Witam!

To jest o moich osobistych rozważaniach, obserwacjach, doświadczeniach, myślach: o sprawach bieżących i bardziej uniwersalnych, ponadczasowych. Z niewielką ilością zdjęć i obrazów, raczej słowa. To co tu napiszę będzie pewnie jakąś wypadkową doznań mego dotychczasowego życia.

środa, 16 lipca 2014

Król ziemniak i inne pożytki z wiejskiego ogrodu

   W poniedziałek, po ogarnięciu obowiązkowych tematów wyrwałem się na wieś. Jakoś częściej teraz tam jeżdżę ale co tam stać mnie bo wydrapałem tankowanie za stówę z kuponu, który dostałem podczas ostatniego kupowania paliwa. Warto było, bo po ponad tygodniowej nieobecności widać było ogromne zmiany w stanie roślin posianych lub posadzonych wiosną. W foli ogórki, pomidory i papryka w pełni kwitnienia i początkach owocowania. W gruncie warzywa, a szczególnie dyniowate osiągają monstrualne wręcz rozmiary, na razie liści. Ale to chyba zapowiedź równie wysokich zbiorów. Ostatnie deszcze i ciepłe noce robią swoje. Zerwałem już pierwszą cukinię, miała chyba ze dwa kilo i dostała się sąsiadce. My możemy jeszcze parę dni poczekać bo nie zabraknie. Pierwsze ogórki prosto zerwane smakowały w upał wybornie, tak samo jak nie powtarzalny smak miał pierwszy pomidorek koktajlowy.
   Z wielką niechęcią ubiłem dwie stare samice królików. Były wybitnie ciężkie, zapasione i może dlatego nie chciały się mnożyć. Do pasztetu chyba podgardle nie będzie potrzebne. Zebrałem nieco mniej niż dotychczas jaj z kurnika, upały wpływają na spadek nieśności.
   Po południu przygotowany do podlewania zgromadzoną wcześniej ogrzaną słońcem wodą wybrałem się jeszcze raz do warzyw. Pomyślałem, że zajrzę go kartofelków. Wyrwałem pierwszy z brzegu, bardzo wyrośnięty krzak. I tadam! Mocne wrażenie, olśnienie radość! Zacząłem wybierać znalezione tam ziemniaki. Wybierałem, wybierałem i oczom nie wierzyłem. Odłożyłem na bok i poleciałem po reklamówkę. Wyrwałem jeszcze jeden, następny krzak i było ich jeszcze więcej. Cieszyłem się jak dzieciak bo to moje pierwsze ziemniaki tą metodą. Poleciałam z tą radosną nowina do teściowej i szwagierki. Też nie mogły uwierzyć. Zważyliśmy, było ponad 3,5 kilo! A byłoby więcej ale jakieś stworzonko powyjadało nam w środku parę sztuk.
   Jak można się tak jarać ze zwykłych kartofli? Ano można. Przykładem na to jest choćby piszący te słowa.
   Zapakowany i hojnie obdarowany darami natury wróciłem bardzo późno do domu. I dalej promieniowałem radością ze swych ogrodniczych tegorocznych dokonań.

niedziela, 13 lipca 2014

Dobre jadło

  O tym, że nie potrafię żyć poezją czy samym tylko powietrzem wiem chyba od zawsze. Dziś na obiad zaplanowany był biały barszcz na białej(a jakże) kiełbasie. Żona naobierała, za duży w mojej ocenie, garnek ziemniaków. Rodzinka się jakoś porozłaziła po świecie dalszym i bliższym w swoich osobistych sprawach, pozostawiając mnie z wyżej wymienionym garem trochę głodnego ale nie zrozpaczonego. Inny garnek z  barszczem już mocno wystygł gdy ugotowane ziemniaki osiągnęły gotowość konsumpcyjną. Odeszła mi chęć na odgrzewanie barszczyku i sięgnąłem do lodówki po jogurt. Odlane i zachowane w całości katrofelki omaściłem nieco masłem(masło maślane wyszło!) i z wielkim apetytem zjadłem popijając jogurtem. Pycha! O jakże miło pisać te słowa w doskonałym nastroju i z pełnym brzuszkiem . I jeszcze ta perspektywa jutrzejszego białego barszczu w odsmażanymi z dziś ziemniakami.
   Historycy twierdzą, że przywiezienie ziemniaków do Europy przez wielkich odkrywców zniosło widmo głodu na naszym kontynencie. A dla mnie to po prostu jeden z niewielu argumentów przemawiających za .... globalizacją. Ale za to jaki smaczny.

czwartek, 10 lipca 2014

Słońce, woda, ziemia

   Ostatnie dwa tygodnie to istna eksplozja roślin. To co się stało w minionych dniach choć oczywiste i co rok doświadczane jest wynikiem czynników z tytułu tego wpisu. Niby czym się tu podniecać, normalka można by rzec. A jednak nie potrafię wyjść z zachwytu i podziwu nad tym co czyni obecnie natura. Długo by wymieniać co ile urosło, zakwitło, obrodziło. To bez sensu, to takie oczywiste. A jednak, tylko trzy proste słowa: słońce, woda i ziemia wyjaśniają aż nadto to wszystko. Które z nich ważniejsze? Lubimy ustawiać, szeregować robić rankingi. Ale w tym przypadku nie ma większego, lepszego czy ważniejszego. Wystarczy brak jednego z nich i nic z tego co jest teraz naszym udziałem nie zdarzyłoby się. Ech, zawyć z zachwytu by się chciało.... Może warto, nie martwiąc się, że to trochę obciach....

piątek, 4 lipca 2014

Ryby, wieś, nadgodziny…



   Jak co roku, od lat już ponad piętnastu, wyjechałem na kilka dni na mazurskie jeziora, na ryby ze swoją stałą kompanią. Było fajnie. Bo niby jakże inaczej być mogło? Skoro skład dobrany i znamy się jak przysłowiowe łyse konie. Było wesoło: wódeczka, whisky, piwo i dużo dobrego jedzenia. Alkoholu, stwierdzam to bez żalu, wypijamy z roku na rok jakby coraz mniej, starość czy co? Kupiliśmy właścicielowi domku, do którego jesteśmy corocznie zapraszani, żeliwny kociołek do gotowania na ognisku. Oczywiście musieliśmy wypróbować zaraz jak to działa i nastawiliśmy warzywno-mięsną potrawę. Wyszło świetnie, smakowało pysznie i nawet niewielkie przypalenie(pierwsze koty za płoty) nie zepsuło dobrego efektu. Powędkowałem trochę w ciszy i spokoju, wyspałem się, odreagowałem. Pogadaliśmy trochę o naszych problemach i radościach, widujemy się przecież czasem tylko dwa, trzy razy w roku. Ale trzyma nas kupie jakaś niepojęta więź. Wróciłem ze zresetowanym mózgiem i nadzieją, że we wrześniu znów się uda spotkać.
   Na wsi, jak to w lato, nie wiadomo gdzie ręce wsadzić tyle roboty. Siano zgniło i się niestety zmarnowało, bo trafiłem z nim na długi deszczowy okres. No może nie do końca, bo wykorzystam je do przyszłorocznych permakulturowych upraw. Ale tak to już jest, gdy się jest rozkraczonym między miastem a wsią. Warzywa rosną świetnie, te w gruncie i pod folią. Chyba tylko zielsko rośnie lepiej. Pomidorki koktajlowe, papryka, ogórki, buraczki i tegoroczny król ziemniak mają się znakomicie. Wcześniej posiałem również jarmuż, bo podobno taki zdrowy i pełen zalet. Wysadzając rozsadę spróbowałem kawałek ułamanego listka i posmakował mi. Był o smaku ostro-gorzko-kapustnym. Chyba go polubię.
   Byłem także na targu i dokupiłem piętnaście jarzębatych młodych kokoszek by odmłodzić stado kur. Może w końcu sierpnia zaczną się nieść. I znów mam ponad 65 sztuk, ale chyba jeszcze z dziesięć dokupię, bo najsłabiej niosące dwuletnie trzeba będzie przeznaczyć na rosół. Policzyłem młode króliki, jest siedemnaście od dwóch samic. Pokryłem białym nowozelandzkim jeszcze jedną zeszłoroczną samiczkę i zaszczepiłem młode i te przeznaczone do dalszego chowu. Trawy po ostatnich obfitych opadach nie powinno zabraknąć.
   W pracy kocioł. Przenieśli cztery osoby do innych miejsc i zrobiło się kadrowo krótko, bo ktoś jeszcze w międzyczasie zachorował. Doszły mi dodatkowe trzy zmiany w pracy, więc złapię nadgodziny. Będzie z tego parę złotych, ale wysiłek był duży i nie wiem czy znów chciałbym tak pracować. A sezon urlopów tusz, tusz i sytuacja może się powtórzyć. Mam nadzieję, że wykroję mimo wszystko trochę czasu by pojeździć na wieś i złapać trochę lata. Bo o polityce i podsłuchach gadać mi się nie chce.