Witam!

To jest o moich osobistych rozważaniach, obserwacjach, doświadczeniach, myślach: o sprawach bieżących i bardziej uniwersalnych, ponadczasowych. Z niewielką ilością zdjęć i obrazów, raczej słowa. To co tu napiszę będzie pewnie jakąś wypadkową doznań mego dotychczasowego życia.

sobota, 25 kwietnia 2015

Słońce w kwietniu rozleniwia

   Powróciłem z wioseczki i po całym dniu na zniewalającym słońcu, dokupiłem coś do popicia i siadłem do kompa by skreślić tych słów kilka. Nie podam ani producenta alkoholu ani nazwy koncernu od popitki, powiem tylko, że drink już drugi i jest mi teraz bardzo dobrze. Chociaż gdyby wszyscy dorośli mieli takie podejście do alkoholu jak ja to nasz rząd miałby pewnie jeszcze większe  kłopoty budżetowe. Ale dość już patologicznych wywodów, czas opowiedzieć czego dokonałem. 
   A nie było wcale łatwo bo słońce i temperatura z lipca bardziej niż kwietniowe. Zniewalała. Coś tam jednak zrobiłem. Marchewka posiana i groszek zielony i jaś fasola plus rzodkiewka. Przegląd starych nasion zrobiłem i nie bez żalu pozbyć się musiałem przeterminowanych. Ale tak to już bywa, że zwykle paczki nasion niedopasowane do skali uprawy.  Grządka pod dyniowate podwyższona i uzupełniona trzema taczkami kompostu. Sucho jest już. Podlałem grządki napuszczoną wcześniej do wanny i ogrzaną słońcem wodą. Nawet te puste jeszcze, by nawilżone były przed siewem ogórków. Zasadziłem dwanaście przezimowanych zrazów winorośli, może uda się rozmnożyć ten cenny krzew.
   Przyroda robi nieprawdopodobne postępy. Dzieje się tak przecież od tysięcy lub więcej lat a ja jak co roku o tej porze wpadam w cielęcy zachwyt nad tym co widzę. Czy tylko urodzeni wiosną tak mają czy może ta przypadłość dotyka także innych? 
   Czosnek mój podrósł przez ostatni tydzień a łodygi jeszcze pogrubiały. Królik, jedyny, który ocalał z pierwszego w tym sezonie miotu, wygląda jak pulpet i w dodatku odziedziczył maść po kalifornijskim dziadku sam będąc niepodobnym do żadnego z rodziców. Przyzwyczajam ostrożnie króliczki do świeżej zielonki zwłaszcza, że w długi majowy weekend druga z samiczek powinna się okocić. Kury ciągle się pierzą i jaj jest nie za wiele. Dla nas oczywiście starcza ale cały "jajeczny biznes" balansuje na granicy opłacalności. W dodatku jedna biała kura rasy sussex chce siedzieć nie poprawiając tym samym ogólnej sytuacji. Czas na wymianę rosołowych tuszek na młode nioski. Znalazłem też trochę czasu na pieszczoty z psem; biedny on teraz bo teściowa nie ma już tyle siły by zabawiać tak energicznego i mocnego czworonoga. A wszystko to działo się w ciągłym szumie owadów oblatujących kwitnące teraz śliwy i agrest.
  Kiełbasy i kaszanki w wiejskim sklepie kupiłem po drodze do domu więc bieda nam na razie nic nie zrobi. Za tydzień nie wytrzymam zapewne w mieście trzech kolejnych dni i znów spędzę choćby jeden z nich w wiejskich plenerach

1 komentarz: