Witam!

To jest o moich osobistych rozważaniach, obserwacjach, doświadczeniach, myślach: o sprawach bieżących i bardziej uniwersalnych, ponadczasowych. Z niewielką ilością zdjęć i obrazów, raczej słowa. To co tu napiszę będzie pewnie jakąś wypadkową doznań mego dotychczasowego życia.

niedziela, 28 grudnia 2014

Kurczak po grecku

   O tym , że potrzeba jest matką wynalazku nie trzeba nikogo przekonywać. W ogniu przygotowań przedświątecznych potraw zdarza się czasem zrobić czegoś nie proporcjonalnie dużo. Tak też przytrafiło się nam z mieszanką warzyw do ryby po grecku, zrobione zostało tak ze dwa razy więcej niż trzeba. Szkoda przecież wyrzucić a w gorączce przygotowań w tym czasie o regularny obiad czasem trudno. Żona zakupiła trzy kurczakowe udka, które po podzieleniu, umyciu i obsmażeniu przykryte zostały przygotowanymi i doprawionymi już wcześniej warzywami do wigilijnej ryby. Po godzince duszenia pod przykryciem podaliśmy całość z ugotowanym ryżem. Smak trochę inny bo rybę po grecku jadamy zawsze na zimno. Nie wiem, czy nie powtórzymy kiedyś tego dania bo wszystkim bardzo smakowało. Tak oto przypadek stworzył nową, przynajmniej w naszym domu, potrawę.

wtorek, 23 grudnia 2014

Życzenia

   Każdemu kto tu choć raz zajrzał lub zajrzy życzę zdrowia i wszelkiego dobra na ten świąteczny czas.
Miałem chęć napisać dziś coś więcej ale w natłoku codziennych obowiązków i przedświątecznej krzątaniny stać mnie tylko na tyle.....
pozdrawiam

piątek, 5 grudnia 2014

Byle co je i byle co gada...

... zwykł mawiać mój nieżyjący ojciec. Napiszę zatem tylko cóż takiego szybkiego zrobiłem sobie ostatnio na obiad.
   Potrzebowałem coś na smalec, taki ze skwarkami. Zawsze przed zimą tak mam, że mój organizm domaga się ogromu kalorii. Kupiłem więc podgardle, nauczony przez przodków, że tylko z tłustego boczku lub podgardla wychodzi najsmaczniejszy smalec ze skwarkami. Ale to kupione przeze mnie okazało się wyjątkowo poprzerastane pasmami chudego mięska. Tłuste fragmenty trafiły pokrojone drobno na patelnię a te chude w większych kawałkach do rondla na wytopiony już smalec. Potem dokładałem już tylko kolejno dwie cebule, dwa ząbki czosnku, odrobinę świeżego rozmarynu a po dwudziestu minutach osiem obranych niedużych ziemniaków. Sól, majeranek i świeżo zmielony pieprz do smaku. Po godzinie potrawa była gotowa.
   Może nie jest to zestaw na romantyczną kolację we dwoje a raczej dla dwóch drwali ale kaloryczności i smaku temu daniu odmówić się nie da. Skończę na tym ten krotki wpis by nie nagadać czegoś głupiego jak to bywa po byle jakim jedzeniu....

wtorek, 14 października 2014

Czasu brak….



    … a jeszcze więcej zmarnowanego. Siedzę beznadziejnie, już piąty tydzień, na urlopie w domu i odczuwam, że to chyba najdurniej zmarnowany czas w moim życiu. Mama za to szczęśliwa, bo zapewniam jej, w moim oczywiście mniemaniu, sześciogwiazdkowy pensjonat. Och jak czasem bardzo mnie te gwiazdki przygniatają. No, ale wyspany chociaż jestem, chyba aż za bardzo.
   A jak już się wyrwę na wieś to po prostu latam jak poparzony i wracam z poczuciem niezrobienia wielu rzeczy mimo wcześniejszego, starannego planowania czasu. Tak też było i wczoraj. Miałem ubić króliki i zająć się grabieniem opadłych liści i układaniem ich w kompostową pryzmę. I co? I jak zwykle od jakiegoś czasu, nie zdążyłem z liśćmi i nawet jabłek do domu nie zerwałem a słodkie są bardzo. Trochę pewnie w tym i mojej winy, bo królików było za wiele w planie. Powiem więcej – ustanowiłem mało chwalebny rekord w tej czynności w jednym dniu, ale o tym już ani słowa. No nie, może jeszcze tylko to, że sąsiadka na domiar przyniosła jeszcze swojego króla, bo jej nie ma kto tego zrobić. Pewnie mógłbym się próbować usprawiedliwiać swą obecną sytuacją domową, ale chyba bardziej przeszkodził mi znacząco krótszy, październikowy dzień. I tak wróciłem do domu grubo po dziewiątej wieczorem zaliczając po drodze znajomych, którym trochę posprzedawałem tych działkowych dóbr. Ale dość narzekań, bo przecież teściowa ze szwagierką kupią sobie za te królicze tuszki węgla na zimę a ja z rodziną będę miał wielką ucztę ze smażonych wątróbek i biały barszczyk na dudkach. Zatem cel osiągnięty.
   Liście zgrabię na kupę pewnie jeszcze w przyszłym tygodniu, choć pogoda może nie być już taka fajna. Zbiorę jabłka i selery a mój mimo wszystko udany jarmuż zjedzą pozostałe króliki. Kury przepierzają się na potęgę. Ale jaj jakoś wystarcza i dla nas i do sprzedaży. Zawdzięczać to można głównie piętnastce tegorocznych młodych, które weszły już w pełnię nieśności. Kilka króliczych tuszek trafiło do zamrażarki, więc zimą zjemy pewnie parę pasztetów i może jeszcze jakieś inne smakowitości.
   Jeszcze tydzień bumelowania i trzeba będzie wskoczyć ponownie w robocze tryby, aż strach pomyśleć.....  ale póki co bawmy się i radujmy tą odrobiną swobody.

poniedziałek, 6 października 2014

Urlop, urlop, urlop...



   Nie chciałem ale musiałem. Prawie na siłę wysłali mnie na urlop. Trzy tygodnie we wrześniu i trzy w październiku. Za dużo, ale cóż...  We wrześniu, jak co roku znalazłem się wraz z moją wędkarską kompanią na Mazurach. Tym razem w okolicach Giżycka, na działce kolegi, nad samym jeziorem. Piękny domek typu holender, pomost, łódka. I nas w szczycie aż jedenastu chłopa, znających się jak łyse konie. Wesoło, fajnie i miło. Dobre jedzenie, śliczna pogoda i umiarkowana ilość trunków wszelakich sprawiła, że wypoczynek się bardzo udał. Ale najpiękniejsze chwile spędziłem na łódce rankami na jeziorze w samotności, kontemplując i napawając się urokami naszej polskiej ziemi. I do tego jeszcze sporo fajnych ryb złowiłem. Posmażyliśmy i pojedliśmy.
   A po wyjeździe z ryb palenie rzuciłem, bo od czerwca czyli poprzedniego wyjazdu znów zacząłem. Zarosłem też jak Rumcajs i nie zamierzam się na razie golić modelując jednak co nieco brodę po konsultacjach z wieloletnimi, doświadczonymi już brodaczami. OK! Jeden akapit narcyzmu starczy!
    Na wsi bywam trochę częściej z nadmiaru wolnego czasu. Z powodu braku jesiennych deszczów i coraz mniejszej ilości trawy, króliki zjadają mój jarmuż. W tym tygodniu zredukuję ich liczbę znacząco bo zdecydowanie osiągnęły już rozmiary ubojowe. Kury zmieniają upierzenie i niektóre wyglądają marnie. Ale sądzę, że przed świętami wszystkie będą już po i jaj będzie jeszcze więcej. Układam ściółkę na moich permakulturowych grządkach pod przyszłoroczne uprawy. Będę miał sporo króliczego i kurzego obornika oraz zagrabionych spod drzew owocowych liści i innych resztek roślinnych. Niech się kompostują do wiosny.
   Najpierw wysyłają a później każą przyjść bo nie ma ludzi. I tak to październikowy urlop podzielić muszę na trzy części by w międzyczasie zastąpić kogoś w pracy. Urlop to czy jaki inny diabeł?
Zawracanie głowy...

wtorek, 23 września 2014

A pies?



   Mistrzami świata zostaliśmy w tę ostatnią niedzielę.  W siatkówce, w mojej ukochanej siatkówce. W tej, co mi młodość tak wspaniale ułożyła. Bo kiedy wracając z treningów późnymi wieczorami spotykałem na klatce schodowej kolegów z bloku stojących z alpagami i papierosami w dłoniach, zdziwionych, że niby co ja tam widzę w tej siatce. A widziałem, kochałem i marzyłem, że też mogę zostać Skorkiem czy Wójtowiczem.
   I doczekałem się wreszcie mistrzostw świata, tego wielkiego siatkarskiego święta, w moim kraju, podobno wolnym i wspaniałym. I co? I jajco! Bo nie mogło jednak być takiej szczerej, prawdziwej radości. Dlaczego? Bo paru panów postanowiło podzielić te mistrzostwa między siebie i ukręcić na nich swoje prywatne lody i zarobić jeszcze więcej pieniędzy, jakby ich jeszcze mieli mało. Prezes związku siatkówki i właściciel kanału TV zakodowali takim Piotrkom jak ja wspaniałą zabawę. Dali popatrzeć za darmochę na mecz otwarcia by potem zaskoczyć opłatami i ograniczyć dostęp do mistrzostw większości Polakom. I na koniec dobry wujek Bronek występuje w imieniu narodu i prosi biznesmena o odkodowanie finału. By po meczu gadać głupoty, ośmieszając się brakiem elementarnej wiedzy o tym, co przed chwilą przeżył. Podłość, żenada, dziadostwo, prymityw!
   Wszystko jest na sprzedaż? Szkoda. Bo myślałem, że zobaczę jeszcze inne drużyny i innych wspaniałych graczy. Może przesadzam, ale ja się na tym sporcie znam. A tak pozostaje niedosyt i żal. Ale na szczęście jest pilot od telewizora i urna wyborcza – nie zapomnę!
   A pies? A pies wam mordę lizał! Panowie!

środa, 3 września 2014

Bardzo proste coś do jedzenia

Ziemniaki wczorajsze sobie dziś odsmażyłem. Takie wielkie, jak na placki. Niby nic nadzwyczajnego ale były pyszne, bo pokrojone w grube, centymetrowe plastry i zrumienione z obu stron na złoty kolor na czosnkowym maśle. Dla mnie pycha bo bardzo lubię i jedno i drugie. Takie banalne coś wspaniałego. Pewnie można by dodać jeszcze jakiś ziół ale nie zrobiłem tego. Może trochę z lenistwa(drugi dzień urlopu) a może by nie zmarnować - bo wczoraj nie poszły do białego barszczu gdyż rodzina się jakoś porozłaziła po mieście za swoimi sprawami. Fajnie teraz ze mną mają bo jestem w domu i ogarniam. No i trochę się byczę ale pewnie szybko mi się znudzi i poszukam sobie jakieś aktywności.... za tydzień na Mazury!!!

piątek, 29 sierpnia 2014

Balkonowy imbir!!!

Niespodziewanka! Wykopałem z obszernej donicy taki oto kawałek. Hodowany od lutego, najpierw w mniejszej doniczce i przesadzony w maju do tej docelowej na balkonie. Zachęca mnie to, jako imbirożercę oraz imbiropijcę do kolejnych przyszłorocznych, zakrojonych zapewne na szerszą skalę, eksperymentów. A na razie pierwszy na mym blogu obraz(nie dałem rady dochować założeń). Jestem za to w tej chwili takim dużym, szczęśliwym chłopakiem!

środa, 27 sierpnia 2014

Trzydziesci lat minęło......

...jak jeden dzień. Głupio-złośliwi mawiają, że w niewoli liczy podwójnie. Ale chyba nie było aż tak źle skoro wytrzymaliśmy razem tyle. Ze swej strony powiem tylko, że trafiłem główną życiową wygraną.
Dzięki Ci Żono!

czwartek, 21 sierpnia 2014

Koniec lata?

   Mimo swej intensywności i gorąca chyba tegoroczne lato dobiega powoli końca. Widać to choćby po podoranych ziemiach, po sprzątniętych z pól zbożach. I te chłodne wieczory i ranki. "A mi jest szkoda lata" - chciałoby się zanucić. W ogródku też już coraz mniej zostało do zebrania. Można by się nawet pokusić o pierwsze podsumowania w uprawach.
   Udało mi się na dwa dni wyrwać na działkę!!! Tak, tak te wykrzykniki to nie pomyłka. W mojej sytuacji to prawdziwe święto i ewenement. Tylko żonie zawdzięczam tę możliwość bo ma urlop i dostałem dyspensę od codziennych domowych obowiązków. Ale do rzeczy. Wykopałem ostatnią torbę ziemniaków z areału wielkości dwóch nagrobków. Było tego w sumie dobra taczka. Może to niewiele ale przez większą część lipca i cały sierpień nie kupiliśmy jako rodzina ziemniaków. Nie o materialne sukcesy tego zdarzenia jednak mi idzie lecz o radość z udanego, odmiennego sposobu uprawy. Zachęcony tegorocznym powodzeniem wykonałem siedemnastometrowej długości zagon na metr dwadzieścia szeroki. Składał się on z wykoszonych z łąki suchych i zielonych resztek traw przykrytych zgniłym tegorocznym sianem, które uzyskałem po nieudanych sianokosach. Wiosną dodam jeszcze rozłożony króliczy i kurzy obornik i jeszcze jedną warstwę  "hay'u". Wiem, po tegorocznych doświadczeniach, że należy sadzić ziemniaki gęściej, bo to bardzo żyzne i wydajne podłoże. Pewnie uda mi się zrobić trzy albo cztery rządki. Tyle o pyrach. Zebrałem posadzoną z rozsady tytułem próby, cebulę. Wyrosła również bardzo ładna i smaczna, nie jest paląca. Za rok posadzę jej więcej bo dotychczas nie udawała nam się ona w klasycznej uprawie. Buraki czerwone mogłyby śmiało konkurować z ziemniakami o palmę pierwszeństwa w moich prywatnych dożynkach. Są również bardzo dorodne, słodkie i bardzo czerwone. Za rok będą też w uprawie. Ogórki skończyły się jak na komendę i w folii i w gruncie. Zżółkły w tydzień ale i tak zrobiliśmy kilkanaście baniaków po wodzie mineralnej kiszonych na zimę. Właściwie pozostały do zbioru na grządkach jeszcze tylko buraki, cukinie i dynie dwóch odmian. Bo trzecia, piżmowa mimo wysiewu dziesięciu nasion (wzeszło tylko jedno) nie wydała ani jednego owocu. Trochę pech bo pielęgnowałem ją wyjątkowo starannie. W folii jeszcze obficie owocują koktajlowe pomidorki(koktajlowe bo one są odporne na zarazę) i papryka, która wciąż jeszcze kwitnie i zawiązuje owoce.
   Zwierzyniec. Naprawiłem dwie klatki dla królików i przesadziłem młodzież do większych "komnat". We wrześniu trzeba będzie te z majowych wykotów powoli ubijać. Trochę mi szkoda jednego samczyka, bo ma wyjątkową barwę okrywy włosowej(czytaj: sierść). Może uratuję go przed pragmatycznym podejściem szwagierki do chowu królików. Kurki młode już niosą się prawie w komplecie więc zawsze wracam do  miasta z paroma wytłoczkami jaj na sprzedaż. My zadowalamy się tymi mniejszymi, które nie zachwycają na razie kontrahentów.
   Narobiliśmy się trochę z teściową i szwagierką przy przetworach. Szesnaście kilo ogórków i pięć papryki oraz cebula na zimowe sałatki. I jakby tego było mało kupiłem na targu pięć główek kapusty do zakwaszenia na teraz. Poszatkowane, z trudem zmieściły się do dwudziestopięciolitrowej kamiennej baryłki. Narobiłem się nieźle ale za to do kolacji wypiliśmy sobie ćwiarteczkę pigwówki - dla ducha. Wróciłem zresetowany i odbudowany psychicznie do domu. Już za paręnaście dni i ja rozpocznę swój późnoletni, dwutygodniowy urlop zakończony wyjazdem ma Mazury ze swoją "wędkarską" kompaniją. Może nazbieram grzybów albo odwiedzę kogoś w tej pięknej krainie....

środa, 13 sierpnia 2014

Defilada jego mać

   Wczorajszej nocy, tak około 23.35 obudziły mnie wyjące syreny policyjnych aut eskortujących kolumnę ogromnych lawet, które przewoziły czołgi i inne jeszcze wielkie wojskowe pojazdy na trening przed mającą się wkrótce(15.08) odbyć wojskową paradą. Ale to było jeszcze nic wobec tego co miało nastąpić za trzy kwadranse. Ogromny metaliczny jazgot gąsienic, ryk wielkich dieslowskich motorów, drganie ścian budynku i szyb - a wszystko to tak gdzieś przed pierwszą. Nie powiem jakimi słowami skomentowałem tę sytuację wyrwany po raz kolejny ze snu. Nie wiem, który to rządzący idiota wymyślił te nocne manewry w środku miasta, ale mój stosunek do wojskowych parad jest od tego momentu zdecydowanie negatywny. I dodam jeszcze, że gdzieś mam taki patriotyzm cudzym kosztem, bo pewnie jeszcze wiele innych osób źle będzie wspominać tę noc. Zalecam pomysłodawcom tego wydarzenia wizytę u specjalisty od głowy. A swoją drogą nie raz już komentowano sens i przeliczano koszty takich takich wojskowych parad. Komu i czemu mają one służyć, co udowodnić? Przed kim prężyć muskuły? Przed sojusznikami czy może potencjalnymi wrogami? Mam coraz mocniejsze przeświadczenie, że i jedni i drudzy mają nas głęboko gdzieś i jakby przyszło co do czego, to bylibyśmy co najwyżej jakąś tam strefą na wojskowych mapach. Żałosne i żenujące!
   Ale to moja opinia, a jeśli ktoś ma inną - jego wola.

wtorek, 5 sierpnia 2014

24 godziny

Tyle trwał nasz wyjazd do kuzynów. Córki przejęły na ten czas obowiązki domowe i wykroiliśmy kolejną ratę naszych wakacji. Nie byliśmy tam już dwa lata ale udało się. Droga stała się krótsza i prostsza dzięki A2. Tylko kawałek od Strykowa był płatny: złoty sześćdziesiąt. Półtorej godziny i na miejscu. Fajnie bo nie wszyscy wiedzieli o naszym przyjeździe, więc była też niespodzianka. Grill i rozmowy do późnej nocy. Rano odwiedziny i wizyty na kawkę u innych(bo rodzina tam duża a żona spełnia też obowiązki chrzestnej). Obiad, krotki wypoczynek, oglądanie ogrodu i pola, pierwszych dobrych zbiorów warzyw i owoców. Trochę rozmów o działkach i uprawach i zrobiło się popołudnie. Z zachodu postraszyły chmury z nadciągającymi gromami i trzeba było się zbierać. I znów szybko autostradą, za szybko bo zjechałem o jeden zjazd za daleko. Ale tak to już jest jak droga fajna a próbuje się jechać bez GPS-a. W domu wszystko nagrzane do granic wytrzymałości i tylko noc a właściwie poranki dają trochę wytchnienia. Nazajutrz do pracy i powrót do rzeczywistości. Ale dobre dla nas i te parę godzin innego życia. We czwartek pojadę na swoją wieś pocieszyć się troszkę. Mam znów młode króliki a nowe kurki zaczynają nieśmiało znosić pierwsze jajka.

piątek, 1 sierpnia 2014

Powstanie Warszawskie

Za kilkadziesiąt minut zawyją syreny w mym mieście w hołdzie poległym Powstańcom. Nie raz bywałem w tej godzinie poza domem by stykać się z różnymi reakcjami ludzi na ten właśnie moment. Od zdziwienia do bezczelnego nieposzanowania tej chwili. Obserwuję i bywam zły, wściekły na tłum ludzki goniący, jak co dzień, za swoimi sprawami. Godziny szczytu czy brak znajomości historii tego miejsca?
I ci wszyscy politycy podpinający się pod tę rocznicę niezależnie od opcji jaką reprezentują.
Warszawa ma nieszczęście być stolicą i dobrym podłożem do robienia karier przez nie zawsze fajnych ludzi. Czasem odnoszę wrażenie, że mimo jej stałego rozwoju ludzie jej nie kochają i chętnie przyznają się do tego, że się tu nie urodzili chociaż tu żyją i pracują, bywając szczęśliwymi, że tu właśnie są. Przykre to dla mnie. Wiem, jest wolność i każdy ma prawo żyć gdzie chce i jak chce. Płacić podatki gdzie indziej a zarabiać pieniądze, brudzić i śmiecić tutaj.
Czy istnieje jeszcze pojęcie Warszawiak? Czy jest to tylko zlepek ludzi oderwanych od innych miejsc, którzy nie są w stanie stworzyć nic wspólnego? Nie wiem.
Oddam za chwilę hołd poległym powstańcom. Tu na Mokotowie pełno jest tablic upamiętniających tamte czasy. Trudne i zawiłe bywały losy byłych powstańców. Znam osoby, które oberwały za swój udział w tym zrywie od władzy ludowej. Czasem myślę czy dziś taki zryw byłby możliwy? W dobie konsumpcjonizmu, wygodnictwa, sprytu i cwaniactwa wydaje mi się to mniej prawdopodobne. A może się mylę, wszak młodzież zawsze szła pod prąd. Ale czy zaryzykowaliby własne życie?
PS: 17.05 Dziś byłem dumny! Syreny zawyły, samochody stanęły, włączyły klaksony. Słychać było salwy armatnie znad Wisły. Może jest jeszcze jakaś nadzieja. Dziękuję Wam Warszawiacy!

środa, 16 lipca 2014

Król ziemniak i inne pożytki z wiejskiego ogrodu

   W poniedziałek, po ogarnięciu obowiązkowych tematów wyrwałem się na wieś. Jakoś częściej teraz tam jeżdżę ale co tam stać mnie bo wydrapałem tankowanie za stówę z kuponu, który dostałem podczas ostatniego kupowania paliwa. Warto było, bo po ponad tygodniowej nieobecności widać było ogromne zmiany w stanie roślin posianych lub posadzonych wiosną. W foli ogórki, pomidory i papryka w pełni kwitnienia i początkach owocowania. W gruncie warzywa, a szczególnie dyniowate osiągają monstrualne wręcz rozmiary, na razie liści. Ale to chyba zapowiedź równie wysokich zbiorów. Ostatnie deszcze i ciepłe noce robią swoje. Zerwałem już pierwszą cukinię, miała chyba ze dwa kilo i dostała się sąsiadce. My możemy jeszcze parę dni poczekać bo nie zabraknie. Pierwsze ogórki prosto zerwane smakowały w upał wybornie, tak samo jak nie powtarzalny smak miał pierwszy pomidorek koktajlowy.
   Z wielką niechęcią ubiłem dwie stare samice królików. Były wybitnie ciężkie, zapasione i może dlatego nie chciały się mnożyć. Do pasztetu chyba podgardle nie będzie potrzebne. Zebrałem nieco mniej niż dotychczas jaj z kurnika, upały wpływają na spadek nieśności.
   Po południu przygotowany do podlewania zgromadzoną wcześniej ogrzaną słońcem wodą wybrałem się jeszcze raz do warzyw. Pomyślałem, że zajrzę go kartofelków. Wyrwałem pierwszy z brzegu, bardzo wyrośnięty krzak. I tadam! Mocne wrażenie, olśnienie radość! Zacząłem wybierać znalezione tam ziemniaki. Wybierałem, wybierałem i oczom nie wierzyłem. Odłożyłem na bok i poleciałem po reklamówkę. Wyrwałem jeszcze jeden, następny krzak i było ich jeszcze więcej. Cieszyłem się jak dzieciak bo to moje pierwsze ziemniaki tą metodą. Poleciałam z tą radosną nowina do teściowej i szwagierki. Też nie mogły uwierzyć. Zważyliśmy, było ponad 3,5 kilo! A byłoby więcej ale jakieś stworzonko powyjadało nam w środku parę sztuk.
   Jak można się tak jarać ze zwykłych kartofli? Ano można. Przykładem na to jest choćby piszący te słowa.
   Zapakowany i hojnie obdarowany darami natury wróciłem bardzo późno do domu. I dalej promieniowałem radością ze swych ogrodniczych tegorocznych dokonań.

niedziela, 13 lipca 2014

Dobre jadło

  O tym, że nie potrafię żyć poezją czy samym tylko powietrzem wiem chyba od zawsze. Dziś na obiad zaplanowany był biały barszcz na białej(a jakże) kiełbasie. Żona naobierała, za duży w mojej ocenie, garnek ziemniaków. Rodzinka się jakoś porozłaziła po świecie dalszym i bliższym w swoich osobistych sprawach, pozostawiając mnie z wyżej wymienionym garem trochę głodnego ale nie zrozpaczonego. Inny garnek z  barszczem już mocno wystygł gdy ugotowane ziemniaki osiągnęły gotowość konsumpcyjną. Odeszła mi chęć na odgrzewanie barszczyku i sięgnąłem do lodówki po jogurt. Odlane i zachowane w całości katrofelki omaściłem nieco masłem(masło maślane wyszło!) i z wielkim apetytem zjadłem popijając jogurtem. Pycha! O jakże miło pisać te słowa w doskonałym nastroju i z pełnym brzuszkiem . I jeszcze ta perspektywa jutrzejszego białego barszczu w odsmażanymi z dziś ziemniakami.
   Historycy twierdzą, że przywiezienie ziemniaków do Europy przez wielkich odkrywców zniosło widmo głodu na naszym kontynencie. A dla mnie to po prostu jeden z niewielu argumentów przemawiających za .... globalizacją. Ale za to jaki smaczny.

czwartek, 10 lipca 2014

Słońce, woda, ziemia

   Ostatnie dwa tygodnie to istna eksplozja roślin. To co się stało w minionych dniach choć oczywiste i co rok doświadczane jest wynikiem czynników z tytułu tego wpisu. Niby czym się tu podniecać, normalka można by rzec. A jednak nie potrafię wyjść z zachwytu i podziwu nad tym co czyni obecnie natura. Długo by wymieniać co ile urosło, zakwitło, obrodziło. To bez sensu, to takie oczywiste. A jednak, tylko trzy proste słowa: słońce, woda i ziemia wyjaśniają aż nadto to wszystko. Które z nich ważniejsze? Lubimy ustawiać, szeregować robić rankingi. Ale w tym przypadku nie ma większego, lepszego czy ważniejszego. Wystarczy brak jednego z nich i nic z tego co jest teraz naszym udziałem nie zdarzyłoby się. Ech, zawyć z zachwytu by się chciało.... Może warto, nie martwiąc się, że to trochę obciach....

piątek, 4 lipca 2014

Ryby, wieś, nadgodziny…



   Jak co roku, od lat już ponad piętnastu, wyjechałem na kilka dni na mazurskie jeziora, na ryby ze swoją stałą kompanią. Było fajnie. Bo niby jakże inaczej być mogło? Skoro skład dobrany i znamy się jak przysłowiowe łyse konie. Było wesoło: wódeczka, whisky, piwo i dużo dobrego jedzenia. Alkoholu, stwierdzam to bez żalu, wypijamy z roku na rok jakby coraz mniej, starość czy co? Kupiliśmy właścicielowi domku, do którego jesteśmy corocznie zapraszani, żeliwny kociołek do gotowania na ognisku. Oczywiście musieliśmy wypróbować zaraz jak to działa i nastawiliśmy warzywno-mięsną potrawę. Wyszło świetnie, smakowało pysznie i nawet niewielkie przypalenie(pierwsze koty za płoty) nie zepsuło dobrego efektu. Powędkowałem trochę w ciszy i spokoju, wyspałem się, odreagowałem. Pogadaliśmy trochę o naszych problemach i radościach, widujemy się przecież czasem tylko dwa, trzy razy w roku. Ale trzyma nas kupie jakaś niepojęta więź. Wróciłem ze zresetowanym mózgiem i nadzieją, że we wrześniu znów się uda spotkać.
   Na wsi, jak to w lato, nie wiadomo gdzie ręce wsadzić tyle roboty. Siano zgniło i się niestety zmarnowało, bo trafiłem z nim na długi deszczowy okres. No może nie do końca, bo wykorzystam je do przyszłorocznych permakulturowych upraw. Ale tak to już jest, gdy się jest rozkraczonym między miastem a wsią. Warzywa rosną świetnie, te w gruncie i pod folią. Chyba tylko zielsko rośnie lepiej. Pomidorki koktajlowe, papryka, ogórki, buraczki i tegoroczny król ziemniak mają się znakomicie. Wcześniej posiałem również jarmuż, bo podobno taki zdrowy i pełen zalet. Wysadzając rozsadę spróbowałem kawałek ułamanego listka i posmakował mi. Był o smaku ostro-gorzko-kapustnym. Chyba go polubię.
   Byłem także na targu i dokupiłem piętnaście jarzębatych młodych kokoszek by odmłodzić stado kur. Może w końcu sierpnia zaczną się nieść. I znów mam ponad 65 sztuk, ale chyba jeszcze z dziesięć dokupię, bo najsłabiej niosące dwuletnie trzeba będzie przeznaczyć na rosół. Policzyłem młode króliki, jest siedemnaście od dwóch samic. Pokryłem białym nowozelandzkim jeszcze jedną zeszłoroczną samiczkę i zaszczepiłem młode i te przeznaczone do dalszego chowu. Trawy po ostatnich obfitych opadach nie powinno zabraknąć.
   W pracy kocioł. Przenieśli cztery osoby do innych miejsc i zrobiło się kadrowo krótko, bo ktoś jeszcze w międzyczasie zachorował. Doszły mi dodatkowe trzy zmiany w pracy, więc złapię nadgodziny. Będzie z tego parę złotych, ale wysiłek był duży i nie wiem czy znów chciałbym tak pracować. A sezon urlopów tusz, tusz i sytuacja może się powtórzyć. Mam nadzieję, że wykroję mimo wszystko trochę czasu by pojeździć na wieś i złapać trochę lata. Bo o polityce i podsłuchach gadać mi się nie chce.

niedziela, 25 maja 2014

Trawa, króliki….



   Jeszcze kilka dni temu zastanawiałem się, co zrobić ze skoszoną z łączki trawą. Ponieważ poprzednie krycie pięciu króliczych piękności nie dało żadnych rezultatów postanowiłem już niemal na pewno, że skoszoną na łące trawę przeznaczę na kompost pod przyszłoroczne warzywne uprawy a królików już nie będę chować. Jakże pozytywne było moje rozczarowanie, gdy tuż przed wczorajszym wyjazdem na wieś dowiedziałem się, że oto dwie, pokryte poprawkowo w ramach ostatniej szansy, samice wydały na świat potomstwo. Biały samiec nowozelandczyk okazał się jednak zuchem a moja skromna hodowla powiększyła się o kilkanaście królików. Zaskoczenie pomieszało się z radością. To zmieniło moje plany, co do przeznaczenia tegorocznego sianka. A tak w ogóle to narobiłem się podczas wczorajszego koszenia jak nigdy. Upał był nieznośny, a ja zacząłem koszenie po godzinie dziesiątej, gdy rosa już obeschła a źdźbła stały się twardsze i szło to o wiele ciężej. Trawa mimo braku jakiegokolwiek nawożenia wyrosła i tak bardzo bujnie, więc pokosy były dość obfite. Skosiłem ponad dwa tysiące metrów łąki w jakieś pięć godzin wypijając przy tym ponad pięć litrów wody. Myślę, że zakup nowej „wyczynowej” kosy bardzo mi w tym pomógł. Wyczynowa, bo z dziwnie powyginanym, aluminiowym kosiskiem, z dwoma uchwytami z jednej strony. Znów ludziska się będą dziwować. Ale co tam, jakoś poszło i robota zrobiona. Tylko zakwasy dziś niemałe. Może po pięćdziesiątce powinno się już trochę odpuścić albo zmechanizować tę czynność. Póki sił starcza, to jeszcze nie, bo pewnie nie zauważyłbym wtedy polującego jastrzębia czy przelatującego bociana.
    Na moich kompostowych grządkach widać duże postępy we wzroście warzyw. Kartofelki wiodą prym. Byłoby pewnie jeszcze lepiej gdyby deszczu padało więcej. Próbowałem nadrobić wczoraj trochę te wodne niedobory wylewając ponad dwieście litrów wody ogrzanej na słońcu i zaniesionej pracowicie kilkadziesiąt metrów w konewkach. Pomidory i papryka ruszyły wreszcie pod folią po prawie dwutygodniowym zastoju wynikłym z przesadzania. Ogórki wzeszły równomiernie pod folią i w plenerze. Widać ciepło jest teraz wszędzie. Posklejałem folię, którą porozdzierały ostatnie wichury zapakowałem trochę jaj do sprzedaży i wyruszyłem do miasta. I znów z bajecznego świata natury wróciłem do rzeczywistości……

wtorek, 20 maja 2014

Wybory



   „Leoś tylko nie o polityce!”. Taki oto cytat funkcjonuje w rodzinnych opowieściach. I pojawia się zawsze, gdy podczas rodzinnych spotkań rozmowa ma za chwilę zejść na ten właśnie temat. To taki rodzaj buforu, który zabezpiecza przed mogącymi za chwilę nastąpić podziałami czy wywołać wśród zgromadzonych kłótnie lub animozje. Poglądy każdy jakieś tam ma i trudno czasem innych do swoich przekonać. Zawsze jednak zdarzy się jakaś jednostka, która w swoim mniemaniu czuje, że to ona właśnie powinna nawracać zbłąkane politycznie owieczki.
   Wstęp nieco przydługi mi wyszedł, ale tak po prawdzie to o zbliżających się wyborach chciałem napisać. A właściwie o banerach, plakatach wyborczych i powierzchniach reklamowych, jakie one zajmują. Chyba trzeba by nie wychodzić z domu, nie słuchać radia i telewizji by nie poczuć natrętnej wyborczej agitacji. Blisko jedna trzecia posłów dzisiejszego sejmu poczuła wolę reprezentowania Polaków w europarlamencie. Szczęściarze z nas! Będzie ostra selekcja i dostaną się najlepsi z korzyścią dla nas wszystkich!? A ja myślę, że tu chodzi raczej o różnicę w comiesięcznych przelewach za „służbę narodowi” między sejmem krajowym a tym brukselskim. I o sposób na łatwe zarabianie na dostatnie życie i również nietykalność.
   Widząc ogromne powierzchnie reklamowe zajęte przez oblicza, co po niektórych kandydatów, trudno nie oprzeć się wrażeniu, że oto w najbliższą niedzielę rozstrzygnie się  swoisty konkurs piękności na eurocelebrytoposłów. I okaże się, którzy z nich nażrą się do syta z przepełnionego do bólu eurokoryta. No bo przecież zakup ogromnych i drogich powierzchni reklamowych to nic innego jak inwestycja w przyszłość, ale nie Polski  czy Polaków, ale w tę prywatną i osobistą eurokandydatów. ŻENADA!!!!
   Na szczęście wybory nie są obowiązkowe i póki żandarmi nie doprowadzą mnie do urny wyborczej siłą, skorzystam ze swego prawa nie uczestniczenia w tym konkursie kłamstwa i obietnic.
PS: Mój kandydat jeszcze się nie narodził, ale nie tracę nadziei! Bo dla takich chwil warto trwać!

niedziela, 18 maja 2014

Szkoda…..



   …liczenie strat, w owocowaniu porzeczek i agrestu w maju, wydaje się być mocno przedwczesne. Ale widok, jaki zastałem podczas zeszłotygodniowej eskapady na wieś, nie pozwala mi na powiedzenie niczego dobrego. Wiedziałem, że ta wiosna, choć tak wyczekiwana, przychodzi za wcześnie! Na krzewach owocków jak na lekarstwo – może ze dwa procent tego, co w latach poprzednich. A przecież czarna porzeczka zawsze wydawała się najbardziej niezawodna i odporna. Agrest tak samo. Czary goryczy dopełniał widok czarnych od mrozu(było minus 7 stopni) młodych pędów orzechów włoskich. Szkoda! Jabłonie chyba obroniły część zawiązków, albo za wcześnie jeszcze na oceny. Gruszki też bardzo słabo, trochę lepiej śliwy. Krzew winorośli - dramat!
   Pocieszam się widokiem ziemniaków, które wzeszły w komplecie, warzywami w gruncie i folii oraz dyniami i cukinią. Tylko, co to za porównanie smaków ziemniaka i agrestu? Albo buraka z czarną porzeczką? Pewnie tylko malin da się pojeść, jak co roku, ale te są późne, więc żadna to sztuka. Posiałem ogórki w gruncie i folii tego samego dnia. Więc będzie dobrze widać różnicę w plonie i szybkości wzrostu tych roślin.
   Jest bardzo zielono i w nadchodzącym, zapowiadanym jako bardzo ciepły, tygodniu wszystko wybuchnie jeszcze bardziej. Trawa na łące, choć nie zasilana w tym roku nawozem, rośnie i tak bardzo bujnie. Pewnie za dwa tygodnie trzeba będzie myśleć o koszeniu. Tylko, co zrobię z tym sianem, bo los królików już raczej przesądzony. Szkoda by zgniło i zostało zużyte na ewentualną ściółkę. Chociaż może trzeba bardziej postawić na uprawę roślin. Tyle, że na wegetarianizm jeszcze nie jestem gotowy. Za bardzo lubię potrawy z mięs.
   Kury jakby spuściły z tonu. I po przedświątecznym szczycie nieśności raczej nie przekraczają 40 jaj dziennie, wywołując tym samym rozczarowanie na twarzach kupujących, znajomych osób. Zdarza się reglamentacja jaj. Ale tak to z nimi już jest. Będzie coraz cieplej a jak przyjdą letnie upały będzie z jajkami jeszcze słabiej. Pewnie część zacznie się pierzyć i by utrzymać poziom „produkcji” trzeba będzie odmłodzić stadko. Czyli chcąc nie chcąc trzeba będzie znów planować.

wtorek, 29 kwietnia 2014

Dyniowate i ziemniaki



   Aż trzy razy w czasie około świątecznego tygodnia byłem na wsi! Radocha! Jeszcze jaka! W przedświąteczną sobotę zrobiłem trzymetrowej długości zagonek z ziemniakami. Bez kopania w ziemi – tylko rozłożony obornik, stare podgniłe siano, skoszona świeża trawa, trochę ziemi na wierzch i nieumyślnie podkiełkowane, przez zapomnienie w domu, kartofelki. Wszystko to ułożone warstwami na skoszonej przed chwilą łące. Eksperyment. W wielkanocny poniedziałek, podczas wizyty rodzinnej, już chodziły mi po głowie następne pomysły z tej serii. I w piątek, po przyjeździe, uczyniłem trzy kolejne zagonki w tym samym stylu. Tyle, że tym razem ten z ziemniakami był dwa razy dłuższy i zawierał dwie odmiany(w tym jedne z czerwoną skórką i o żółtym środku). Na dwóch kolejnych posiałem dynię piżmową i cukinię. Plecy i kręgosłup nazajutrz bolały od wożenia taczkami nasiąkniętego obornika i gleby, ale myślę, że nie będę tego wysiłku żałował. Poza tym taki sposób uprawy nie wymaga ode mnie bieżącego doglądania i przy średnich opadach deszczu może doczekam się dobrych rezultatów.
   Podczas tych moich zmagań, nie ustrzegłem się pierwszego wiosennego kontaktu z owadami zapylającymi z zapałem kwitnące drzewa i krzewy. Mam wrażenie, że „użarł” mnie trzmiel lub pszczoła, bo zaczerwienienie i obrzęk był spory. Byłem kontrolnie na pogotowiu by wykluczyć kleszcza, bo podobno już są aktywne.
   Zupełnie nie spisał się w tym roku mój nowozelandzki samczyk, bo żadna z pięciu pokrytych(?) samic nie doczekała się potomstwa. Dałem mu jeszcze jedną szansę ale nie oczkuję raczej cudu. Trzeba się będzie, jak tak dalej pójdzie, chyba rozstać z królikami. Nic na siłę
   W domu na oknie parapet zajęty rozsadami. I cierpliwie znoszę docinki żony i pozostałych domowników na ten temat. Może lepiej gdybym był poetą a nie ogrodnikiem od siedmiu boleści. Mniej bałaganu byłoby w domu na wiosnę. Pomidorki koktajlowe, dwa gatunki dyń, papryka czekają na swoją kolej. Mam nadzieję, że własnoręcznie wyhodowane warzywa zrekompensują im latem i jesienią obecne niedogodności. Wysiałem również do doniczek nasiona jodły koreańskiej z jedynej szyszki jaką wytworzyła pierwszy raz w zeszłym roku.
   A tak w ogóle sady kwitną jak szalone i zapowiada się dobry urodzaj owoców, bo nie brakuje pszczół. Mam wrażenie, że właśnie teraz dane jest nam przeżywanie jednych z najpiękniejszych dni w roku. Zawyć ze szczęścia chciałoby się.

wtorek, 15 kwietnia 2014

Egzamin….



… zdałem w pewnym ważnym ministerstwie i znów uzyskałem uprawnienia do wykonywania, przez kolejne trzy lata, mojej społecznie szkodliwej pracy, która jednak przysparza temuż ministerstwu dużo forsy z podatków od nieszczęśliwych ludzi, którzy nie wiedząc, co czynią, sami głupio oddają swoje lżej lub ciężej zarobione pieniądze. Beznadziejnie, co? I tak oto już mi siódma taka kadencja zlatuje na mych niecnych zawodowych poczynaniach. Mam dość i jest mi coraz ciężej. Ale dla chłopaków w moim wieku i w dzisiejszych czasach niewiele jest innych propozycji pracy, zwłaszcza jak przez ostatnie prawie dwadzieścia lat robiło się coś tak wyspecjalizowanego. Przejście do konkurencji nie jest w moim stylu a niczego i tak nie zmieni.
   Czy to Wielki Tydzień wywołał u mnie taką formę rachunku sumienia? Może. A może tylko brak satysfakcji z wykonywanego zawodu? Bo pieniądze to przecież nie wszystko, czym boleśnie przekonuje mnie ostatni czas. Ale są i zalety: blisko od domu, etat, regularne przelewy i choć coraz skromniejszy to wciąż jakiś tam „socjal”. Inni tego przecież nie mają, to czego ja tu marudzę? Może to kwietniowa aura ze zmienną pogodą tak mnie rozwala a może jakieś pyłki i mnie w końcu uczulają, bo głowa pobolewa jakoś częściej niż dotąd.
   Zbliżające się święta też jakoś inaczej odbieram, mniej entuzjastycznie jak dawniej. Może dlatego, że od tylu lat nie miałem ich w pełni wolnych – zawsze albo wychodziłem w połowie ich trwania albo wracałem rankiem gdy się zaczynały. I tym razem wrócę do domu rankiem dnia pierwszego i po szybkim, uroczystym śniadaniu usnę bardzo zmęczony. A wszystko to po to, by do pewnego ważnego ministerstwa wpłynęły kolejne pieniądze z podatku, nawet w takim uroczystym dniu…..

poniedziałek, 31 marca 2014

Rocznica



   Rok temu przygotowania do nadchodzących świąt zakłóciła nam choroba mojej mamy. Pojęcia nie miałem wówczas jak bardzo zmieni to życie naszej rodziny. Szpitale, rehabilitacja, beznadzieja. Opieka nad leżącą osobą. 
   Chyba tu skończę ten wpis, bo natłok myśli i skrajnych emocji jest tak wielki, że trzeba by napisać coś o wielkości noweli by wyrazić je.
    Trzymam się? Codziennie próbuję……

niedziela, 16 marca 2014

Brak prądu

   Wystarczyło pół godziny bez energii elektrycznej w naszym mieszkaniu by pobudzić wyobraźnię: co by było gdyby? Ostatnio zdarzyło się też tak, jak wybuchł pożar na pobliskiej stacji benzynowej, nie wiem ileż to już lat temu. 
   Pierwsze minuty to sprawdzenie bezpieczników w mieszkaniu, potem na klatce schodowej. Były OK, więc następne minuty oczekiwania na prąd dłużyły się jakoś. Było południe. Pora gotowania obiadu. Ktoś w domu rzucił pytanie: co się dzieje? Czy długo to potrwa? Nie wiadomo. Ale zaraz, jakby odruchowo, zaczęliśmy wyliczać nie działające w tej chwili urządzenia: laptop - akurat używany więc jego czołowa pozycja w wyliczance, ładowarki do telefonów i tabletu, czajnik, lodówka, radio, telewizor no i w tym momencie zdałem sobie sprawę, że rehabilitacyjne łóżko mamy i przeciwodleżynowy materac również zależą od prądu w gniazdku. Te dwa ostatnie, bezużyteczne właśnie urządzenia stały się teraz najważniejsze i pobudziły mnie do bardziej energicznych działań nad wyjaśnieniem zdarzenia i przywróceniem prądu. Sięgnąłem do teczki z fakturami za prąd i znalazłem numer telefonu. Wybrałem numer i pokonując tonowo-numerycznie labirynt kolejnych przekierowań dowiedziałem się(w dwóch językach), że wszyscy konsultanci są właśnie zajęci a czas oczekiwania na rozmowę wynosi ponad dziesięć minut. Pomyślałem, że skoro tak długo to pewnie inni też dzwonią, to było mimo wszystko raczej pozytywne. Ale mimo kolejnych, automatycznych komunikatów ze słuchawki by czekać, nie odpuszczałem. Żona rzuciła w tym czasie jakieś zdanie o przetrwaniu i wyższości życia na wsi w takich chwilach(dobrze kombinuje pomyślałem). Po nastej informacji w słuchawce usłyszałem działającą lodówkę. Emocje opadły.
   Ale pytanie "co by było gdyby?' tłucze się w mej głowie przez całą tę pochmurną, wietrzną i deszczową niedzielę. Jak bardzo ludzkość jest słaba i zależna.....,  jak bardzo łatwo wpływać na zachowania mas sterując jakimś systemem......
   Czy istnieje gdzieś jeszcze prawdziwa wolność i niezależność?

wtorek, 11 marca 2014

Ciach, ciach ciach....

...było słychać tej soboty w ogrodzie. Drzewka owocowe, porzeczki i maliny potraktowane sekatorem w intencji tegorocznego urodzaju, zobaczymy. I kwitnąca leszczyna z której pyłek sypał się milionami ziaren przy najmniejszym podmuchu wiatru. I krzątanie się po dworze w samym swetrze, bez tych wszystkich zimowych barchanów. Można powiedzieć idylla! I do pełni szczęścia jeszcze nowozelandzki samczyk(myślałem, że niemota), który pokrył wszystkie pięć samic, nawet tę dwa kilo cięższą od siebie - wiadomo zew wiosny działa! No kurczę fajnie jest i już. A propos: kury też oszalały, było chyba z pół bagażnika jaj tym razem. I jeszcze papryka, w trzech odmianach z własnych ubiegłorocznych nasion, posiana do skrzyneczek. I jeszcze to zniewalajace słońce ogrzewajace moje coraz to starsze gnaciki. Chce się żyć, chce się wyć w takich szczęśliwych momentach. Ale czy to będzie już ta prawdziwa wiosna?

środa, 5 marca 2014

Popielec

"Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz."
Dlaczego lubię ten dzień? Najbardziej z powodu tej właśnie sentencji. Jest sprawiedliwa i dotyczy wszystkich, bez wyjątku.....

wtorek, 4 marca 2014

Rak demokracji



   Demokracja ma nowotwór. To, co teraz dzieje się na Ukrainie jest kwintesencją choroby, tego podobno najlepszego sposobu zarządzania państwem. A jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. I tu właściwie mógłbym zakończyć moje pisanie tym lakonicznym stwierdzeniem.
   Władza i pieniądze, pieniądze i władza. Można tak bez końca powtarzać. Współczesne demokracje zdegenerowały się. Nie same! Przez ludzi a właściwie „władców", których wybraliśmy do zarządzania naszym wspólnym dobrem a oni zawłaszczają je sobie. I to nie tylko mentalnie – z taką samą determinacją również materialnie. I tak bez końca rozszerzają wpływy, powiększają władzę i majątki przy milczącej zgodzie większości zwykle klepiącej biedę. Czy sami jesteśmy sobie winni? Nie, choć władza wymknęła się społeczeństwom spod kontroli. Widać to w sposób niemal karykaturalny na wschód od Polski, właśnie teraz. Współcześni królowie i cezarowie dążą do absolutyzmu. Wyniesieni na trony przez współczesnych książąt(oligarchów, którzy dorobili się fortun na ludzkiej najczęściej krzywdzie i okradaniu własnych współobywateli i zawłaszczeniu dla siebie większości dóbr materialnych i bogactw naturalnych) nie zamierzają się swoją władzą z nikim dzielić. Dążą do zawłaszczenia sobie całych państw i narodów, za nic mając nawet wartość ludzkiego życia. Traktują kraje oddane im w wyniku wyborów(uczciwych?) w tymczasowe zarządzanie jak prywatne folwarki. Jakieś nie oznakowane jednostki wojskowe wjeżdżają do innego kraju i straszą. Czyżby to już była prywatna armia prezydenta i oligarchów? Aż tak daleko to już zaszło?
   Z drugiej strony zęby szczerzy i grozi palcem sekretarz NATO. Reprezentant tej lepszej demokracji – korporacyjnej, w której też liczy się tylko zysk. Co tydzień z tamtej strony dowiadujemy się o kolejnych aferach łapówkarskich na niebotyczne wprost kwoty. To jest przykład na nie militarny sposób władania i przejmowania kontroli nad ogromnymi obszarami, nie tylko w sensie geograficznym. Ukraina to dla zachodu również, a może przede wszystkim wielomilionowy naród potencjalnych konsumentów i odbiorców wytwarzanych korporacyjnymi sposobami dóbr. O innych, ewentualnych korzyściach wynikających z przesunięcia strefy wpływów nie wspomnę.
   Kiedy tak oglądałem w ostatnich tygodniach wydarzenia z tamtego regionu a w ostatnich dniach widziałem straszące się nawzajem strony zainteresowanych w konflikcie, poczułem się jakbym żył wczasach zimnej wojny, a ja przecież u jej schyłku dopiero przyszedłem na ten świat. Może kiedyś, kilkadziesiąt lat temu, ludziom łatwiej było znosić takie sytuacje, bo gorszy był dostęp do informacji. Teraz, jak jest każdy widzi…..
   Znam kilka osób narodowości ukraińskiej mieszkających w naszym kraju. Są zadowoleni, bo jest im lepiej ale zarazem bardzo przeżywają sytuację w swojej ojczyźnie. Szkoda mi jest tylko zwykłych ludzi na Ukrainie, bo nikt nie może dać żadnej gwarancji, że kolejna, inna władza wybrana w tym kraju po ostatnich wydarzeniach będzie lepsza i odporna na…..  nowotwory.

niedziela, 16 lutego 2014

4 godziny...

...tyle trwał mój dzisiejszy pobyt na wsi. Krótko. Cholernie krótko! Niewiele śladów zimy pozostało na polach i drogach. Tylko jakieś brudne resztki śniegu w miejscach gdzie były zaspy.
   Ale obleciałem, prawie biegiem, te wszystkie zwierzęce zakamarki. Kury wariują jakby już była wiosna. Koguty(o jednego mniej: przyjechał ze mną w formie tuszki) szaleją. Najstarszy i najbardziej agresywny już nie zaatakuje. Zostały dwa jarzębate z ubiegłego roku - docelowo tylko jeden. Jak sobie poradzi biedak? Jego problem. Kury znoszą dziennie ponad czterdzieści jaj już regularnie, i tak nie nadążając z zaspokajaniem popytu.
   Królik - samiec nowozelandzki biały, ze stycznia ubiegłego roku, chyba zafascynował się tematyką gender, bo nie wykazuje żadnych erotycznych zachowań odpowiednich dla swojej płci i jak tak dalej pójdzie skończy jako wielkanocny pasztet. Tylko skąd wziąć zastępcę? Samiczki, w liczbie pięciu, za to bardzo sugestywnie wykazują chęć rozmnażania i widać u nich wyraźne objawy rui. Co z tego jak mojego jedynaka nie kręcą ich zaloty. Czyżby to miał być jakiś sygnał, że czas odpuścić tym królom? Jeszcze więcej kur? Pomyślimy.
   W tunelu foliowym zrobiłem trochę porządku i czas pomyśleć o tym co w tym roku tam posadzić. Papryka, sałata, rzodkiewka i ogórki były w ubiegłym roku. Pomidory dwa lata temu - też jeszcze za krótki odstęp czasu. Może ziemniaki wczesne? Pod folią? Będą mieć "miejscowe ludziska" uciechę ze zwariowanego mieszczucha. Nie, nie. Nie dam im tej radochy, ziemniaki też psiankowate jak papryka i pomidory. Trzeba wymyślić coś innego, byle pożytecznego. Bo musi być bez chemii i sztucznych nawozów.
   I taka to robota...
   Parę chaotycznych zdań napisanych przy herbacie z limonką i imbirem. Jak to się człowiekowi zmienia smak. Starość się zbliża, czy co? A z tym drugim dodatkiem(imbirem) zamierzam przeprowadzić eksperymentalną, balkonową uprawę. O efektach nie omieszkam napisać, bez względu na wynik.

piątek, 31 stycznia 2014

Chciwość i strach



   Mają najbardziej motywujący wpływ na działania człowieka. Przenikają się, zastępują, rzadziej współistnieją.
   Bo czyż obawa o jutro nie jest motywująca? Czy strach o najbliższych nie wyzwala w ludziach pokładów nadzwyczajnego wysiłku? Czy lęk przed głodem lub chorobą nie sprawia, że godzimy się na upokorzenia i pracę poniżej wszelkich norm międzyludzkich czy stawek wynagrodzeń?
   Co dzieje się, gdy uda się przezwyciężyć już wszelkie obawy, lęki i zagrożenia? Jesteśmy zdrowi, stabilni ekonomicznie, nic nie spędza snu z powiek i bez obaw możemy patrzeć choćby w najbliższą przyszłość.
   Pojawia się szybko i w zastępstwie chciwość. Bo jak już jest OK to trzeba się zabezpieczyć przed tym, co straszyło nas wcześniej, czasem jeszcze całkiem niedawno. Wszak pamięć ludzka nader krótka jest. I wtedy tworzymy sobie nadmiary, zapasy i nadwyżki. Uważamy, że mamy do tego prawo, bo przecież przeżyliśmy złe okresy strachu, niedoborów i braków. Po co? Na wszelki wypadek: mnożymy, zbieramy, dodajemy, napełniamy i akumulujemy. Ponad wszelkie normy i uzasadnione potrzeby. Na dziesięć żyć? Dwadzieścia? Ale przecież mamy tylko jedno! A ponieważ bilans musi wyjść na zero, to jeśli jeden nazbiera na dziesięć dostatnich żyć, to dziesięciu innych musi przeżyć swoje życia w niedostatku lub marnie.
    Myślę, że na świecie było by trochę lepiej gdyby udało się ograniczyć działanie tych dwóch czynników. Wszyscy to wiedzą, ale mimo to ani etykom ani kaznodziejom jakiejkolwiek religii wciąż się nie udaje przekonać słuchających, że to niewłaściwe. Szkoda, bo mam wrażenie, że i chciwości i strachu przybywa w ludziach. A może komuś kto kreuje opinie czy nastroje, jest na rękę byśmy się bali i byli chciwi?

wtorek, 14 stycznia 2014

An apple a day keeps the doctor away

Jak powiada stare angielskie przysłowie: jedno jabłko dziennie trzyma lekarza z daleka ode mnie! 
   Może to nie noworoczne postanowienie ale zamierzam w tym roku bardziej systematycznie korzystać z dobrodziejstwa tego owocu. Tym bardziej, że mimo o wiele gorszego niż w roku 2012 urodzaju jabłek i co za tym idzie wyższej ceny, owoc tej jest w naszym kraju nadal łatwo dostępny i ciągle w sporym wyborze odmian. Nie mam tu zamiaru rozpisywać się o zaletach spożywania jabłek dla naszych organizmów i zdrowia. Ograniczę się raczej do zasygnalizowania i przypomnienia a może zainspirowania i rozbudzenia chęci poszukiwania w sieci ich właściwości i dobroczynnego wpływu na nasze ciała.
   No to żeby nie przedłużać .... JEDZMY JABŁKA!!!

poniedziałek, 13 stycznia 2014

„Sweet focia” i niebezpieczny przestępca



   Ze względu na zmianowy charakter mojej pracy i wykonywane czynności pielęgnacyjne zerkałem od czasu do czasu dziś rano na telewizor w pokoju mamy. I znów wlazły mi przed oczy dwa tematy z porannego kawowo-herbacianego show.
   „Sweet focia” czyli robione niby to przypadkiem samemu sobie lub przez znajomych fotki, które później wklejane są w fejsbukowe galerie lub w temu podobne miejsca. Państwo prowadzący program ze sporym zainteresowaniem i uszczęśliwieni w obecności zaproszonych gości, którzy wystąpili w niecodziennych ciuszkach i fryzurach(pewnie to byli jacyś celebryci), zachwycali się i ekscytowali jakie to fajne zajęcie i ileż to frajdy przynosi robiącemu oraz oglądającym. Podczas, gdy miażdżąca większość społeczeństwa już w połowie miesiąca intensywnie myśli jak dotrwać do następnej wypłaty. Dawno już takich bzdur nie oglądałem w TV. Dobił mnie dodatkowo fakt, że jednym z prowadzących był dziennikarz, którego bardzo szanowałem za świetne programy społeczne, jakich zrobił w swej karierze wiele. Być może nie miał wyboru i musiał poprowadzić taki temat, bo mu kazali zwierzchnicy, ale są gdzieś przecież granice rozrywki zakrawającej na głupotę. Szkoda, że już teraz będę patrzył na pana a innej pozycji.
   Za kilkadziesiąt minut inny, znacznie cięższy gatunkowo, temat w tym samym programie: sprawa wyjścia na wolność seryjnego mordercy, pedofila z Piotrkowa Trybunalskiego. Poważni, specjaliści(psycholog i dziennikarz śledczy) zaproszeni jako goście i dwie młode dziewczyny, które wystąpiły z inicjatywą pozostawienia wymienionego wyżej w więzieniu do końca życia. Prawo, jakie mamy każdy widzi. Pani psycholog, która zajmowała się resocjalizacją wyżej opisanego przestępcy wydała opinię, że człowiek ów nie rokuje w żadnym razie na poprawę i zamiast tego wręcz zapowiada, że zamierza po wyjściu więzienia robić to samo. Trudna sprawa niezależnie od tego czy psychozę strachu napędzają media czy nie, mieszkańcy a właściwie my wszyscy mamy prawo do obaw. Tymczasem nasi władcy, zamiast łapać się za łby z uzurpatorami przez kolejne kadencje, powinni jednak szybciej i bardziej elastycznie dostosowywać prawo do zmieniającej się sytuacji i rozwoju nowych rodzajów przestępstw, zwłaszcza tych najcięższych, nieodwracalnych, gdzie zadośćuczynienie jest niemożliwe.

sobota, 11 stycznia 2014

Słówko o sporcie



   Jak to w sobotę dużo sportu w TV. Znalazłem i ja chwilę na oglądanie. Skoki narciarskie były najpierw a  potem ulubiona siatkówka. I całkiem niechcący taką oto obserwację poczyniłem.
   Skoki wygrał Japończyk Kasai i nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego gdyby nie fakt, że zawodnik ten niebawem skończy lat 42(czterdzieści dwa – by nie było wątpliwości, że to literówka) a zostawił w pobitym polu o wiele młodszych. Jakiej odwagi i wręcz szaleństwa wymaga ta dyscyplina wie każdy kto choć raz stanął an miejscu skąd zawodnicy zaczynają. Piękny sukces, gratulacje od kolegów, którzy mogliby być jego synami, jednym słowem oprócz zdziwienia wielka radość dla wszystkich oglądających. I to taka szczera a w dodatku bardzo budująca, bo potwierdzająca, że przesuwa się znów granica ludzkich możliwości. Ale dla mnie to również dowód na to jak można długo odnosić sukcesy dzięki solidnej pracy, treningowi i profesjonalizmowi.
   Później na mniej znanym kanale obejrzałem mecz siatkówki ligi pierwszej nie tej najwyższej(drugiej w kolejności). I uwagę moją przykuł występ dawno nie widzianego na siatkarskich boiskach byłego reprezentanta naszego kraju, trzydziestodwulatka, który mimo świetnych warunków fizycznych na parkiecie nie błyszczał. Jego drużyna gładko przegrała mecz 0:3 a trener wysłał na ławkę dla rezerwowych opisywanego delikwenta w połowie drugiego seta(bardzo cierpliwy trener). I zaraz przyszły skojarzenia i przypomnienie, że ów w ostatnich latach swej „sportowej” kariery znacznie lepiej odnajdywał się w roli celebryty zapraszanego do beznadziejnych programów z gatunku show a kluby sportowe zmieniał jak rękawiczki, co sezon grając gdzie indziej. Nie wspomnę już o niezbyt sportowym trybie życia tego zawodnika.
   Dwie dyscypliny, dwóch sportowców. I wydawać by się mogło nie ma tu nic nadzwyczajnego i czego się czepiam. A moim zdaniem jest, bo prócz sportu niewiele jest dziedzin życia, gdzie tak łatwo i szybko weryfikuje się dobrą pracę i gdzie tak wymiernie da się ocenić rzetelność i zawodowstwo. Tak często przecież widzimy w życiu jak niesprawiedliwie sukcesy i profity zbierają ludzie, którzy na owe nie zasłużyli. Jak łatwo można manipulować, oszukiwać czy używać innych nieetycznych sposobów by za wszelką nie raz cenę wygrać życiowy wyścig szczurów.

czwartek, 9 stycznia 2014

Sen i czarna rzepa



   Nie będzie tu o tym, co mi się śniło, ale o spaniu a właściwie o wysypianiu się. Kto pracował czas dłuższy w nocy ten wie i rozumie o czym napiszę. Kilkanaście już lat pracuję nocami, statystycznie nie przesypiam w domu, co czwartej. Nazbierało się tego przez ten czas sporo i coraz bardziej to odczuwam mimo pewnego przyzwyczajenia. Gdy podczas pobytu w wojsku zdarzało mi się miewać nocne dyżury ojciec mój, który ponad trzydzieści lat przepracował w drukarni na trzy zmiany, zawsze mówił mi: pamiętaj synu rób wszystko by nie pracować w nocy – nie masz pojęcia, jakie to trudne i wyczerpujące. Udawało mi się to nawet przez dłuższą część dorosłego życia, ale jak to bywa, koleje losu pokierowały mną tak, że pracuję w nocy.
   I nawet dziś idę na nockę. I choć staram się w taki dzień traktować siebie ulgowo to i tak swoje oberwę. Teraz przybyło mi jeszcze dodatkowych obowiązków, więc zanim nazajutrz usnę będę musiał wykonać kilka czynności związanych z pielęgnacją i opieką nad moją leżącą mamą. Obudziłem się dziś o szóstej a spać pójdę jutro tak koło dziesiątej. Dwudziestoośmiogodzinna doba, kolejna w moim życiu. Jutro będę miał dzień „wkurzonego matołka” i będę snuł się jak własny duch, nadpobudliwy, sfrustrowany  i zły. Zupełnie inny niż jestem czy chciałbym być. Cierpi na tym moje otoczenie, co gorsza najbliżsi. Już nawet nie zastanawiam się jak to wytrzymuję. Daję radę i tyle. Być może nie zapłacę za to jakiejś zbyt wysokiej ceny.
   Zazdroszczę ludziom, którzy potrafią sterować swoim spaniem: usypiają w dowolnej chwili, warunkach i miejscu. Wykorzystują każdy moment na nadrobienie zaległości. Albo mam już tak rozchwiany swój dobowy cykl życia albo może jakieś ADHD? Pewnie, że najprościej byłoby po prostu zmienić pracę, ale dla faceta 50+ i w dzisiejszej sytuacji nie jest łatwo ją znaleźć. Jeszcze rok temu bywałem dwa, trzy razy w tygodniu na mojej wioseczce i tam relaksowałem się i odbudowywałem, teraz już tak często nie mogę i wykradam życiu te moje szczęśliwe godzinki.
  
Sałatka z czarnej rzepy 

Składniki, albo nie: jedna rzepa wielkości sporego buraka obrana, umyta i utarta na jarzynowej tarce o drobnych oczkach, posolona i odstawiona w przewiewne, chłodne miejsce(uchylone okno w kuchni), na co najmniej godzinę(moja rodzina twierdzi, że śmierdzi w tym momencie okropnie). Przemieszać w tym czasie ze trzy razy, potem dodać łyżeczkę cukru lub dwie i po chwili mieszania łyżkę od zupy kwaśnej śmietany(jest również opcja z oliwą – do wyboru). Wymieszać i odstawić na co najmniej pół godziny by składniki się przegryzły.
PS: Czarna rzepa jest składnikiem Raphacholinu – nie próbuję nawet przytaczać kto i kiedy go stosuje.
SMACZNEGO I ZDROWEGO

wtorek, 7 stycznia 2014

Poświąteczne remanenty



   Świąteczny okres, zakończony wczorajszym dniem, mamy już a sobą. Poznać to można między innymi po tym, że widać wreszcie w lodówce światło a jednym z głównych tematów rozmów koleżanek z pracy jest odchudzanie. Ze świątecznych remanentów lodówkowych usmażyłem pyszną jajecznicę na tłuściejszych końcówkach swojskich wędlin. Była wyborna po dwutygodniowym dojadaniu przysmaków(?). I pewnie, dlatego, że były to te mniej „jajeczne” święta tak bardzo smakowała. Jeśli idzie o złapane nadliczbowe kilogramy to całkiem nieźle się obroniłem – zaledwie kilogram ”przyrostu”. Koleżanki zazdroszczą, bo jestem duży i kilograma po mnie widać. Nie ukrywam, że po tych zmaganiach z pysznościami z przyjemnością zjada się zwykłe rzeczy – ubolewam, bo żurek podawany z ziemniakami właśnie się kończy.
   Zamierzam i ja troszkę schudnąć, bo latek przybywa a metabolizm już nie taki dobry. Pozazdrościłem kurom i zamierzam kupić więcej kapusty, którą uzupełniam ich dietę, by ukwasić ze dwadzieścia kilo dla siebie. Tak bardzo dietetycy zachwalają jej zalety, że aż szkoda by było nie pojeść w oczekiwaniu na wiosnę(?). Oby tylko nie wpaść na pułapkę jakiegoś bigosu! Do tego jakieś warzywne zupy, jabłka i surówki i powinno być OK. Właśnie wstawiam garnek z warzywami na sałatkę, oby tylko nie przesadzić z jajkami i majonezem.
   Ale się rozpisałem o jedzeniu! Przecież nie jest to żaden kulinarny blog! ….. no ale to tak jakoś samo wyszło….

środa, 1 stycznia 2014

Fajerwerki i ... bieda

   Jaki był rok ubiegły wszyscy już raczej wiemy. Po powitaniu nowego roku każdy zadaje sobie pytanie jaki będzie ten, parę godzin temu, rozpoczęty. Rozpisywaniem się o prognozach specjalistów czy tym bardziej horoskopach nie mam najmniejszego zamiaru, bo to dość beznadziejna kontynuacja wróżb czy pobożnych życzeń. Mam jednak wrażenie, że po raz kolejny wyraźniejsze stały się różnice między ludźmi. Widoczne to było szczególnie podczas obserwacji sposobu świętowania. Pogłębiają się ekonomiczne podziały pomiędzy "książętami" tego świata a zwykłymi zjadaczami chleba. Przełom lat jest dobrym momentem do obserwacji ludzkich twarzy i reakcji. Na jednych widać beztroską radość i pewność jutra i dalszych miesięcy czy lat, a na innych zafrasowanie, zmęczenie i obawę o to co spotka ich w przyszłości, choćby jutro. I chociaż 1 stycznia to tylko umowna data w kalendarzu zmuszająca księgowych do sporządzania rocznych bilansów to pewnie każdy w swym sumieniu również podsumowuje miniony rok.
   Nie ukrywam, że bez żalu pożegnałem ten miniony. Dał mi on życiowo w kość. Poznałem wiele terminów, nazw czy instytucji, które były w dotychczasowym mym życiu abstrakcją. Nazwy leków, chorób, lekarskie czy NFZ-etowskie procedury dały mi się nieźle we znaki. I chociaż jak każdy podświadomie oczekuję poprawy w nadchodzącym roku, nie mam jednak większych złudzeń, że większość moich spraw pozostanie bez zmian. Będę zadowolony jeśli się nie pogorszy. Będzie on, w pewnym sensie, beznadziejną kontynuacją walki o utrzymanie na dotychczasowym stabilnym poziomie stanu zdrowia mojej matki i codzienną opieką nad nią. Oczekuję, że moje fizyczne i psychiczne siły pozostaną na dotychczasowym poziomie, co pozwoli mi walczyć dalej. Wiem, że mimo moich starań by tą sytuacją nie obciążać najbliższych to właśnie im w głównej mierze zawdzięczam to, że jeszcze trwam i udaje mi się.
   W tę sylwestrową noc pani prezydent Warszawy urządziła mieszkańcom miasta pokaz sztucznych ogni nad stadionem narodowym. Wyleciało w powietrze dwie i pół tony fajerwerków - najwięcej w historii tego miasta. Zastanawiałem się ilu obserwatorów podczas pokazu miało beztrosko radosne miny a ilu strapione? I znów zamiast chleba władza zafundowała igrzyska, za które i tak prędzej czy później zapłacimy sami.
   Noworoczny koncert z Wiednia pokazał jak możni tego świata uroczyście i pięknie(?), pełni blichtru obchodzą pierwszy dzień 2014 roku. Wiekowe damy dzięki osiągnięciom współczesnej chirurgi plastycznej wyglądające na co najwyżej "trzydziestki", pilnują się by nieopatrznym nadmiernym uśmiechem nie doprowadzić do katastrofy swych upiększonych, dużym nakładem sił środków, buziaków. Lubię słuchać klasycznej muzyki podczas jazdy samochodem ale takie koncerty są dla mnie encyklopedycznym wręcz przykładem snobizmu.
   NAJLEPSZEGO, JAKI TYLKO BYĆ MOŻE, NOWEGO ROKU ŻYCZĘ ZWYKŁYM ZJADACZOM CHLEBA, .... bo "książęta" poradzą sobie bez życzeń......