… ale jeszcze nie trup.
I w końcu zawiodło mnie moje końskie zdrowie. Po latach nie chorowania,
po latach bez gryp, przeziębień i gorączek wreszcie dopadło mnie jakieś zmutowane(zapewne)
dziadostwo. Trzy dni leżenia plackiem z temperaturą powyżej 39 stopni, bardzo
mnie osłabiło. Później już ciepło mojego ciała spadało. Szok to był, bo zawsze myślałem,
że los wyróżnił mnie, chociaż nadzwyczajną odpornością. W sumie ponad 10 dni
nieobecności w pracy(nie pamiętam, kiedy poprzednio coś takiego miało miejsce).
Pogody zwariowane, sprzyjają przegrzaniu lub zmarznięciu. Pewnie i jedno i
drugie zdarzyło mi się w dniach poprzedzających zachorowanie. Podróżowanie w autobusach
z kichającymi i prychającymi współpodróżnymi też nie są zapewne bez znaczenia. Oczywiście
lekarz z przychodni rejonowej poza kapsułkami antywirusowymi życzył mi(uprzejmie)
jeszcze także dużo zdrowia nie zapytawszy nawet czy potrzebuję zwolnienia od
pracy. A może wyglądam już na emeryta? „Smaczku” tamtej wizycie dodało jeszcze
to, że moja kilkudziesięcioletnia dokumentacja medyczna zaginęła i trzeba mi
było założyć nową kartę. Bałagan to tylko jeszcze czy już katalogowy burdel. I
znów mój kontakt ze społeczną służbą zdrowia(na którą w formie obowiązkowych składek
przez dziesięciolecia zabrano mi niezłą fortunę) zakończył się dodatkowym stresem
i niechęcią do tego zdemoralizowanego systemu. Raczej za mojego życia już nie
doczekam by ten element(służba zdrowia) zadziałał poprawnie.
Jakby nie patrzył skończyło się wszystko wezwaniem drugiego lekarza na
wizytę domową i ten dopiero rozpoznał cokolwiek zapisując odpowiednie leki i zarządzając
kilkudniowe wyleżenie „dziadostwa” w łóżku. W poniedziałek, po tym niezaslużonym "areszcie domowym" pójdę już wreszcie do pracy
oraz do tej zasranej i patologicznej przychodni, by zrobić zadymę w sprawie brakującej dokumentacji(może postraszenie RODO spowoduje, że „panie” z rejestracji ruszą
wreszcie swoje przyspawane przez lata do foteli dupska). Wcale się na to nie
cieszę, bo znów się tylko pewnie wkurzę…. A tego betonu i tak nie skruszę.
PS: Pory już posiałem i trochę powschodziły.... Będę kontynuował sianie z innymi roślinkami. To dodaje mi optymizmu.
wsadziły do innej szuflady, zwalą na stażystkę albo na osobę, która już nie pracuje ;)
OdpowiedzUsuńdużo zdrowia!
Taaa, żeby chorować trzeba być zdrowym jak koń i nerwy mieć jak postronki. Coś o tym wiem jako WDG czyli obywatel ..entej kategorii. Własna działalność bywa też nazywana dojnym stadem ZUS-u. Pozostaje tylko życzyć zdrowia !
OdpowiedzUsuń