Trochę pomedytowałem, co zrobić z pierwszym tygodniem maja, który
zawiera aż dwa wolne od pracy dni. Poprzedzielane, co prawda tymi „pracującymi”,
jednak aż kusiły, aby wziąć trzy dni urlopu i zafundować sobie 9 wolnych pod
rząd. Przyznam, że pewnie gdzieś od pięciu już lat nie miałem aż tak długiego
wolnego ze względu na osobiste życiowe sprawy. Ponieważ to już prawie maj a ja
wykorzystałem dopiero 1 dzień urlopu i to zaległy to wypisałem wniosek na te
trzy dni i zaraz kolejny, także trzydniowy, na moje majowe ryby z kolegami. I
oto stanąłem przed dylematem „zagospodarowania” tych 9 cięgiem dni. Ponieważ
ostatni z nich to chrzciny małej wnusi to pozostało jeszcze ze sześć, bo pewnie
jakiś jeden czy dwa poświęcę na pomoc w przygotowaniach(trzeba być przecież dobrym
dziadkiem!).
O trzech pierwszych mogę już wszystko
opowiedzieć. W sobotę z rana(kiedy jeszcze wszyscy w domu smacznie spali)
wyskoczyłem do piekarni i mięsnego ogarnąć niezbędne zakupy oraz chleb z
żurawiną dla teściowej. Potem w auto i wyjazd na targ po jeszcze cztery kury do
planowanej dwudziestki. Trafiłem nieco młodsze(jakieś szesnaście tygodni), od
tego samego hodowcy, co brałem poprzednie. A że były tańsze to kupiłem sześć. I
tak oto w zagrodzie biega wraz ze starymi prawie trzydziestka. Stare(7 sztuk)
znoszą 4 jaja w trzy dni – bez komentarza. Co prawda niedzielna jajecznica
smakowała wybornie na skwarkach z podgardla, które zakupiłem na targu na
stanowcze żądanie teściowej ale dotąd mam jeszcze wyrzuty sumienia, że
dostarczyłem w ten sposób trzy słoiki po dżemie zwierzęcego tłuszczu osobie
będącej już w wieku gdzie takich rzeczy w diecie należy zdecydowanie unikać.
Zacząłem „zabawę” w sobotę po wypakowaniu sześciu nowych na wybieg.
Zawsze wtedy muszę się trochę pogapić się na zachowanie reszty stada, które
zazwyczaj podporządkowuje sobie „nowe”. Miał być w tej transzy jeszcze kupiony kogut
ale za długo chyba spałem bo już się wszystkie sprzedały(może innym
razem). Były za to wśród tej szóstki 2
czarne kurki, które teściowa określiła jako „wroniaki”(i może i coś być na
rzeczy bo reszta stada rzeczywiście przyjęła je jakoś szczególnie wrogo). Oprócz
obserwacji kur nie mogłem nie zauważyć jabłoni, które oblepione były wprost
kwiatami. Nie myślałem, że będzie ich aż tak dużo, kiedy na przedwiośniu
próbowałem oszacować ich ilość po obserwacji pąków. Śliwy i grusze już po
kwitnieniu. Ilość pszczół, jaka uwijała się przy kwitnących drzewkach też
napawa optymizmem na przyszły urodzaj. Orzechy włoskie, chociaż jeszcze nie
pylą, też już rozwijają męskie kwiatostany, co również daje nadzieję na (po
ubiegłorocznych stratach przymrozkowych) dobry urodzaj. Bób, marchew i buraki
ładnie już powschodziły. Wypieliłem je by dać im szansę w wyścigu w chwastami.
Odtworzyłem jedną grządkę i posiałem tam ogórki(trochę wcześnie, ale rokowania
pogodowe są dobre a tegoroczna wiosna o parę dni wcześniejsza) wiec ryzyko
wydaje się być uzasadnione. Jak coś nie wyjdzie to poprawka po piętnastym.
W niedzielę było spokojniej: więcej przełaziłem i oglądałem niż
dokonałem a wieczorna burza zakończyła dzionek. Za to poniedziałek chyba nieźle
odczuję w gnatach. Odzyskałem(skopałem) kawałek o wymiarach półtora na pięć
metrów, tworząc zagonek, gdzie znajdą się sadzonki czerwonej i białej kapusty.
Kłącza perzu, pokrzywy i innych roślin były nadzwyczajnie długie i liczebne.
Kopałem widłami amerykańskimi, biorąc nieduże skiby ale i tak uszarpałem się
zdrowo(pewnie sił mniej już). Wysiałem nagietki, aksamitki i nasturcje –
wszystkie podobno pożyteczne w ogrodzie w walce ze szkodliwymi owadami.
Zobaczymy. Wysiałem też kukurydzę cukrową od północnej strony ogórkowych grządek
z nadzieją, że też się uda. Pozbierałem z wybiegu dla kur trzy taczki
połamanych na pół już spróchniałych patyków różnej grubości i po ich połamaniu
na drobne, rozsypałem z myślą o stworzeniu kolejnej grządki. Przesiałem także
trzy taczki kompostu, który wykorzystam w dalszych tegorocznych działaniach. Na
koniec pod jednym z orzechów włoskich znalazłem roczną siewkę, którą delikatnie
wykopałem i przesadziłem w miejsce docelowe. Jak się uda to miałbym kiedyś
cztery drzewa tego gatunku(wnuczka się ucieszy bo jak te najmniejsze zaczną
owocować mogę już mieć problem z ich jedzeniem – no chyba że blender pomoże). Zapakowałem
jeszcze kilka korzeni chrzanu, na które natrafiłem podczas kopania i powrót do
domu ostatniego dnia kwietnia, na pierwszego maja(kiedyś ludzie na wsiach sadzili
tego dnia ziemniaki by czasem zamanifestować niechęć do obchodzenia święta
pracy). Moje pyry czują się dobrze i mają już kilkucentymetrowe kiełki(może w
tym roku „se pojem kartoflów”). Trzydzieści stopni dziś było – to raczej
niezwykłe na ten czas.
4 orzechy, to znaczy że duża ta działka:)
OdpowiedzUsuńJak do koszenia trawy to za duża ale jak dom jest zbyt blisko hałaśliwej drogi to za mała. 3200 mkw w prostokącie tego całego szczęścia...
UsuńOrzechy dorosłe na razie dwa, dwa małe to dopiero melodia przyszłości. Jak mówią w grójeckiem: "Najlepszy sadek co sadził dziadek".