Witam!

To jest o moich osobistych rozważaniach, obserwacjach, doświadczeniach, myślach: o sprawach bieżących i bardziej uniwersalnych, ponadczasowych. Z niewielką ilością zdjęć i obrazów, raczej słowa. To co tu napiszę będzie pewnie jakąś wypadkową doznań mego dotychczasowego życia.

niedziela, 19 kwietnia 2015

Robota głupiego lubi



  No, bo jak to inaczej wytłumaczyć, gdy człowiek, któremu nie brakuje właściwie niczego a już szczególnie żywności, porywa się, po spędzonej w ciepłych pieleszach zimie, na walkę przy pomocy nader prostych narzędzi z ziemią. I to tylko po to by wyhodować jakieś tam warzywa i owoce, których rynkowa wartość nie pokryje nawet kosztów paliwa poniesionych na dojazdy na wieś. Taczka, widły, rękawice robocze, grabie. I jeszcze ten, trzy razy padający, grad przeplatany krótkimi tylko chwilami słońca a to wszystko przy podmuchach lodowatego wiatru. Gdzie tu mądrość, gdzie rozum? Głupi jaki czy co?
   Gnaty bolą, zakwasy od: kopania, ładowania, grabienia i piłowania. Brak fizycznego wysiłku w zimowych miesiącach wyłazi aż nadto. Ale coś tam jednak zdziałałem. Jak zwykle nie wiedziałem w co ręce wsadzić. Więc zacząłem od sadzenia ziemniaków na przygotowywanym latem i jesienią permakulturowym zagonie. Kupiłem na targu od sympatycznego starszego pana 30 kilo ziemniaków Irga. Nie brałem sadzeniaków, takich kalibrowanych, niewielkich, tylko normalne – takie do jedzenia. Większy ziemniak = więcej kiełków = większy plon(ale to tylko takie rozumowanie mieszczucha, nie wiem czy potwierdzone naukowo). Nie wysadziłem jednak wszystkiego i reszta pójdzie do garnka. Potem dokończyłem dwa zagonki pod ogórki i dorobiłem trzeci. Nawoziłem się taczką kompostu i obornika. Dalej poobcinałem uschnięte gałęzie z dwóch śliw i pościągałem na kupę odkładając co grubsze kawałki do wędzenia. I nawet miałem chwilę by spojrzeć i stwierdzić, że sporo pąków kwiatowych na śliwkach w tym roku. A na koniec zostawiłem sobie skopanie kawałka ziemi, gdzie w zeszłym roku była folia(nie przetrwała zimy – zgodnie z zapewnieniem sprzedającego miała trwałość na dwa sezony a przeżyła trzy, więc jestem do przodu). Zagrabiłem, wydeptałem ścieżki tworząc grządki na kilkudziesięciu metrach kwadratowych i zwieńczyłem wszystko wysianiem torebki nasion buraków. Siałem rzadziej niż zwykle bo zawsze wschodzą niezawodnie a później różnie bywa z przerywaniem i sporo jest zawsze drobnych buraczków. Na obiad u mamusi żony były gołąbki; zjadłem trzy i nie pamiętam kiedy ostatni raz zjadłem aż tyle. Czyżby robota w plenerze tak zaostrzyła apetyt?
   Na koniec fotka rośliny z cieplejszego zdecydowanie klimatu – słodki ziemniak, którego sadzonki zrobiły od poprzedniej fotki spore postępy.
  Może na 15 maja będą gotowe do wysadzenia w polskiej ziemi.

3 komentarze:

  1. U mnie buraki jeszcze nie wysiane...

    OdpowiedzUsuń
  2. No, to trochę mi raźniej, że nie jestem tak bardzo do tyłu z siewami :). Długa grypa trochę mi ogrodnicze plany pokrzyżowała i wszystko robię dość późno. W dodatku jako początkująca ogrodniczka czuję się w tym wszystkim nieco skołowana i niepewna ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. O, panie! to poczułeś "zew ziemi", to bardzo pozytywny objaw:-) pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń