Witam!

To jest o moich osobistych rozważaniach, obserwacjach, doświadczeniach, myślach: o sprawach bieżących i bardziej uniwersalnych, ponadczasowych. Z niewielką ilością zdjęć i obrazów, raczej słowa. To co tu napiszę będzie pewnie jakąś wypadkową doznań mego dotychczasowego życia.

sobota, 1 marca 2025

Ciągle coś tam...

    ...a na emeryturze miało być takie słodkie nic nie robienie. 

  Wciąż coś się dzieje -  jak to w życiu - a może to właśnie na tym polega. Nie ma tygodnia a może nawet dnia żeby coś się nie zdarzyło takiego, że trzeba się zaangażować. Jak nie rodzinne spotkania związane z jakimś wydarzeniem(ostatnio chrzest najmłodszej wnuczki) to jakiś wyjazd lub udział lub zwyczajnie pomoc najbliższym w ich sprawach codziennego życia. Rzeczywiście wnuczki są tu zwykle na pierwszym planie. Jeśli nie prośba córek o jakieś działanie to sam chętnie udzielam się w codziennych spacerach najmłodszej z dumą pchając wózek. Na razie mamy blisko(można dojść pieszo) ale jak się przeprowadzą to bez podróży samochodem lub pociągiem nie da rady, więc korzystam. Dużo radości sprawiają mi te nasze wnuczki choć każda jest inna i ze względu na wiek również na innym etapie rozwoju. Jest radość. Dziadkowanie jest fajne mimo że czasem miłość do nich nie koniecznie jest odwzajemniona. Ale taka dziecięca natura. Obserwuję je i już widzę, że mają swoje małe sprawy, rozterki czy bunty przeciw czemuś. Oczywiście te ostatnie staramy się jak najszybciej rozwiązywać z różnym oczywiście skutkiem. Bywa, że z przyjemnością wracamy do domu po kilkudniowych pobytach. Różnica wieku to również różnica temperamentu i ilość potencjalnej energii, która czasem uruchamia się w najmniej oczekiwanych momentach. Z tą naszą pozostałą energią ciężko pociechom dorównać.

   Czekam na sygnał ze szpitala bo jestem w kolejce oczekujących na leczenie biologiczne. Podczas mojego pobytu w szpitalu spotykałem się z osobami, które taką terapię miały zastosowaną i mówili o jej nadzwyczajnych efektach. Mam nadzieję, że i mnie się uda poprawić zdrowie na tyle żeby rozstać się z lekami przeciwbólowymi. Na razie swój stan oceniam jako stabilny ale niestety bez możliwości jakiegoś intensywniejszego zaangażowania się w prace fizyczne. Staram się oczywiście jakoś utrzymywać kondycję i zakres ruchomości stawów.

   Z tą wyczekiwaną terapią wiążę oczywiście jakieś nadzieje choćby na to żeby wrócić na działkę i trochę popracować i może nadgonić kilkuletnie zaległości. Jak to wyjdzie okaże się. Chciałbym uprawiać choć trochę  warzyw żeby było się czym dzielić z najbliższymi no i zadbać o ogród, drzewka i krzewy. Na cud nie liczę ale może...

   Dziś usiadłem trochę do komputera by napisać te parę słów. Przy okazji opracowałem pewien raport z mojej branży z umiarkowaną satysfakcją stwierdzając, że ludzie "hazardują" się coraz więcej... Mają pieniądze? Czy brak im raczej nadziei na możliwość poprawy swojego losu normalnymi sposobami? 

Ciężko jest nie wracać myślami do zawodowej przeszłości...

niedziela, 12 stycznia 2025

Post numer 200 "co w tym 2025 roku?..."

   ...tego nie wie nikt. Nie planuję z zasady już od wielu lat i nie mam stresu z powodu niewykonanych zamierzeń. Tym bardziej teraz, kiedy każde poranne wstawanie trwa długo i odbywa się bardzo ostrożnie - żeby tylko coś gdzieś nie strzeliło w gnatach albo nie pojawiło się nowe miejsce z bólem. Tak to teraz wygląda. Prochy przeciwbólowe ograniczam do niezbędnego minimum i łykam tylko wtedy kiedy muszę wykazać jakąś większą fizyczną aktywność. Może za to wątroba posłuży mi trochę dłużej...

   Plany urlopowe jednak mamy na ten rok. Wyjedziemy ze starszymi wnuczkami i ich rodzicami nad morze. Jeszcze nie wiem czy pojadę samochodem czy pociągiem bo to jednak 550 kilometrów a ja stałem się raczej krótkodystansowym kierowcą. Dzieci jeszcze nigdy nie widziały morza i takiej wielkiej piaskownicy(plaży). Powinno się udać.

   Za miesiąc zaplanowany jest chrzest najmłodszej wnuczki w naszej parafii bo pewnie w maju lub czerwcu starsza córka z zięciem i malutką wyprowadzą się poza Warszawę. Dobre w tym jest to, że obie córki będą mieszkać blisko siebie a my będziemy dojeżdżać do nich te niecałe 20 kilometrów. Niestety mieszkanie w stolicy staje się coraz droższe a na własne lokum stać coraz mniej ludzi. Kredyt na całe życie i niepewność czy się uda go spłacić jest chyba największą bolączką młodego pokolenia. I chyba nic się ma nie zmienić w tym względzie...niestety. Dziwny jest ten świat... Ale skoro jedni mają wiele mieszkań to inni nie będą mieć nigdy choćby jednego...

   O działce nie napiszę nic bo to byłoby wróżenie z fusów. Na pewno będę się tam pojawiał ale jak często, po co i ile razy nie umiem przewidzieć. Z resztą patrzenie na to wszystko wobec mojej niemocy jest dla mnie wciąż zasmucające. Żeby coś tam zrobić trzeba by za wszystko zapłacić a z emerytury której wartość jest stała niewiele zdołam uczynić. W totka nie gram ze względu na zawodową przeszłość więc cudu nie będzie.

   Dlaczego "Post numer 200"? Ano przeglądałem dziś rano statystyki bloga i pokazało, że zrobiłem już 199 wpisów. To czemu nie dopisać dwusetnego? Lubię okrągłe liczby... i oto jest.

PS: A gdyby tak dało się zaplanować lepsze zdrowe?

piątek, 20 grudnia 2024

Prawie koniec roku… podsumowanie?

 

   Zaraz święta, już czuje się narastające przygotowania i krzątaninę. Aktywność przy ich organizacji z każdym dniem się zwiększa. Większość zakupów już za nami ale zawsze coś jeszcze się przypomni. Mieszkanie już ogarnięte po kaloryferowej demolce i nawet nowe meble i telewizor według projektów żony są na miejscu. Do stołu zasiądziemy w powiększonym składzie o trzecią śliczniutką i zdrowiutką wnusię. Będzie nas więc fajna gromadka. No i ta kontynuacja tradycji i zwyczajów przekazywana z pokolenia na pokolenie może zapisze się w pamięci naszych wnuczek. Potrawy i zapachy świąteczne też przecież wszyscy pamiętamy…

   Rok już się kończy i nie sposób uciec od podsumowań. Doczekałem emerytury! Zdrowie jakie takie jest, do pierwszego starcza więc narzekać nie możemy. Darmowe leki(choroba przewlekła) biorę regularnie i choć z efektów leczenia nie jestem do końca zadowolony to nie tracę nadziei bo moja pani doktor skierowała mnie na inną formę terapii. Może zdziała… cud.

   Przyglądam się rozwojowi naszych wnuczek  i mam nadzieję na ich dobrą przyszłość. Często wychodzę na spacery z najmłodszą i obserwuję jej wzrost i postępy. Może dlatego, że dwie poprzednie przyszły na świat kiedy byłem jeszcze zawodowo aktywny a i covidowe czasy ograniczały normalną częstotliwość kontaktów i ten noworodkowo-niemowlęcy czas jakoś mi przeszedł koło nosa. Staramy się je zdroworozsądkowo rozpieszczać i spędzać z nimi jak najwięcej czasu. Nagrodą jest „kocham cię dziadku” albo „lubię jak do mnie przyjeżdżasz i się ze mną bawisz”. Może nawet mi się trochę udaje to moje dziadkowanie…

   Na działkę jeżdżę tylko w razie potrzeby na wezwanie teściowej lub szwagierki. Rozwala mnie psychicznie moja fizyczna niemoc. Przez ostatnie lata wiele działań odkładałem na teraz bo emerytura miała być tuż tuż. Wyszło trochę jak z tym indykiem co myślał o niedzieli… Może na wiosnę mi się zdrowie polepszy to coś podziałam. Może…

   Firma coś tam przelała na święta i tyle właściwie kontaktów z niedaleką przecież zawodową przeszłością. Byli koledzy i koleżanki z pracy jakby się zapadli pod ziemię – cisza. Może już nastało nowe, inne w mojej byłej pracy i tyle. Już na tydzień przed moim odejściem ktoś czekał na moje biurko… żenujące to było albo może to znak czasu, wszak o pracę dziś niełatwo. Radzę z tym sobie także no bo co mam zrobić.

   Mija rok - dobry rok. Oby następny nie był gorszy…

środa, 9 października 2024

A myślałem, że będę miał czas…

 

   Minęły już dwa miesiące odkąd jestem emerytem. Ale nie za bardzo czuję tę swobodę i wolność jaką sobie wyobrażałem w tym czasie gdy jeszcze pracowałem. Dużo działam z własnej chęci ale także z obowiązku i trochę przymusu. Latem wymienili nam w bloku instalację centralnego ogrzewania. Rozwalone ściany i konieczność malowania we wszystkich właściwie pomieszczeniach bardzo mnie znużyły. Nie mam już tej energii co dawniej i wszystko związane z tym trwało dłużej i wydaje się być cięższe i bardziej meczące. Ale chyba z tym już bliżej niż dalej. Zięciowie pomogli. Po mojej stronie było doprowadzenie podłóg do przyzwoitego stanu a teraz wreszcie skręciłem meble na które czekaliśmy kilka tygodni. Pewnie nie byłoby o czym gadać gdyby nie trzeba brać tylu przeciwbólowych leków przed każdą taką robotą. Dają mi one namiastkę komfortu życia choć wiem, że w dystansie i tak zadziałają przeciwko mnie… ale coś za coś.

  Moja odskocznia i pociecha to wnuczki. Staram się jak tylko mogę spotykać z nimi i obserwować ich rozwój. Próbuję też niezbyt nachalnie przekazywać im jakieś życiowe porady i zasady zachowania. Teraz z innej perspektywy(dziadka) obserwuję różnice w pokoleniach. Nie zawsze łatwo jest znieść energię małych dzieci. Inne też teraz dzieci mają możliwości i zabawy. No i jest ich znacznie więcej ale czy to lepiej? Myślałem, że bycie dziadkiem będzie łatwiejsze a tu znów trzeba się postarać żeby nie być nudnym lub zbyt srogim. Ale myślę, że będzie warto choć ilość niebezpieczeństw wynikających choćby z łatwego dostępu do medialnych nie zawsze sprawdzonych wiadomości może sprowadzać na manowce niejednego młodego człowieka. Wiedzy wydaje się być mnóstwo i na każdy prawie temat ale tej właściwej i zweryfikowanej trzeba nauczyć się szukać i korzystać – to chyba współcześnie największa umiejętność.

   Na działkę pojechałem kilka razy i nawet powoziłem opałowe drewno do komórki. Ale oczywiście nie wszystko bo sił już zabrakło i bólu nie chciałem prowokować nadmiernym wysiłkiem. Marzy mi się zrobić jakąś grządkę pod przyszłoroczny czosnek ale na razie już mam zaplanowane inne zadania na najbliższe dni więc odkładam marzenia na później. Zebrałem trochę jabłek(koszteli) które przetrzymały ataki wszelkiego robactwa i nie stały się pokarmem szerszeni. Przez całe lato raczyliśmy się balkonową bazylią ale teraz już ma dojrzałe kwiatostany nasienne – a mi jest szkoda lata. Może jakoś przetrzymam zimę i coś więcej podziałam na działce. Na razie już było kilka chłodniejszych dni po upalnym i suchym lecie. Deszcze nas omijają jakimś dziwnym trafem a niedobory wilgoci w glebie są już od kilku sezonów skumulowane. Jak tak dalej pójdzie to będziemy stepem niedługo.

   Tak sobie wyobrażałem, że będąc emerytem będę pisał na tym blogu znacznie częściej i więcej a tu jak na razie i z pisarstwem nie tęgo. Może zimowe długie wieczory coś zmienią…

niedziela, 1 września 2024

Emerytura. Ufff… Wreszcie wolny!(?)

 

Dokonało się! Dożyłem! Jestem wreszcie emerytem!!! Od miesiąca już nie muszę chodzić do pracy i zmagać się oporem materii. Nie mam już nad sobą prezesów, dyrektorów, kierowników, żadnych zawodowych spraw i zadań. Brak mi trochę jedynie koleżeństwa(tych porannych gadek na temat a czasem całkiem bez sensu…).

   Pozytywne jest to: że mogę cieszyć się wnuczkami; i że mam ich już trzy(ta trzecia ma już tydzień); że najlepsze godziny dnia spędzam w dziennym świetle; że starcza nam środków na życie; że mniej mam niedobrych emocji…

   Niedobre jest to: że muszę brać leki; że nie mogę fizycznie robić tych wszystkich rzeczy, które odkładałem na teraz właśnie; że boli bez leków przeciwbólowych; że tego wyleczyć się nie da…

   Na razie nie zaznałem jeszcze beztroskiego lenistwa. Ciągle gdzieś, komuś, coś trzeba zrobić albo nie być w domu w związku z tym. Dzieje się jednym słowem. Nie było nawet czasu i sposobności by celebrować 40 lat małżeństwa( za to w prezencie od losu otrzymaliśmy trzecią wnusię). Może jeszcze we wrześniu się uda gdzieś wyjechać, choćby na parę dni.

   Na razie próbujemy uporządkować mieszkanie po wymianie kaloryferów. Było jak na budowie pył i gruz z rozprutych ścian. Nie dość, że za oknem budowa tramwaju do Wilanowa to jeszcze to. Nie jest źle jesteśmy już bliżej niż dalej. Jeszcze tylko doczyścić podłogi w dwóch pokojach trzeba i zmontować meble, na które czekamy. Czy będzie lepiej? To się okaże.

   Na działce nie ma zielska po pas dzięki uprzejmości życzliwych ludzi. Nie mam siły na użeranie się z trawami i chwastami i machanie kosą. Muszę się przyglądać  temu co pochłania natura. Nie mam w tym roku żadnych grządek. Jedynie jabłka jakoś obrodziły więc będzie trochę do zjedzenia i częstowania najbliższych.

   I tyle na razie z emeryckiego żywota…

sobota, 6 kwietnia 2024

Zamienię zniewolenie na ubóstwo… prawie rok nic nie napisałem…

   Tak, tak. Właściwie emerytem już prawie jestem. Co prawda pierwszy przelew z ZUS-u odbiorę dopiero w lipcu ale już teraz w zasadzie mógłbym zakończyć zawodową „karierę”. Tyle mam zaległego i bieżącego urlopu, że starczyłoby do 65 urodzin. Ale jak pouczyła mnie pani  w ZUS-ie w naszym kraju w czerwcu się na emeryturę nie przechodzi bo waloryzacje i wskaźniki podnoszą świadczenie o parę złotych więc jeszcze kilka tygodni do roboty pochodzę. Obliczyła mi także ta pani moją przyszłą emeryturę i wyszła umiarkowanie optymistyczna kwota – sporo niższa od obecnych wynagrodzeń. Żona dwa lata temu przechodziła na emeryturę i jej świadczenie było większe niż ostatni przelew w pracy(pandemia, wskaźniki i tabele to sprawiły). U mnie niestety różnica mimo dłuższego stażu pracy i wieku nie będzie w tę samą stronę. Dlaczego? Bo małżonka miała w życiu tylko dwie prace i obie w sektorze państwowym, chociaż nie na eksponowanych stanowiskach. Ja zaś pracowałem ładnych parę lat u innych rozmaitych prywatnych „krwiopijców”, którzy pojawili się w okresie naszej polskiej „pierestrojki”. Różnie bywało ze składkami więc trochę mam za swoje. Myślę w tym kontekście o przedstawicielach młodszych pokoleń, które dość lekko podchodzą do tych spraw pracując nierzadko na dziwacznych śmieciówkach lub innych dozwolonych prawnie formach wyzysku.

   Przesadziłbym pisząc, że teraz na emeryturze we dwoje będziemy klepać biedę. Damy radę. Oczywiście będziemy już mogli tylko liczyć na rewaloryzacje, które nigdy nie doganiały wzrostu cen życia. Zatem nasz standard będzie się już tylko obniżał. Samo życie?

   Teraz do drugiej części tytułu wypada się odnieść: chorowałem dużo w ubiegłym roku i tyle. Po zaleczeniu boreliozy(40 dni na antybiotykach) miałem półtora miesiąca względnego spokoju i wtedy w czerwcu po Bożym Ciele dopadło mnie choróbsko ze zdwojoną siłą. Spuchły mi kolana i nie byłem w stanie chodzić. Popracowałem zdalnie jeszcze parę tygodni i znów trafiłem do pani doktor od boreliozy(tym razem już o kulach). Po badaniach okazało się, że nie mam już wskaźników potwierdzających stan boreliozy i pani doktor skierowała mnie do szpitala reumatologicznego. Po trzech dniach wylądowałem na oddziale. Przebadali mnie i przeskanowali na wszystkie możliwe strony i po 12 dniach pobytu wypisali, w stanie nieco lepszym, do domu. Ten pobyt był dla mnie wielkim doświadczeniem zwłaszcza, że ostatni raz na oddziale szpitalnym byłem chyba w wojsku(czterdzieści parę lat temu). Spotkałem wielu ludzi i wiele chorób, o których istnieniu nie mogłem mieć zielonego pojęcia. Mimo wszystko uznałem się za szczęściarza. Dalsze leczenie kontynuuję już u fajnej pani doktor w przyszpitalnej przychodni. Biorę mocne leki, także sterydy, ale mój stan poprawia się chociaż bardzo powoli. W tak zwanym międzyczasie otarłem się także o szpital onkologiczny żeby wykluczyć jakieś podejrzane zmiany, które wynikły w czasie szpitalnego pobytu. Znów trudne doświadczenie i znów jestem szczęściarzem bo na razie dostałem odroczenie od moich podejrzanych zmian ale mam się badać nadal tylko trochę rzadziej.  W sumie w ubiegłym roku byłem ponad sześć miesięcy na zwolnieniach i miałem dużo czasu na przemyślenia wielu zdarzeń i spraw, które mnie w życiu spotkały. Wniosek?: Zwalniam tempo. Robota nie zając… Rodzina jest najważniejsza – doświadczyłem tego gdy było ze mną źle.

Działka? Nie, nie zrezygnuję tylko będzie inaczej: osiłka-drwala już nie ma, teraz jest starszy pan  prawie emeryt. Ale ruszać się trzeba bo to klucz do lepszego samopoczucia.

niedziela, 23 kwietnia 2023

B jak Borelioza

 

   Dopadła mnie wyżej wymieniona po Nowym Roku jakoś. Właściwie to już ostatnich miesiącach roku ubiegłego czułem, że coś jest nie tak ale zwalałem to na „sks” i że trzeba się coraz częściej godzić z tym, że „lepiej już było”. Pobolewały mnie stawy: barki, biodra, kolana i nadgarstki. Ten rok zacząłem od zwolnienia lekarskiego bo dostałem jednorazowej gorączki wyglądającej jak grypa. Później było już tylko gorzej więc nie było sensu dalej odgrywać chojraka i w lutym poszedłem zrobić test(wcześniej sporo czytałem o boreliozie i podejrzenie padło właśnie na nią). Kleszcze kąsały mnie kilkanaście razy w życiu(jeśli liczyć tylko przypadki, których byłem świadomy). Pierwszy raz w 2006 roku. Głównie podczas wędkarskich wypraw na Mazurach. W ubiegłym roku przywoziłem z działki w czerwcu i lipcu trzy sztuki. Pewnie w końcu któryś z nich był zakażony.

   Test pierwszy(podstawowy) wyszedł dodatni więc za dwa dni zrobiłem drugi(dokładny) i jeszcze tego samego dnia dostałem pozytywny wynik. Poszedłem do lekarza pierwszego kontaktu i chyba wprawiłem go w zakłopotanie bo, z racji młodego wieku, miał pierwszy raz takiego delikwenta jak ja. Brak jednolitej i uporządkowanej wiedzy medycznej to niestety cecha tej choroby, która komplikuje i utrudnia diagnozowanie i leczenie. Dostałem dwa skierowania do neurologa i reumatologa mimo, że jest to choroba zakaźna… Leczenie rozpocząłem niestety prywatnie u specjalistki chorób zakaźnych. Cały marzec byłem na L4 i antybiotyku i po przesileniu objawów około 10 dnia zaczęło się poprawiać. Ponieważ dolegliwości nie ustąpiły, jak zakładała pani doktor, powtórzyłem spotkanie z nią i dostałem inny antybiotyk na dni 9 tym razem. Oprócz tego jakieś witaminy i środki przeciwbólowe. Stan na dziś jest taki, że boli mniej ale do ideału jeszcze daleko. W portfelu jakieś ponad półtora tysiąca mniej(nie jest to tania choroba a gdy już bardzo boli to koszty mają mniejsze znaczenie) i żadnej pewności, że to koniec kłopotów i wydatków w tym względzie.

   Wiosek mam taki, że jeśli ktoś miał ukąszenie kleszcza to powinien być czujny i nigdy nie wykluczać zakażenia, bo im szybciej podjęte będzie leczenie tym większa szansa na wyzdrowienie i brak powikłań wtedy gdy organizm walczy z tym dłużej. Mój przykład pokazuje, że prawdopodobnie zakażenie miałem znacznie wcześniej niż w ubiegłym roku i pewnie czas pokaże jak nadszarpnęło to moje zdrowie. Czasochłonne i selektywne buszowanie po internecie spowodowało, że stałem się domorosłym ekspertem od tej choroby… satysfakcja, której nie koniecznie potrzebowałem w życiu.

   Choroba chorobą a żyć trzeba i cieszyć się tak jak można mimo bólu. Wczoraj posadziłem jeszcze dwie borówki amerykańskie i skopałem mały zagonek i wysadziłem pół kilo dymki wsiewając w środek jako dobrego sąsiada rządek marchwi. Miałem jeszcze w planie posadzić ziemniaki i wysiać nasiona buraków i kapusty ale czasu już zabrakło i sił też. Gnaty dziś bolą nie bardziej jak wczoraj więc chyba nie ma się co nad sobą rozczulać i trzeba robić swoje. Na oknie rozsada papryki czeka już na połowę maja a pięć belek słomy przygotowane już pod ogórki. Pszczół nie brakuje bo przy kwitnących śliwach słychać i widać było duży ruch. Mam sporo suchych gałęzi po wyciętych na podwórku akacji i kasztanowcu i zamierzam je wykorzystać po rozdrobnieniu jako podstawę budowy nowych grządek. Tydzień temu wyciąłem trzy krzaki leszczyny a wczoraj ułożyłem zalegające gałęzie na jedną kupę. Od sąsiada wysiało mi się kilka świerków, którymi obsadzę północny bok działki. Po powrocie z działki dokładniej niż zazwyczaj obejrzałem się w kąpieli… podświadomość czy jednak lęki?

   Do emerytury pozostało już mniej jak 200 logowań do komputera firmowego…. I tym optymistycznym stwierdzeniem kończę na dziś.

PS: Może będzie więcej czasu na pisanie…