W Tychach byłem
dziś służbowo. Wystarczy na parę godzin odjechać 300 kilometrów od swojego
miasta by zobaczyć, że gdzieś coś jest inaczej (i nie tylko temperatura pomiędzy
miastami różniła się o parę stopni).
W tamtą stronę
jechałem w wagonie bez przedziałów. Obok mnie siedziała zakonnica i jak szalona(czytaj:
bardzo szybko) robiła czapkę szydełkiem prując od czasu do czasu źle wykonany
fragment(podziwiałem za cierpliwość!). W tzw. między czasie odmówiła z komórki
dwa razy modlitwy. Nie wiem jak daleko jechała ale w Tychach czapka była już na ukończeniu.
Powrót okazał się być
dla mnie lekcją i przestrogą przed nabiałem. Do przedziału wsiadła bizneswoman
handlująca, jak się po chwilach kilku okazało, hurtowo, serami i ich pochodnymi.
Słowa, jakich używała dokonując kolejne „dile” utwierdziły mnie w przekonaniu,
że mamy dostępne z tej grupy produktów gówno nie jedzenie. Było o takich
rzeczach jak przedłużanie o tydzień terminów trwałości, wyrobach seropodobnych
czy „zaolejowanych”. Swoistym szczytem było dla mnie sprzedanie paru ton
mozarelli, która jak się okazało kilka chwil później, różniła się od tej
zamówionej przez klienta tym, że była mrożona(ale i na to jej sprytni współpracownicy
znaleźli szybko sposób). Jej drapieżna zawodowa aktywność porażała i drażniła
mnie. Dramat i zgroza!!! Albo największe ludobójstwo w dziejach! I to bez
użycia broni konwencjonalnej – tylko chemia! Przecież takich „pań” krąży po świecie
tysiące. Dla nich sprawa jest prosta: wykonanie planu i procent od obrotu.
Nawet, jeśli w obrocie miałoby się znaleźć… gówno.
Ale z tych podróżnych emocji
nie było ani słowa o Tychach. Dwie rzeczy zwróciły moją uwagę w tym mieście.
Obie z dziedziny komunikacji. Pierwsza to uporządkowanie kierunku ruchu do i z autobusów
miejskich. Drzwi środkowe służą do wysiadania i jeśli nikt ich na przystanku od
wewnątrz nie otworzy to kierowca tego nie zrobi. Drzwi te są dodatkowo graficznie
oznaczone z zewnątrz drogowym znakiem zakazu. Bardzo mi się to podobało, choć w Warszawie w
godzinach szczytu chyba nie do wyobrażenia. Drugie to: absolutne zatrzymywanie się
samochodów przed przejściami dla pieszych nawet, jeśli przechodnie stoją jeszcze
na chodniku. To również spodobało mi się bardzo i za razem zadziwiło mnie
jeszcze bardziej w kontekście dwóch zdarzeń, jakie miałem parę dni temu na warszawskich
ulicach, gdy przechodząc po pasach, na zielonym świetle, jakiś ARCYDEBIL za
kierownicą przejechał mi prawie po stopach kołami swojego auta……….
Na szczęście w tym
roku jeszcze w planie tylko dwa lub trzy miasta do odwiedzenia: może znów będą jakieś
ciekawe obserwacje lub ludzie. Ale na razie dni krótkie i pochmurne optymizmem nie
napawają.
Czekamy….
Też kiedyś jeździłam w delegacje pociągami ... Prawda- podróże kształcą !!!
OdpowiedzUsuń