Witam!

To jest o moich osobistych rozważaniach, obserwacjach, doświadczeniach, myślach: o sprawach bieżących i bardziej uniwersalnych, ponadczasowych. Z niewielką ilością zdjęć i obrazów, raczej słowa. To co tu napiszę będzie pewnie jakąś wypadkową doznań mego dotychczasowego życia.

niedziela, 30 sierpnia 2015

Susza, melony i dziadkowy patent na gruszki



   W sobotę, po dwóch tygodniach w upalnym mieście, spędziłem cały dzień na wsi. Święto!! 
Pierwsze, co spostrzegłem po przyjeździe to ruda w większości trawa na łące i tylko chrzan, który dzięki głęboko sięgającemu korzeniowi opiera się suszy i pozostaje wciąż intensywnie zielony. Pierwsze kroki skierowałem do warzywnika, w którym tylko dzięki heroicznemu nawadnianiu jest zielono. Zagonek z ogórkami wydaje wreszcie jakieś plony i dynie powiększają powoli swe owoce. Ale gdzie im tam rozmiarami do ubiegłorocznych. Cukinia, w ilości sześciu roślin, zasypuje za to urodzajem ponad wszelką miarę. Pojawiły się już nawet pierwsze melony(wielkość piłek tenisowych). 

   Zebrałem z ostatniego fragmentu ziemniaczanego, słomianego zagonka resztę kartofelków i zakryłem całość tym, co miało być tegorocznym sianem. Albo ze mnie taki gospodarz od siedmiu boleści albo dziwny ten rok. Najpierw mi siano zgniło a teraz susza od tygodni. Wracając z siatką ziemniaków przechodziłem obok gruszki, klapsy, która obrodziła w tym roku nadzwyczajnie. Owoców jest bardzo dużo, lecz z braku dostatecznych opadów są mniejsze. Są już dojrzałe(osy wygryzają w nich dziury) więc może, dlatego, że tak trudno w tym roku o urodzaj wśród innych, postanowiliśmy je zagospodarować. Zerwałem, co się dało stojąc na ziemi(wyżej – niedostępne pozostały najdorodniejsze). Zamieniliśmy z sąsiadką gruszki na jej śliwki, dobraliśmy naszych jabłek i do gara na powidła. Te są najlepsze!!!
   (Przepis: jabłka, śliwki, gruszki i cukier w równych proporcjach dusić nazajutrz po obraniu i zasypaniu tym ostatnim, często mieszając) - to moje ulubione jesienne powidła!
   Ale miało być również o patencie dziadka Kazia, po którym zapewne odziedziczyłem me gospodarsko-ogrodnicze zapędy. Przypomniałem sobie o nim wczoraj, bo to dotyczy tych najwyżej wiszących, najdorodniejszych gruszek klaps. Długi na 2,5 metra kij z zamocowanym na końcu grubym, okrągłego kształtu drutem obszytym woreczkiem, do którego wpadają te najpiękniejsze owoce. W dziesięć minut wyszykowałem ten sprzęt i pozdejmowałem resztę gruszek.
   Zapakowałem trochę jeszcze innych ogrodniczych dóbr i ruszyłem do domu w stronę zachodzącego słońca.
Imbir hodowany w domu: (to suche na wierzchu doniczki to dwa pierwsze, uschnięte już pędy)
 I cotygodniowy chleb:(przewaga mąki pszennej typ 650)
Czy kiedyś wyjdą mi dwa jednakowej wielkości bochenki?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz