko od mojego kraju. Czas już chyba najwyższy na to by zakończyć nadzwyczajne traktowanie zwykłych, niedouczonych leni i idiotów tylko, dlatego że wykonują zawód tzw. wysokiego społecznego zaufania i otrzymali dodatkowo wyjątkową ochronę.
   
    Czy czara goryczy już dopełniła się? Czy ktoś jeszcze siedzi niewinnie za kratami? Czy ten cały burdel w sądownictwie zakończy się kiedyś?
   Wiem, że ktoś powie, że ogólnie to nie jest źle, że to tylko wyjątki. 
Czy może któryś z szanownych policjantów, prokuratorów, adwokatów czy sędziów chciałby stać się takim wyjątkiem?

niedziela, 11 marca 2018

W poszukiwaniu wiosny



   Jak w każdą sobotę wstałem najwcześniej ze wszystkich domowników i uaktywniłem się. Zacząłem oczywiście od śniadania o godzinie 6.20(moja żona nigdy nie zrozumie jak można jeść tak wcześnie). Potem mój wzrok padł na główkę białej kapusty, która poniewierała się w kącie kuchni już chyba z tydzień. Po godzinie, wraz z włoszczyzną, poszatkowana zamieniła się w zupę. Był na ten dzień plan wyjazdu na wieś, bo wiosna i dawno już tam nie byliśmy. Dla żony to okazja do spotkania z mamą i siostrami a ja oczywiście już obmyślałem jak wykorzystać ten czas w plenerze na działce. Ponieważ straszyli w mediach wolną od handlu niedzielą, więc podzieliliśmy się porannymi sobotnimi zakupami by nie tracić czasu, bo pewnie ludziska zwiększą zakupową frekwencję. Potem w auto a po drodze na cmentarz, bo ósmego marca była rocznica śmierci mojego ojca(taki to dla mnie wymiar ma także  ten dzień kobiet). Nie kupowaliśmy wcześniej zbyt dużo wędliny, bo zajechaliśmy również po drodze do wiejskiego sklepu gdzie mają zawsze świeżą kaszankę i wędliny. Trochę się przekomarzaliśmy, co do ilości kupowanych dóbr(przecież od początku tego roku walczę z osobistymi kilogramami – mam nawet już jakieś wyniki ale o tym może kiedy indziej) ale w końcu poddałem się, bo i tak zjem tylko to i tyle ile zechcę. Dojechaliśmy w końcu na działkę i po otwarciu bramy wjechałem na podwórko nie zwracając uwagi na ślady opon jakiegoś ciężkiego samochodu na trawie(to był dostawca węgla jak się później okazało). Wyjęliśmy przywiezione rzeczy i postanowiłem podjechać na miejscową myjnię by umyć po zimie mój "czarny", bo właściwie to szary od soli drogowej samochód. Ale z podwórka już wyjechać się nie udawało. Zakopałem się w błocie, które powstało po roztopieniu się wierzchniej warstwy ziemi. Podkładając pod koła różne deski i inne przedmioty wyjechałem w końcu z tego bagienka. Kolejka do mycia była spora, bo auta brudne(a cena usługi korzystniejsza jak w Warszawie więc i samochodów z rejestracjami z tego miasta nie brakuje). Mój, po walce w błocie na podwórku, wyglądał jak po rajdzie terenówek. Po umyciu, muszę przyznać, wyglądał za to naprawdę dobrze i nawet jakby młodziej. Wróciłem na działkę ale samochód przezornie zostawiłem już przed bramą. Przebrałem się w działkowe ciuchy i w kaloszach udeptałem powstałe podczas moich prób wyjazdu koleiny wyrównując podwórko. Tu dopiero właściwie można zakończyć temat dojazdu do działki.
   Nie byłbym sobą gdybym nie wymyślił i zrobił czegoś pożytecznego podczas tego wczesnowiosennego parogodzinnego pobytu. Zacząłem od krótkiego spaceru po lesie w poszukiwaniu oznak wiosny i stwierdziłem, że tu i teraz jeszcze ich brak. Potem w ruch poszedł sekator i po kolei maliny, porzeczki, agresty i owocowe drzewa. Zrobiłem także ze dwadzieścia sztobrów z winogrona by spróbować je rozmnożyć. Potem jeszcze potraktowałem sekatorem dziesięć młodych krzaków leszczyny, które wypuściły ubiegłego roku namiar długich i prostych badyli(będą z nich podpory pod fasolę). Ach! Leszczyna już pyli i to była jedyna oznaka wiosny, choć przecież zdarzyć się to może czasem także w lutym i wtedy mówienie o wiośnie jest mocno naciągane. Posprzątałem na jedną kupę ścięte gałęzie, które przy innej okazji rozdrobnię i użyję jako dolną warstwę w nowych podwyższonych grządkach. Najlepsze było to, że mogłem pracować w samej bluzie i ciepłym swetrze gdyż słońce często pokazywało się zza chmur i odczuwało się już jego grzewczą moc.
   Po rodzinnym obiedzie na drugą serię drużynowych skoków byliśmy już u naszej wnusi. Dzięki drodze S8 podróż z działki do córki i zięcia trwa zaledwie 20 minut a do domu 45 a i kilometrów jest teraz także mniej(może to być ważne również w przyszłości). Nacieszyliśmy się widokiem wnuczki, która co tydzień jest większa i mocniejsza. Leżąc na brzuszku długo utrzymuje w górze główkę a leżąc na wznak także już próbuje ją podnosić. Radość to dla nas wielka, która usuwa z naszego życia sprawy i dobra doczesne na odległy plan.
   Przed dziesiątą wieczorem byliśmy już w domu i …. po sobocie.

niedziela, 4 marca 2018

Handel w niedziele (a właściwie zakaz)



    Byłem wczoraj w jednym z marketów po cotygodniowe zakupy i zaskoczył mnie już przy wjeździe brak miejsc parkingowych. Pomyślałem, że może akurat innym spodobała się również ta właśnie godzina na załatwianie sprawunków. Znalazłem miejsce parkingowe (nawet blisko wejścia) i poszedłem po wózek. Ludzi jakby więcej niż zazwyczaj, więc szybko jak zwykle(nie przepadam za marketami i staram się skracać pobyt w nich do niezbędnego minimum) powkładałem produkty z listy do wózka i do kasy. I tu dopiero odkryłem różnicę. Kolejka znacznie dłuższa niż zazwyczaj a ilość czynnych kas taka jak zawsze. Stanąłem w jednej z nich i dopiero komunikat z głośników uświadomił mi, w czym jest rzecz. Głos informował, że dziś czynne do godziny 22-ej a jutro jak w każdą z dotychczasowych niedziel a dopiero w przyszłą niedzielę 11-ego będzie zamknięte. Pewnie znaczna część klientów pomyślała, że zakaz będzie już od początku marca, więc postanowili kupić w sobotę. Ludzie nie słuchają komunikatów albo ich nie rozumieją lub zapominają. Może zbyt dużo ich do nas dociera i nawet najsprawniejszym umysłowo zdarza się zamotać.
   Mi akurat zakaz handlu w niedziele się podoba. Dlaczego? Ano dlatego, że sam przez ponad dziewiętnaście lat pracowałem świątek piątek. To naprawdę bardzo niemiłe uczucie wstawać od wigilijnej kolacji by pójść do pracy, która nie była ochroną zdrowia czy mienia ani też nie zabezpieczała ciągłości dostaw energii czy innych mediów niezbędnych do życia ludzi lub miasta. To były tylko decyzje zarządów firm, w których pracowałem i wynikały jedynie ze względów ekonomicznych(czytaj: pazerności).
   Wiem, że zdania w tej kwestii są podzielone. Przyznaję również, że sam nie raz kupowałem w niedzielę(zawsze wtedy dręczyło mnie uporczywe pytanie: Już zapomniałeś jak sam wkurzałeś się, gdy musiałeś pracować w niedzielę, gdy inni akurat np. odpoczywali przy grillu na działce?). Pewnie, że skoro mi się nie podobało, to mogłem przecież poszukać sobie innej roboty. Pewnie, że tak. Tylko czy każdy z nas nie staje przed wyborami, które każą akceptować często znaczne niedogodności lub wręcz zło wykonywanej pracy by wypełniać inne, nadrzędne cele?

PS: Za tydzień to dopiero zacznie się prawdziwy bałagan….