Witam!

To jest o moich osobistych rozważaniach, obserwacjach, doświadczeniach, myślach: o sprawach bieżących i bardziej uniwersalnych, ponadczasowych. Z niewielką ilością zdjęć i obrazów, raczej słowa. To co tu napiszę będzie pewnie jakąś wypadkową doznań mego dotychczasowego życia.

poniedziałek, 8 czerwca 2015

Jak długo dam radę wytrzymać takie tempo?



Czasem przez rok nie zdarzy się tyle, co może w tydzień. 


   Właśnie ostatni tydzień maja bardzo obfitował w wydarzenia. Wizyty u lekarzy, badania diagnostyczne, wyniki i emocje z tym związane to wszystko z powodu dość nagłego pogorszenia stanu zdrowia żony. Zaręczynowy pierścionek i rezygnacja z pracy to z kolei udział córki w ubiegłotygodniowych zdarzeniach. A w dodatku zaplanowany urlop, na coroczny majowy wyjazd na ryby, stanął pod znakiem zapytania, bo chciałem być, w czasie jednego z tych ważnych badań żony, razem z nią. Odwołałem urlop i gdyby nie zdeklarowanie i zgoda na pomoc córek w opiece nad matką, zobaczyłbym Mazury w maju jak przysłowiowa świnia niebo. A tak, jakoś się udało, choć znów było na wariata. Dyspensę na wyjazd dostałem o 10.30 w piątek i w tym momencie nie myślałem już o niczym innym. Kiedy już „wyrwałem” się z roboty o szesnastej i dojechałem do domu, wrzuciłem tylko niezbędne rzeczy do torby i…. w korek na wylotówkę. Ten tylko wie, o czym piszę, kto znalazł się o 17 godzinie w piątek na wyjeździe z Warszawy, w którąkolwiek stronę. Półtorej godziny zajęło mi przejechanie i wyjechanie z miasta. Potem już tylko, ile się dało, po zaostrzeniu mandatowych przepisów, naprzód. Razem 215 kilometrów, głównie siódemką na Gdańsk i później jeszcze odbicie na Olsztyn i na miejscu. Koledzy(niektórzy) jeszcze ”wczorajsi” nie zauważyli mego przyjazdu; z domku dobiegły mnie tylko odgłosy chrapania: Niedźwiedzie jakieś czy co? Zszedłem nad jezioro i po wykonaniu z nie śpiącymi serdecznego powitania wkręciłem się szybko w nastrój powszechnej szczęśliwości: O jak bardzo tego potrzebowałem!! O drugiej po północy poszedłem spać – w końcu dość już w moim życiu zarwanych nocy.  Rano na śniadanie jajecznica i pełny relaks: śmiechy, gadanie, wspomnienia i jakiś delikatny drink. Mniej nas jakoś było w tym roku, ktoś chory, inny miał jakieś osobiste sprawy. A ja egoistycznie oderwałem się od swojej rzeczywistości i  miałem wrażenie, że bardzo odbudowałem swoją psychikę. W niedzielę rano obudził mnie śpiew ptaków i szum wiatru w gałęziach drzew - w mieście tego nie usłyszysz - bezcenne.
   W minionym tygodniu we czwartek było święto, więc zrobił się on w naturalny sposób krótszy. Piątek przepracowałem. Kolega z pracy powiedział, że w ten dzień i tak (….) będzie tu nocował bo wszyscy biorą wolne; odpowiedziałem mu tylko, że będę zatem miał towarzystwo. Nie żałuję, że przyszedłem, bo podgoniłem sporo roboty no a koleżeństwo mogło te parę dni pod rząd odetchnąć. W końcu poprzedni weekend był mój.
  W sobotę postanowiliśmy pojechać na wieś. Wyszło całego pobytu cztery i pół godziny. Jak wjechałem przez bramę to się załamałem ilością zielska wszelakiego. Grządki nie tknięte ludzką ręką; wschodzących marchwi i buraczków prawie nie widać w chwastach. I tylko wielka reklamówka rzodkiewek, które właśnie osiągnęły dojrzałość zbiorczą zrekompensowała mi odrobinę pierwsze kiepskie wrażenie. Znów nie wiedziałem, od czego zacząć. W dodatku zrobił się upał. Pielenie, nalanie wody do podlewania we wszelkie możliwe zbiorniki trochę koszenia trawy i zielska wokół grządek i ściółkowanie świeżą zieloną masą. Uwijałem się jak w ukropie by zrobić jak najwięcej a talerz zupy ugotowanej przez teściową, który zjadłem w pośpiechu potraktowałem jako kwadrans wyrwany z roboty i bezpowrotnie stracony. Wczesnym popołudniem podlałem co się dało a jeśli w tym tygodniu nie popada będzie źle. Ogórki i wszelkie dyniowate powschodziły słabo i bez wody nie daję im większych szans na jakiś sensowny plon. Poprzedni tydzień choć dość mokry był także z zimnymi nocami. Fasola Jaś rośnie fajnie. zaczęła się już owijać wokół sznurów i może odwdzięczy mi się dobrymi zbiorami. Przyjęła się większość ze szlachetnych sadzonek winorośli a i włoskich orzechów będzie po ubiegłorocznym nieurodzaju sporo.  Porzeczki i agrest zapowiadają się też niezawodnie. W jabłkach nadmiaru raczej nie będzie. Czosnek jest bezapelacyjnie królem tej wiosny; rośnie jak szalony i pewnie teraz właśnie tworzy główki. Wilgotny poprzedni tydzień spowodował, że moje tegoroczne ziemniaki przebiły się wreszcie  przez warstwę ściółki i ciemnozielonymi młodymi pędami sygnalizują intensywną wegetację. Słońce spaliło mnie nieźle a jakby było mi mało „dopaliłem” się popołudniową przejażdżką na rowerze, po trzech latach przerwy w tej aktywności. Poprawiłem w niedzielę żeby nie było zakwasów i boli mnie tylko w miejscu, którego nazwę przemilczę. Kilometrów wyszło w tych dwóch etapach ponad sześćdziesiąt i postanowiłem w ciepłe dni tego lata pojeździć – dla zdrowotności. 
   Ten i przyszły tydzień zapowiadają oczekiwania na wyniki zabiegu jaki czeka żonę. Już dziś po kolejnym badaniu trochę się wyjaśniło ale tylko trochę. Za to kolega, który walczy właśnie z nowotworem pochwalił się świetnymi wynikami terapii i po jeszcze jednej kolejnej serii chemii zapowiada powrót do zdrowia. Już się nie mogę doczekać jak odtańczymy jak dwóch starych wariatów radosny dziki i beztroski taniec zwycięstwa nad.....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz