Witam!

To jest o moich osobistych rozważaniach, obserwacjach, doświadczeniach, myślach: o sprawach bieżących i bardziej uniwersalnych, ponadczasowych. Z niewielką ilością zdjęć i obrazów, raczej słowa. To co tu napiszę będzie pewnie jakąś wypadkową doznań mego dotychczasowego życia.

piątek, 29 sierpnia 2014

Balkonowy imbir!!!

Niespodziewanka! Wykopałem z obszernej donicy taki oto kawałek. Hodowany od lutego, najpierw w mniejszej doniczce i przesadzony w maju do tej docelowej na balkonie. Zachęca mnie to, jako imbirożercę oraz imbiropijcę do kolejnych przyszłorocznych, zakrojonych zapewne na szerszą skalę, eksperymentów. A na razie pierwszy na mym blogu obraz(nie dałem rady dochować założeń). Jestem za to w tej chwili takim dużym, szczęśliwym chłopakiem!

środa, 27 sierpnia 2014

Trzydziesci lat minęło......

...jak jeden dzień. Głupio-złośliwi mawiają, że w niewoli liczy podwójnie. Ale chyba nie było aż tak źle skoro wytrzymaliśmy razem tyle. Ze swej strony powiem tylko, że trafiłem główną życiową wygraną.
Dzięki Ci Żono!

czwartek, 21 sierpnia 2014

Koniec lata?

   Mimo swej intensywności i gorąca chyba tegoroczne lato dobiega powoli końca. Widać to choćby po podoranych ziemiach, po sprzątniętych z pól zbożach. I te chłodne wieczory i ranki. "A mi jest szkoda lata" - chciałoby się zanucić. W ogródku też już coraz mniej zostało do zebrania. Można by się nawet pokusić o pierwsze podsumowania w uprawach.
   Udało mi się na dwa dni wyrwać na działkę!!! Tak, tak te wykrzykniki to nie pomyłka. W mojej sytuacji to prawdziwe święto i ewenement. Tylko żonie zawdzięczam tę możliwość bo ma urlop i dostałem dyspensę od codziennych domowych obowiązków. Ale do rzeczy. Wykopałem ostatnią torbę ziemniaków z areału wielkości dwóch nagrobków. Było tego w sumie dobra taczka. Może to niewiele ale przez większą część lipca i cały sierpień nie kupiliśmy jako rodzina ziemniaków. Nie o materialne sukcesy tego zdarzenia jednak mi idzie lecz o radość z udanego, odmiennego sposobu uprawy. Zachęcony tegorocznym powodzeniem wykonałem siedemnastometrowej długości zagon na metr dwadzieścia szeroki. Składał się on z wykoszonych z łąki suchych i zielonych resztek traw przykrytych zgniłym tegorocznym sianem, które uzyskałem po nieudanych sianokosach. Wiosną dodam jeszcze rozłożony króliczy i kurzy obornik i jeszcze jedną warstwę  "hay'u". Wiem, po tegorocznych doświadczeniach, że należy sadzić ziemniaki gęściej, bo to bardzo żyzne i wydajne podłoże. Pewnie uda mi się zrobić trzy albo cztery rządki. Tyle o pyrach. Zebrałem posadzoną z rozsady tytułem próby, cebulę. Wyrosła również bardzo ładna i smaczna, nie jest paląca. Za rok posadzę jej więcej bo dotychczas nie udawała nam się ona w klasycznej uprawie. Buraki czerwone mogłyby śmiało konkurować z ziemniakami o palmę pierwszeństwa w moich prywatnych dożynkach. Są również bardzo dorodne, słodkie i bardzo czerwone. Za rok będą też w uprawie. Ogórki skończyły się jak na komendę i w folii i w gruncie. Zżółkły w tydzień ale i tak zrobiliśmy kilkanaście baniaków po wodzie mineralnej kiszonych na zimę. Właściwie pozostały do zbioru na grządkach jeszcze tylko buraki, cukinie i dynie dwóch odmian. Bo trzecia, piżmowa mimo wysiewu dziesięciu nasion (wzeszło tylko jedno) nie wydała ani jednego owocu. Trochę pech bo pielęgnowałem ją wyjątkowo starannie. W folii jeszcze obficie owocują koktajlowe pomidorki(koktajlowe bo one są odporne na zarazę) i papryka, która wciąż jeszcze kwitnie i zawiązuje owoce.
   Zwierzyniec. Naprawiłem dwie klatki dla królików i przesadziłem młodzież do większych "komnat". We wrześniu trzeba będzie te z majowych wykotów powoli ubijać. Trochę mi szkoda jednego samczyka, bo ma wyjątkową barwę okrywy włosowej(czytaj: sierść). Może uratuję go przed pragmatycznym podejściem szwagierki do chowu królików. Kurki młode już niosą się prawie w komplecie więc zawsze wracam do  miasta z paroma wytłoczkami jaj na sprzedaż. My zadowalamy się tymi mniejszymi, które nie zachwycają na razie kontrahentów.
   Narobiliśmy się trochę z teściową i szwagierką przy przetworach. Szesnaście kilo ogórków i pięć papryki oraz cebula na zimowe sałatki. I jakby tego było mało kupiłem na targu pięć główek kapusty do zakwaszenia na teraz. Poszatkowane, z trudem zmieściły się do dwudziestopięciolitrowej kamiennej baryłki. Narobiłem się nieźle ale za to do kolacji wypiliśmy sobie ćwiarteczkę pigwówki - dla ducha. Wróciłem zresetowany i odbudowany psychicznie do domu. Już za paręnaście dni i ja rozpocznę swój późnoletni, dwutygodniowy urlop zakończony wyjazdem ma Mazury ze swoją "wędkarską" kompaniją. Może nazbieram grzybów albo odwiedzę kogoś w tej pięknej krainie....

środa, 13 sierpnia 2014

Defilada jego mać

   Wczorajszej nocy, tak około 23.35 obudziły mnie wyjące syreny policyjnych aut eskortujących kolumnę ogromnych lawet, które przewoziły czołgi i inne jeszcze wielkie wojskowe pojazdy na trening przed mającą się wkrótce(15.08) odbyć wojskową paradą. Ale to było jeszcze nic wobec tego co miało nastąpić za trzy kwadranse. Ogromny metaliczny jazgot gąsienic, ryk wielkich dieslowskich motorów, drganie ścian budynku i szyb - a wszystko to tak gdzieś przed pierwszą. Nie powiem jakimi słowami skomentowałem tę sytuację wyrwany po raz kolejny ze snu. Nie wiem, który to rządzący idiota wymyślił te nocne manewry w środku miasta, ale mój stosunek do wojskowych parad jest od tego momentu zdecydowanie negatywny. I dodam jeszcze, że gdzieś mam taki patriotyzm cudzym kosztem, bo pewnie jeszcze wiele innych osób źle będzie wspominać tę noc. Zalecam pomysłodawcom tego wydarzenia wizytę u specjalisty od głowy. A swoją drogą nie raz już komentowano sens i przeliczano koszty takich takich wojskowych parad. Komu i czemu mają one służyć, co udowodnić? Przed kim prężyć muskuły? Przed sojusznikami czy może potencjalnymi wrogami? Mam coraz mocniejsze przeświadczenie, że i jedni i drudzy mają nas głęboko gdzieś i jakby przyszło co do czego, to bylibyśmy co najwyżej jakąś tam strefą na wojskowych mapach. Żałosne i żenujące!
   Ale to moja opinia, a jeśli ktoś ma inną - jego wola.

wtorek, 5 sierpnia 2014

24 godziny

Tyle trwał nasz wyjazd do kuzynów. Córki przejęły na ten czas obowiązki domowe i wykroiliśmy kolejną ratę naszych wakacji. Nie byliśmy tam już dwa lata ale udało się. Droga stała się krótsza i prostsza dzięki A2. Tylko kawałek od Strykowa był płatny: złoty sześćdziesiąt. Półtorej godziny i na miejscu. Fajnie bo nie wszyscy wiedzieli o naszym przyjeździe, więc była też niespodzianka. Grill i rozmowy do późnej nocy. Rano odwiedziny i wizyty na kawkę u innych(bo rodzina tam duża a żona spełnia też obowiązki chrzestnej). Obiad, krotki wypoczynek, oglądanie ogrodu i pola, pierwszych dobrych zbiorów warzyw i owoców. Trochę rozmów o działkach i uprawach i zrobiło się popołudnie. Z zachodu postraszyły chmury z nadciągającymi gromami i trzeba było się zbierać. I znów szybko autostradą, za szybko bo zjechałem o jeden zjazd za daleko. Ale tak to już jest jak droga fajna a próbuje się jechać bez GPS-a. W domu wszystko nagrzane do granic wytrzymałości i tylko noc a właściwie poranki dają trochę wytchnienia. Nazajutrz do pracy i powrót do rzeczywistości. Ale dobre dla nas i te parę godzin innego życia. We czwartek pojadę na swoją wieś pocieszyć się troszkę. Mam znów młode króliki a nowe kurki zaczynają nieśmiało znosić pierwsze jajka.

piątek, 1 sierpnia 2014

Powstanie Warszawskie

Za kilkadziesiąt minut zawyją syreny w mym mieście w hołdzie poległym Powstańcom. Nie raz bywałem w tej godzinie poza domem by stykać się z różnymi reakcjami ludzi na ten właśnie moment. Od zdziwienia do bezczelnego nieposzanowania tej chwili. Obserwuję i bywam zły, wściekły na tłum ludzki goniący, jak co dzień, za swoimi sprawami. Godziny szczytu czy brak znajomości historii tego miejsca?
I ci wszyscy politycy podpinający się pod tę rocznicę niezależnie od opcji jaką reprezentują.
Warszawa ma nieszczęście być stolicą i dobrym podłożem do robienia karier przez nie zawsze fajnych ludzi. Czasem odnoszę wrażenie, że mimo jej stałego rozwoju ludzie jej nie kochają i chętnie przyznają się do tego, że się tu nie urodzili chociaż tu żyją i pracują, bywając szczęśliwymi, że tu właśnie są. Przykre to dla mnie. Wiem, jest wolność i każdy ma prawo żyć gdzie chce i jak chce. Płacić podatki gdzie indziej a zarabiać pieniądze, brudzić i śmiecić tutaj.
Czy istnieje jeszcze pojęcie Warszawiak? Czy jest to tylko zlepek ludzi oderwanych od innych miejsc, którzy nie są w stanie stworzyć nic wspólnego? Nie wiem.
Oddam za chwilę hołd poległym powstańcom. Tu na Mokotowie pełno jest tablic upamiętniających tamte czasy. Trudne i zawiłe bywały losy byłych powstańców. Znam osoby, które oberwały za swój udział w tym zrywie od władzy ludowej. Czasem myślę czy dziś taki zryw byłby możliwy? W dobie konsumpcjonizmu, wygodnictwa, sprytu i cwaniactwa wydaje mi się to mniej prawdopodobne. A może się mylę, wszak młodzież zawsze szła pod prąd. Ale czy zaryzykowaliby własne życie?
PS: 17.05 Dziś byłem dumny! Syreny zawyły, samochody stanęły, włączyły klaksony. Słychać było salwy armatnie znad Wisły. Może jest jeszcze jakaś nadzieja. Dziękuję Wam Warszawiacy!