Witam!

To jest o moich osobistych rozważaniach, obserwacjach, doświadczeniach, myślach: o sprawach bieżących i bardziej uniwersalnych, ponadczasowych. Z niewielką ilością zdjęć i obrazów, raczej słowa. To co tu napiszę będzie pewnie jakąś wypadkową doznań mego dotychczasowego życia.

niedziela, 23 kwietnia 2023

B jak Borelioza

 

   Dopadła mnie wyżej wymieniona po Nowym Roku jakoś. Właściwie to już ostatnich miesiącach roku ubiegłego czułem, że coś jest nie tak ale zwalałem to na „sks” i że trzeba się coraz częściej godzić z tym, że „lepiej już było”. Pobolewały mnie stawy: barki, biodra, kolana i nadgarstki. Ten rok zacząłem od zwolnienia lekarskiego bo dostałem jednorazowej gorączki wyglądającej jak grypa. Później było już tylko gorzej więc nie było sensu dalej odgrywać chojraka i w lutym poszedłem zrobić test(wcześniej sporo czytałem o boreliozie i podejrzenie padło właśnie na nią). Kleszcze kąsały mnie kilkanaście razy w życiu(jeśli liczyć tylko przypadki, których byłem świadomy). Pierwszy raz w 2006 roku. Głównie podczas wędkarskich wypraw na Mazurach. W ubiegłym roku przywoziłem z działki w czerwcu i lipcu trzy sztuki. Pewnie w końcu któryś z nich był zakażony.

   Test pierwszy(podstawowy) wyszedł dodatni więc za dwa dni zrobiłem drugi(dokładny) i jeszcze tego samego dnia dostałem pozytywny wynik. Poszedłem do lekarza pierwszego kontaktu i chyba wprawiłem go w zakłopotanie bo, z racji młodego wieku, miał pierwszy raz takiego delikwenta jak ja. Brak jednolitej i uporządkowanej wiedzy medycznej to niestety cecha tej choroby, która komplikuje i utrudnia diagnozowanie i leczenie. Dostałem dwa skierowania do neurologa i reumatologa mimo, że jest to choroba zakaźna… Leczenie rozpocząłem niestety prywatnie u specjalistki chorób zakaźnych. Cały marzec byłem na L4 i antybiotyku i po przesileniu objawów około 10 dnia zaczęło się poprawiać. Ponieważ dolegliwości nie ustąpiły, jak zakładała pani doktor, powtórzyłem spotkanie z nią i dostałem inny antybiotyk na dni 9 tym razem. Oprócz tego jakieś witaminy i środki przeciwbólowe. Stan na dziś jest taki, że boli mniej ale do ideału jeszcze daleko. W portfelu jakieś ponad półtora tysiąca mniej(nie jest to tania choroba a gdy już bardzo boli to koszty mają mniejsze znaczenie) i żadnej pewności, że to koniec kłopotów i wydatków w tym względzie.

   Wiosek mam taki, że jeśli ktoś miał ukąszenie kleszcza to powinien być czujny i nigdy nie wykluczać zakażenia, bo im szybciej podjęte będzie leczenie tym większa szansa na wyzdrowienie i brak powikłań wtedy gdy organizm walczy z tym dłużej. Mój przykład pokazuje, że prawdopodobnie zakażenie miałem znacznie wcześniej niż w ubiegłym roku i pewnie czas pokaże jak nadszarpnęło to moje zdrowie. Czasochłonne i selektywne buszowanie po internecie spowodowało, że stałem się domorosłym ekspertem od tej choroby… satysfakcja, której nie koniecznie potrzebowałem w życiu.

   Choroba chorobą a żyć trzeba i cieszyć się tak jak można mimo bólu. Wczoraj posadziłem jeszcze dwie borówki amerykańskie i skopałem mały zagonek i wysadziłem pół kilo dymki wsiewając w środek jako dobrego sąsiada rządek marchwi. Miałem jeszcze w planie posadzić ziemniaki i wysiać nasiona buraków i kapusty ale czasu już zabrakło i sił też. Gnaty dziś bolą nie bardziej jak wczoraj więc chyba nie ma się co nad sobą rozczulać i trzeba robić swoje. Na oknie rozsada papryki czeka już na połowę maja a pięć belek słomy przygotowane już pod ogórki. Pszczół nie brakuje bo przy kwitnących śliwach słychać i widać było duży ruch. Mam sporo suchych gałęzi po wyciętych na podwórku akacji i kasztanowcu i zamierzam je wykorzystać po rozdrobnieniu jako podstawę budowy nowych grządek. Tydzień temu wyciąłem trzy krzaki leszczyny a wczoraj ułożyłem zalegające gałęzie na jedną kupę. Od sąsiada wysiało mi się kilka świerków, którymi obsadzę północny bok działki. Po powrocie z działki dokładniej niż zazwyczaj obejrzałem się w kąpieli… podświadomość czy jednak lęki?

   Do emerytury pozostało już mniej jak 200 logowań do komputera firmowego…. I tym optymistycznym stwierdzeniem kończę na dziś.

PS: Może będzie więcej czasu na pisanie…



środa, 4 stycznia 2023

Od minus piętnastu do plus dziewiętnastu oraz stawianie na młodych-zniewolonych

    Zwariowała ta pogoda całkiem. Przełom starego i nowego roku pewnie zapisze się w historii zmian aury jakimś nowym rekordem. Ludzie się przeziębiają, łapią grypy i anginy. Niestety nie pojawiłem się w pracy pierwszego roboczego dnia tego roku bo mnie zmogła gorączka, ból gardła i kaszel(nie związane z powitaniem nowego roku te dolegliwości bom w ascezie i abstynencji pełnej tradycji dopełniał). Byczę się! Gorączka, jak to u mnie była tylko jednodniowa za to gardło już przechodzi ale katar i kaszel męczą nadal, mimo stosowania wszelkich najnowszych osiągnięć medycyny zaordynowanych przez panią doktor oraz czosnku według tradycyjnych receptur przodków. Do poniedziałku powinny i one ustąpić i zaloguję się w pracy. Robota nie zając… a do emerytury zawsze to cztery dzionki mniej w korporacyjnej niewoli.

   Z początkiem roku media, politycy i bankierzy dalej straszą nas wojennymi zagrożeniami, inflacjami i wysokimi kosztami życia, nie przestając wzajemnie się oskarżać w ramach naszej polsko-polskiej wojenki… czyli bez większych zmian. W ostatnim dniu roku dostałem od mojego szefa odpowiedź w sprawie prośby o zdecydowaną podwyżkę wynagrodzenia, żebym za półtora roku nie musiał korzystać z innych form pomocy społecznej jak tylko zasłużone świadczenie z ZUS. Rozczarował mnie, więc idę do najwyższego w firmie i pogadam z nim może od serca. Wylać mnie przecież z roboty już nie mogą a zamierzam wywalić z siebie trochę żółci, co o tym wszystkim myślę po trzech latach w firmie, w ramach oczywiście cywilizowanych zasad. Jak ostatnia instancja nie pomoże to trudno przyjmę(znów ustępstwa i upokorzenie) zmieniony angaż. Taki już los starców w korporacji: nie stawia się przecież na takich lecz kładzie przysłowiową laskę… Młodzi są bardziej perspektywiczni bo będą robić za jeszcze mniej. Są przecież zakładnikami banków a przez to łatwiej ich zniewolić pracodawcom. Takie czasy. Przecież niewolnictwo zostało zniesione tylko umownie i na papierze w każdych wszak czasach znajdowano nową formę by istniało i miało się dobrze… Nie możliwe? A ile osób może sobie dziś pozwolić na niepracowanie przez miesiąc, trzy czy rok? Może emeryci, bo muszą jak już sił nie starcza. No i jeszcze parę innych sprytnych grupek, których nawet nie zamierzam tu opisywać…

   Trochę zimy ma być jakoś w trzeciej dekadzie miesiąca – pogoda to neutralny temat więc czym zacząłem, to tym samym zakończę.

niedziela, 25 grudnia 2022

Chyba już jestem trochę… stary!?

    No bo jak inaczej tłumaczyć brak mojej pisarskiej aktywności w tym miejscu. A może tylko leniwy? A może energia życiowa maleje z każdym dniem? A może to tak obecne, krótkie dni i mało słońca tak czynią? Pewnie wszystko po trochu. I jeszcze to łupanie w gnatach… Jak byłem młody i słuchałem rozmów starszych ludzi o zmianach pogody, ciśnienia czy innych powodach ich gorszego samopoczucia to wydawało mi się to abstrakcyjne. Teraz życie udowadnia mi, że mieli rację. Zmiany pogody, nadchodzący deszcz czy gwałtownie zmieniające się ciśnienie zaczynam odczuwać na własnej skórze. Ale jak to mówią: nie pękam i wstaję co rano by przeżywać kolejny dzień. Bo warto, naprawdę!

   Od lutego sporo wydarzyło się w moim życiu rzeczy fajnych. Ukochane wnuczki rosną i tak naprawdę to ich rozwój wyznacza rzeczywisty upływ czasu. Wielka to dla nas dziadków radość i satysfakcja z każdego spotkania z nimi a nie są one przecież rzadkie. Żona ma dużo lepiej bo jest już na upragnionej emeryturze i może osobiście i bardziej jeszcze aktywniej wspierać ich rozwój. Mnie pozostają weekendy, choć zdarzało się nam pomieszkiwać po kilka dni z córką, zięciem i wnuczkami. Wtedy, było to latem, dużo czasu poświęcaliśmy na spacery i ruch na świeżym powietrzu. Na razie z powodu kiepskiej pogody i krótkich dni pozostają tylko wspomnienia… ale oby do wiosny. Jeszcze się zima dobrze nie zaczęła a ja tu o wiośnie. To też chyba cecha i tęsknota starszych ludzi – ciepełko!

    Żona już korzysta  z emerytury z jej wszystkimi zaletami jak: nie wstawanie bardzo rano, brak szefów i różnorodnych relacji w pracy. Fajnie ma. Mi pozostaje odliczanie pozostałego do emerytury czasu a żeby było raźniej i cyferka mniejsza to liczę już tylko ilość dni roboczych do sześćdziesiątych piątych urodzin. Zazdroszczą mi tej cyferki moi młodsi koledzy i koleżanki z pracy ale to chyba znak czasów, że praca nie daje większości ludzi oczekiwanej satysfakcji.

   W tak zwanym międzyczasie odbyliśmy fajny i urozmaicony urlop. Doszedłem do wniosku, że pozostały nam już tylko dwa urlopy gdy będę aktywny zawodowo więc postanowiliśmy sobie trochę użyć w tym naszym, w przeważającej części szarym i ciągle zatroskanym życiu. Przejechaliśmy zatem kawałek Polski i nawet wychyliliśmy się na jedną dobę poza jej granicę. A było tego szczęścia prawie dwa tygodnie. Przez Ciechocinek(czyżby wiekowe zmiany inspirowały sanatoryjne okolice?), Toruń, Szczecin dotarliśmy do  Świnoujścia(jeszcze promem przez Świnę, bo pewnie niedługo będzie tunel) i tam się zatrzymaliśmy by ekscytować się polskim Bałtykiem. Na jeden dzień wyjechaliśmy także do Kołobrzegu bo nigdy tam nie byliśmy. A dwa dni przed końcem urlopu kupiliśmy jednodniową wycieczkę do Kopenhagi i Malmo, która wymagała zarwania dwóch nocy pod rząd i sporo godzin w autokarze i promach – to już jest teraz dla nas trudne ale nie żałujemy, choć następnym razem się lepiej zastanowimy zanim zdecydujemy się na takie wyzwanie. Dużo chodziliśmy i jeździliśmy na rowerach. Urlop mieliśmy zatem „wypasiony” i mam nadzieję, że przyszłoroczny też będzie fajny.

   O działce wspomnę słów parę. Nie będę miał za płotem marketu bo firma, która miała kupić sąsiednią działkę nie dogadała się ostatecznie z właścicielami. Ponieważ poprzedni właściciele byli silnie nastawieni na jej sprzedaż, nieruchomość tę kupił człowiek budujący domy i będę miał za płotem cztery jednorodzinne domy(czy lepsze to niż market… pewnie czas pokaże). Zostanie mi zatem na działce już tylko jeden bok z widokiem na lasy i pola, jak długo jeszcze czas pokaże. Niewiele w mijającym roku, mimo cotygodniowych pobytów, udało mi się zrobić. Wyciąłem leszczynę i próchniejącego kasztanowca na podwórku przez co zrobiło się ono "większe". Posiałem trochę warzyw, posadziłem cebulę i czosnek. Trochę było ogórków ale dynie z powodu letniej suszy zawiodły. Było też sporo jabłek i gruszek. Posadziłem też borówkę amerykańską i na wiosnę zamierzam jeszcze dosadzić. Orzechy włoskie, ku mej radości, obrodziły w tym roku nadzwyczajnie. Siewki orzechów włoskich wiosną porozsadzałem po kątach działki i będę ich już miał z dziesięć sztuk. Nadwyżką obdarowałem sąsiada, któremu też ładnie się przyjęły. Wymieniliśmy też wszystkie stare kury na nowe w dwóch transzach: w kwietniu i sierpniu. Te sierpniowe też niosą się już bardzo dobrze więc jaj nie brakuje a nadwyżki szwagierka sprzedaje i kury finansują się same.

   Należę do pokolenia, któremu rodzice bardzo sugestywnie przekazali swoje traumatyczne, osobiste doznania i wspomnienia z drugiej wojny światowej i mam w pamięci wiele opisów okrucieństwa i zła czynionego przez wszystkie strony biorące w niej udział. Celowo unikałem tematu naszej wschodniej granicy ale zapewne każdy uczciwy człowiek życzyłby sobie zakończenia tej krwawej i bezsensownej wojny, która nie pozostaje bez wpływu także na osobiste sprawy każdego z nas. Oby jak najszybciej się to stało.

   Zdrowia, rozumu i sił życzę wszystkim na te święta i nowy rok… 

i pewnie nie napisałem wszystkiego co miałem na myśli ale może następnym razem…

wtorek, 22 lutego 2022

Czas mija, dni niby podobne do siebie a jednak...

 


   Minął kolejny rok. Mam coraz bliżej do końca zawodowej ”kariery(?)” ale jeszcze muszę się trochę pomęczyć. Żona już prawie na mecie i już nawet po pierwszych konsultacjach z ZUS-em. Niestety stan zdrowia wykluczył ją pół roku wcześniej z pracy i dociąga do emerytury na zwolnieniach od ortopedy. Smutne to - bo nie tak miało być…. Ale damy radę! Aby do wiosny!

   W mojej pracy nowe projekty, w które wkręciłem się aż nadto – za dużo godzin przed komputerem aż kości bolą. Na szczęście nadal dużo chodzę i to mnie trzyma w jakiej takiej kondycji. Mam stacjonarny rower i drążek rozporowy w futrynie drzwi i ćwiczę jak pada i nie da się wyjść z domu.

   Weekendy spędzamy z wnuczkami i cieszymy się ich wzrostem i wszelkim rozwojem. Wychodzimy z nimi na spacery bo rodzice nie co dzień mają na to czas. Radość! Satysfakcja jak ich czegoś nauczymy. I czasem trochę rozpieszczamy, jak to dziadkowie. Zabawy, poznawanie świata. Nie myślałem kiedyś, że bycie dziadkami będzie takie fajne.

   Wypada wspomnieć też o działce ale tyle tam zaszło, że nie wiadomo od czego zacząć. Moje marzenia o spokojnej przystani na wsi na stare lata musiałem szybko zweryfikować i mocno zmienić. Zamiast spokojnego małego domku gdzieś w środku wsi z widokiem na pola, lasy i biegające sarenki i bażanty, będę miał za płotem market. Tak market! Ze wszystkimi skutkami takiego sąsiedztwa. Sąsiedzi wydzierżawili jakiejś firmie handlowej swoją opuszczoną nieruchomość i ta postawi kilkusetmetrowy budynek z parkingiem i nie wiadomo czym jeszcze. Nie będzie fajnie, no chyba, że szybko... zbankrutują co w dzisiejszych, ciekawych czasach nie jest niemożliwe. Ale na razie fakty są takie i już. Sił do fizycznej pracy, którą tak bardzo ceniłem ubywa mimo starań o zachowanie dobrej kondycji. Coś tam pewnie na wiosnę spróbuję robić ale co to będzie i na jaką skalę nie umiem powiedzieć ale już na pewno nie będzie to coś ekologiczne. Jesienią nasadziłem siewek orzecha włoskiego we wszystkich możliwych zakątkach działki ale zanim drzewa urosną upłynie wiele wody w Wiśle.

   Inne blogi podglądam jak czas pozwala, może na emeryturze będzie go więcej. Piszę też nie za wiele. Może słońce, które z każdym dniem jest coraz wyżej i coraz cieplejsze, mnie obudzi z tego, zimowego wciąż, uśpienia…..

czwartek, 23 września 2021

Hm…

 

   Osiem miesięcy przerwy…. Dużo się wydarzyło… Od czego zacząć?

   Przechorowałem, nie szczepię się – i tyle o tym. Oberwałem zdrowotnie i będę chodził w maseczce aż ogłoszą, że przez tydzień nie było żadnego nowego przypadku zachorowania. Dbam o siebie, trochę egoistycznie. Dużo chodzę – 200-300 kilometrów miesięcznie – może to mnie trzyma w niezłej kondycji. Do działki nie mam siły. Pozbierałem cebulę, czosnek i trochę marchewki i cukinii i tyle. Walkę z zielskiem i trawą przegrałem w tym roku i ledwo jeden raz skosiłem wszystko. Sarny pożywiły się w tym roku moimi warzywami. Jabłka zjadło robactwo a gruszki szerszenie. Tylko aronię, bardzo okazałą w tym roku, zebraliśmy i porozdawaliśmy po rodzinie. Z jednego krzaka było chyba z 15 kilo.

    W pracy kocioł – robota nie do przerobienia. Zacząłem się mniej przejmować; niech młodsi się wykazują bo nie mam już siły do walki z betonem i ich skostniałymi nawykami(czytaj: lenistwem). Brak wiedzy i niechęć do roboty działa na mnie odpychająco. Z resztą jestem już pod ochroną i mogą mnie… A może to jesienna nostalgia mnie dopadła? Może… Ale znajduję uspokojenie: jak wybija godzina końca pracy, wychodzę i idę 8 kilometrów do domu przez most na Wiśle i wzdłuż wiślanych bulwarów mijając parki i ciesząc oko zielenią i przestrzenią. Półtorej godziny relaksu to jest to!

   W tak zwanym międzyczasie druga córka wyszła za mąż i mam już dwóch fajnych zięciów a na obiedzie, wraz z wnuczkami, jest już nas niezła gromadka. Fajnie!

   Zrewidowałem swoje plany a marzenia zredukowałem właściwie do zera. Trochę mi teraz lżej ale i tak od czasu do czasu coś się w głowie „odklei”… i podrywa mnie do lotu…

   Tyle na razie. Może będzie więcej czasu w te długie wieczory na poczytanie i może napisanie czegoś więcej…

PS: Wygląda to powyżej trochę chaotycznie ale takie są chyba teraz moje emocje....

niedziela, 10 stycznia 2021

A może "Powrót"

 

   Długo myślałem nad tytułem tego wpisu: może „Powrót”?

   Po tak długim czasie braku aktywności aż mi trochę głupio i nie wiadomo jak zacząć. Jakbym wracał do tego miejsca po latach… To może zacznę od lata 2020 bo w sierpniu napisałem coś ostatni raz i film się urwał a przecież... żyję.

   Zakończyliśmy nasz ogólnopolski cykl szkoleń i nie bez satysfakcji stwierdzam, że nasze gadanie nie poszło całkiem na marne. Co prawda moja branża w tej chwili zalicza kolejny „lockdown” ale może za kilka dni wróci wszystko do normy. W każdym razie rozwijamy się cały czas i teraz idziemy bardziej w kierunku jakości niż ilości oczywiście cały czas licząc pieniądze i próbując zoptymalizować cały ten biznes. Ale o pracy już dość, bo szczerze mówiąc chciałbym już być emerytem ale do tego potrzebuję przeżyć jeszcze cztery wiosny co w czasach pandemii nie jest wcale takie pewne i oczywiste. W ramach wykonywania swoich zawodowych obowiązków(a może i gdzie indziej) zaraziłem się i  zachorowałem na covid. Ale szczęśliwie mam to już za sobą i teraz jako tzw. ozdrowieniec mam ostanie miejsce w kolejce do szczepień. Nie zamierzam napisać więcej  ani słowa o tym jak to u mnie przebiegało ale szczęście mi dopisało, przeżyłem i mogę teraz tu pisać. Skoro autorytety od wirusologii i medycyny nie są zgodne w tym temacie to mnie maluczkiemu tym bardziej nie wypada się mądrzyć.

   W życiu osobistym działo się a jakże: w październiku zostałem dziadkiem po raz drugi i mam już dwie śliczne wnuczki do kochania. Nie ukrywam, że z perspektywy człowieka, który przeżył ponad 60 lat na naszej ziemi i wie jak szybko i bardzo w tym czasie się nasz świat zmienił(niekoniecznie zawsze na dobre) z troską myślę o przyszłym życiu tych kochanych dzieciaków. Ale jak pomyślę, że sam urodziłem się ledwie kilkanaście lat po straszliwej światowej wojnie  to może nie będzie aż tak źle. Chciałbym móc jak najdłużej być z tymi dzieciakami na tym świecie i zaświadczać prawdziwą historią własnego żywota pewne wydarzenia, tak by mogły znać rzeczywistość nie tylko z informacji czerpanych z przeglądarek internetowych. Może się uda…

   Na działce byłem przed samą chorobą po połowie października a teraz przed świętami i w drugim dniu świąt. Nic nie robiłem bo po chorobie określiłem mój stan fizyczny jako kondycyjne „zero”. Powoli wracam już do lepszej kondycji ale do stanu z przed jeszcze daleko. Na razie coraz dłuższe spacery(z których wracam spocony jak przysłowiowa mysz) albo ćwiczenia w domu. Mam nadzieję, że do wiosny będzie już OK tym bardziej, że mam plany dotyczące rozwoju działki i własne siły będą tu niezbędne. Plony ubiegłoroczne zostały już skonsumowane w całości co nie było trudne ze względu na moją skłonność do dzielenia się z bliźnimi. Cebula, której jak myślałem było wyjątkowo dużo pozostała już tylko wspomnieniem. Wniosek jest taki, że w głowie już wynajduję sobie miejsca gdzie w ostatnich latach nie było uprawianych cebulowatych żeby zwiększyć tegoroczną powierzchnię grządek. Dyń nikt już nie chciał więc z pozostałych wyjąłem tylko pestki a reszta poszła jako pasza dla kilku starych kur. Mam sentyment do uprawy tej rośliny ale nie wiem czy w tym roku nie pójdę właśnie w stronę pestek niż miąższu bo od lat są duże nadwyżki. Dowiedziałem się także, że dynie są przysmakiem jeży, które potrafią wyjeść sprytnie całe wnętrze dojrzałych już owoców przed samymi zbiorami. Nie będę także już próbował uprawiać dyń piżmowych, które ze względu na długi okres wegetacji nie dojrzewają na mojej działce. Czosnek zdążyłem posadzić przed samą chorobą a także szalotkę, której trochę, wielkości dymki zebrałem z wysianych wiosną nasion. Podobno uprawa ozima jest możliwa o czym przekonam się może wczesnym latem. Podczas mojego świątecznego pobytu widać było już wystający z ziemi zielony szczypior więc pościółkowałem ten kawałek grządki a także ten z zasadzonym czosnkiem. Fasoli „jasia” zebrałem tyle, że wystarczyło ledwie na jeden raz „po bretońsku” i reszta czeka w torebce na wiosenny siew. Może ten rok okaże się łaskawszy i obfitszy w opady i plony. Zakupiłem wczoraj cztery paczuszki nasion: porów, selerów i kapusty białej i czerwonej. Z tego zestawu w ubiegłym roku najlepiej udały się selery. Przed świętami wykopałem ostatnich 20 sztuk i właściwie sam zjadłem wszystkie w postaci surówek z jabłkiem i odrobiną rodzynek. Pory były mizerne i niewiele a kapusty ledwie kilka główek nadawało się do kuchni, resztę zdziobały kury jako późnojesienną witaminę.

   Wszedłem już tym swoim pisaniem na drugą stronę „worda” więc czas kończyć bo niewiele osób zechce pewnie czytać taki długi tekst. Mam nadzieję, że życie i sytuacja będzie się stabilizować i wracać do norm sprzed pandemii. Mam także nadzieję, że ludzkość wyciągnie z tego dobre wnioski i spowolni swój rozpędzony rozwój ukierunkowując go na te, pożyteczne dla wszystkich tory.

  Dobrego roku 2021 i pięknego niezniszczonego świata życzę… i słońca i wody, tak w sam raz.