Witam!

To jest o moich osobistych rozważaniach, obserwacjach, doświadczeniach, myślach: o sprawach bieżących i bardziej uniwersalnych, ponadczasowych. Z niewielką ilością zdjęć i obrazów, raczej słowa. To co tu napiszę będzie pewnie jakąś wypadkową doznań mego dotychczasowego życia.

piątek, 22 lutego 2019

Chory, chorszy…

… ale jeszcze nie trup.
   I w końcu zawiodło mnie moje końskie zdrowie. Po latach nie chorowania, po latach bez gryp, przeziębień i gorączek wreszcie dopadło mnie jakieś zmutowane(zapewne) dziadostwo. Trzy dni leżenia plackiem z temperaturą powyżej 39 stopni, bardzo mnie osłabiło. Później już ciepło mojego ciała spadało. Szok to był, bo zawsze myślałem, że los wyróżnił mnie, chociaż nadzwyczajną odpornością. W sumie ponad 10 dni nieobecności w pracy(nie pamiętam, kiedy poprzednio coś takiego miało miejsce). Pogody zwariowane, sprzyjają przegrzaniu lub zmarznięciu. Pewnie i jedno i drugie zdarzyło mi się w dniach poprzedzających zachorowanie. Podróżowanie w autobusach z kichającymi i prychającymi współpodróżnymi też nie są zapewne bez znaczenia. Oczywiście lekarz z przychodni rejonowej poza kapsułkami antywirusowymi życzył mi(uprzejmie) jeszcze także dużo zdrowia nie zapytawszy nawet czy potrzebuję zwolnienia od pracy. A może wyglądam już na emeryta? „Smaczku” tamtej wizycie dodało jeszcze to, że moja kilkudziesięcioletnia dokumentacja medyczna zaginęła i trzeba mi było założyć nową kartę. Bałagan to tylko jeszcze czy już katalogowy burdel. I znów mój kontakt ze społeczną służbą zdrowia(na którą w formie obowiązkowych składek przez dziesięciolecia zabrano mi niezłą fortunę) zakończył się dodatkowym stresem i niechęcią do tego zdemoralizowanego systemu. Raczej za mojego życia już nie doczekam by ten element(służba zdrowia) zadziałał poprawnie.

   Jakby nie patrzył skończyło się wszystko wezwaniem drugiego lekarza na wizytę domową i ten dopiero rozpoznał cokolwiek zapisując odpowiednie leki i zarządzając kilkudniowe wyleżenie „dziadostwa” w łóżku. W poniedziałek, po tym niezaslużonym "areszcie domowym" pójdę już wreszcie do pracy oraz do tej zasranej i patologicznej przychodni, by zrobić zadymę w sprawie brakującej dokumentacji(może postraszenie RODO spowoduje, że „panie” z rejestracji ruszą wreszcie swoje przyspawane przez lata do foteli dupska). Wcale się na to nie cieszę, bo znów się tylko pewnie wkurzę…. A tego betonu i tak nie skruszę.
PS: Pory już posiałem i trochę powschodziły.... Będę kontynuował sianie z innymi roślinkami. To dodaje mi optymizmu.