Witam!

To jest o moich osobistych rozważaniach, obserwacjach, doświadczeniach, myślach: o sprawach bieżących i bardziej uniwersalnych, ponadczasowych. Z niewielką ilością zdjęć i obrazów, raczej słowa. To co tu napiszę będzie pewnie jakąś wypadkową doznań mego dotychczasowego życia.

środa, 22 listopada 2017

Podróże kształcą



   W Tychach byłem dziś służbowo. Wystarczy na parę godzin odjechać 300 kilometrów od swojego miasta by zobaczyć, że gdzieś coś jest inaczej (i nie tylko temperatura pomiędzy miastami różniła się o parę stopni).
   W tamtą stronę jechałem w wagonie bez przedziałów. Obok mnie siedziała zakonnica i jak szalona(czytaj: bardzo szybko) robiła czapkę szydełkiem prując od czasu do czasu źle wykonany fragment(podziwiałem za cierpliwość!). W tzw. między czasie odmówiła z komórki dwa razy modlitwy. Nie wiem jak daleko jechała ale w Tychach czapka była już na ukończeniu.
   Powrót okazał się być dla mnie lekcją i przestrogą przed nabiałem. Do przedziału wsiadła bizneswoman handlująca, jak się po chwilach kilku okazało, hurtowo, serami i ich pochodnymi. Słowa, jakich używała dokonując kolejne „dile” utwierdziły mnie w przekonaniu, że mamy dostępne z tej grupy produktów gówno nie jedzenie. Było o takich rzeczach jak przedłużanie o tydzień terminów trwałości, wyrobach seropodobnych czy „zaolejowanych”. Swoistym szczytem było dla mnie sprzedanie paru ton mozarelli, która jak się okazało kilka chwil później, różniła się od tej zamówionej przez klienta tym, że była mrożona(ale i na to jej sprytni współpracownicy znaleźli szybko sposób). Jej drapieżna zawodowa aktywność porażała i drażniła mnie. Dramat i zgroza!!! Albo największe ludobójstwo w dziejach! I to bez użycia broni konwencjonalnej – tylko chemia! Przecież takich „pań” krąży po świecie tysiące. Dla nich sprawa jest prosta: wykonanie planu i procent od obrotu. Nawet, jeśli w obrocie miałoby się znaleźć… gówno.
   Ale z tych podróżnych emocji nie było ani słowa o Tychach. Dwie rzeczy zwróciły moją uwagę w tym mieście. Obie z dziedziny komunikacji. Pierwsza to uporządkowanie kierunku ruchu do i z autobusów miejskich. Drzwi środkowe służą do wysiadania i jeśli nikt ich na przystanku od wewnątrz nie otworzy to kierowca tego nie zrobi. Drzwi te są dodatkowo graficznie oznaczone z zewnątrz drogowym znakiem zakazu. Bardzo mi się to podobało, choć w Warszawie w godzinach szczytu chyba nie do wyobrażenia. Drugie to: absolutne zatrzymywanie się samochodów przed przejściami dla pieszych nawet, jeśli przechodnie stoją jeszcze na chodniku. To również spodobało mi się bardzo i za razem zadziwiło mnie jeszcze bardziej w kontekście dwóch zdarzeń, jakie miałem parę dni temu na warszawskich ulicach, gdy przechodząc po pasach, na zielonym świetle, jakiś ARCYDEBIL za kierownicą przejechał mi prawie po stopach kołami swojego auta……….
   Na szczęście w tym roku jeszcze w planie tylko dwa lub trzy miasta do odwiedzenia: może znów będą jakieś ciekawe obserwacje lub ludzie. Ale na razie dni krótkie i pochmurne optymizmem nie napawają.
   Czekamy….

1 komentarz:

  1. Też kiedyś jeździłam w delegacje pociągami ... Prawda- podróże kształcą !!!

    OdpowiedzUsuń