Witam!

To jest o moich osobistych rozważaniach, obserwacjach, doświadczeniach, myślach: o sprawach bieżących i bardziej uniwersalnych, ponadczasowych. Z niewielką ilością zdjęć i obrazów, raczej słowa. To co tu napiszę będzie pewnie jakąś wypadkową doznań mego dotychczasowego życia.

czwartek, 31 sierpnia 2017

Po czym poznać w wielkim mieście, że to koniec wakacji? oraz Łódź…



   Dziś ostatnią prostą(ulicę; nie główną) do domu przejechałem autobusem w pięć minut a nie w dwie jak było to przez ostatnie parę tygodni. Bus-pasa na niej nie ma, bo za wąska, więc inaczej być nie mogło. W autobusie średnia wieku pasażerów była też jakby niższa. Młodzież powróciła i pewnie już sprawdza, kiedy początek nowego roku szkolnego albo spotykają się jeszcze by przed szkołą by pochwalić się wrażeniami z wakacji. Będzie już teraz tylko więcej pojazdów na ulicach i ludzi w autobusach a godziny szczytów komunikacyjnych będą silniej zaznaczone. W październiku dołączą jeszcze studenci i tak już będzie do następnych wakacji. Dziesięć miesięcy: zleci jak z bata strzelił.... Z resztą im człowiek starszy to te same odcinki czasowe wydają się być krótsze a czas płynie jakby szybciej...
   W Łodzi byłem wczoraj służbowo i szkoleniowo. Pociąg „intercity” potrzebuje półtorej godziny na pokonanie tej odległości. Krótko, szybko, czysto i przyjemnie chłodno, mimo, że powrót był w gorące na zewnątrz popołudnie. Bywałem w tym mieście kilkadziesiąt lat temu, będąc jeszcze dzieckiem, z racji mieszkającej tam znajomej mamy jeszcze z przed wojny, zawsze dojeżdżając na stary dworzec Łódź Fabryczna. Nowy(bardzo nowoczesny) dworzec PKP Fabryczna robi bardzo dobre wrażenie, ale dalszy spacer stamtąd do ulicy Piotrkowskiej mniejszymi, bocznymi ulicami sprawia, że czas jakby się w tej okolicy zatrzymał. W większości odrapane fasady kamienic z poprzednich stuleci z pozabijanymi nierzadko oknami, które budowane w nadmiarze i na wyrost stanowić miały o pozycji materialnej ówczesnych właścicieli - włókienniczych fabrykantów. Część z tych domów może odzyskali potomkowie dawnych właścicieli(ciekawe czy też tak jak w Warszawie w atmosferze skandalu i przekrętu?), ale natychmiast wystawili je na sprzedaż bo spadek w tak zrujnowanym stanie jest mocno kłopotliwy i wymaga od ewentualnego nabywcy dużych pieniędzy.
   Piotrkowska przemieniona w centralny deptak miasta z odnowionymi frontami domów nie poprawiła mojego ogólnego wrażenia o tym mieście. Wiele tam jeszcze do zrobienia i całkiem rozumiem, dlaczego jako jedno z niewielu wielkich polskich miast się w ostatnich dziesięcioleciach wyludniało. Upadek, wiodącego przemysłu sprzed lat widać tu na każdym niemal kroku.

niedziela, 13 sierpnia 2017

Dziś tylko o działce



   Sobota była pierwszym dniem przedłużonego weekendu(wolny poniedziałek dał aż cztery dni wolnego). Pojechaliśmy na wieś. Przyroda, przy tegorocznych obfitych opadach sprzyja wzrostowi nadzwyczajnej wielkości roślin(czytaj: pokrzywy). Przekwitłe i nieskoszone trawy na łące zgubiły dojrzałe już nasiona pozostawiając już tylko zasuszone źdźbła. Po drodze mijaliśmy skoszone już zboża i niekiedy podorane już pola – to znak, że lato wkroczyło już w swą drugą część. Roboty znalazło by się tyle, że nawet przez miesiąc nie przerobił bym jej. Już nawet nie próbuję. Pogodziłem się już ze stanem jaki jest. Właściwie jedyną rośliną, jaka sprawia mi satysfakcję jest pnąca fasola dwóch gatunków. Ta o strąkach fioletowych wysiana wokół konstrukcji nieużywanego foliaka stworzyła prawdziwy busz. Za to odmiana Piękny Jaś z kilku ledwo nasion wysianych wokół podpór w kształcie „tipi” plonuje równie obficie zapowiadając dobre zbiory nasion. Wykorzystam je w roku przyszłym. Z resztą fasole, jako warzywa wymagające mało pracy, będą w przyszłości numerem jeden na działce. Pożywne (dużo białka) warto im dać więcej miejsca.
   Czosnku, ze czterdzieści główek wykopałem w ostatniej już chyba chwili. Nie są nadzwyczajnie wielkie ale bardzo aromatyczne i ostre w smaku. Nawet te posadzone w ściółce wokół młodych owocowych drzewek były całkiem fajne mimo, że musiały konkurować z rozrastającymi się chwastami i trawami.
   Pokosiłem, ile byłem w stanie, przerośniętej trawy układając pokosy od razu na dwóch zagonach, z nadzieją, że rozkładając się zagłuszą rosnące tam chwasty. Zerknąłem na wyhodowane, trzy lata temu własnoręcznie z nasion, krzewy leszczyny, które bardzo się wszystkie rozrosły. Może już za dwa, trzy lata uda się z nich coś zebrać. Dynie wysiewane w tym roku wyłącznie z rozsady, z nadzieją na wcześniejszy i obfitszy plon, też raczej nie zachwycają. No może z wyjątkiem tej uzyskanej z wymiany z „Kresowej Zagrody”(dzięki raz jeszcze!). Co prawda cały czas rosną i kwitną ale o tej porze już raczej rewelacji nie oczekuję. Ze sposobu z rozsadą w ich przypadku raczej w roku przyszłym zrezygnuję. Dynia piżmowa, ta o gruszkowatym kształcie owoców, rośnie nie wytwarzając zawiązków więc chyba w przyszłym roku sobie jej uprawą daruję. Rządek malin też w tym roku jakiś rachityczny i jeszcze właściwie tylko parę gruszek zostało na drzewie w temacie owoce. We wtorek, piętnastego znów jedziemy na wieś lecz ze względu na święto raczej za wiele nie dokonam. Może parę fotek….