Witam!

To jest o moich osobistych rozważaniach, obserwacjach, doświadczeniach, myślach: o sprawach bieżących i bardziej uniwersalnych, ponadczasowych. Z niewielką ilością zdjęć i obrazów, raczej słowa. To co tu napiszę będzie pewnie jakąś wypadkową doznań mego dotychczasowego życia.

niedziela, 1 października 2017

Słoneczna sobota



  Jeszcze w piątek wieczorem nie wiedziałem, że się wybiorę na wieś. Ale słoneczny poranek zadecydował za mnie. Przy takiej suchej i ciepłej pogodzie da się sporo zrobić i przy pełnej aprobacie mojego zamiaru ze strony reszty rodziny, która planowała bardziej dokładne sprzątanie mieszkania(po co im się mam pałętać po chałupie) odpaliłem na „rancho”. Po drodze zabrałem jeszcze sporą reklamówkę resztek suchego chleba od córki dla zwierzaków. Po przyjeździe na działkę przywiozłem teściowej od razu butlę z gazem na wymianę i trafiłem na dostawę węgla, więc było też trochę czarnej roboty(przeniesienie w wiaderkach do komórki). Ponoć zapowiadają mroźną zimę. Koniec świata tez miał być niedawno, jakoś we wrześniu tego roku, więc może i zapowiedzi mroźnej zimy też się nie spełnią.
   Po tych czynnościach obowiązkowych(nie wypadało nie pomóc dwóm razem mieszkającym samotnym kobietom) mogłem wreszcie oddać się tym moim zajęciom ulubionym - działkowym. Złapałem grabie i kosę(dobrze, że ją niedawno wyklepałem) i na łączkę. Po ostatnich opadach woda już nie stoi oprócz dołka gdzie odkrywkowo latem szukałem gliny(przyczyny nieprzepuszczalności tego terenu). Zagrabiłem kilka kupek przemoczonej, skoszonej wcześniej, trawy i przeniosłem na zagonki by je dościółkować i podwyższyć jeszcze bardziej. Jak opadną liście z drzew to dodam je jako kolejną warstwę. Skosiłem jeszcze gdzie i ile się dało bujnej, zielonej i poprzerastanej trawy i w takiej formie dorzuciłem ją także na sam wierzch. Na razie wysokość zagonów wygląda imponująco, ale wiem, że po opadach i w procesie rozkładu bardzo się ta masa skurczy i obniży.
   Pozbierałem obie fasole tyczne: Jasia i tę drugą szparagową o drobniejszych, ale również jadalnych nasionach. Z Jasia oberwałem już wszystkie strąki nawet te zielone. Te pożółkłe i suche dosuszę i przeznaczę na drugi rok na siew. Z zielonych wyłuskałem nasiona (ogromne!) i właśnie teraz po zaledwie dwudziestu minutach gotowania w lekko osolonej wodzie pachną i są gotowe do jedzenia. Mają być użyte do sałatki, ale to dopiero po południu, więc nie wiem czy doczekają(zniewalający jest ten zapach). Fasoli numer dwa jest wielokrotnie więcej(plenna jak króliki). Dosuszam ją rozłożoną cienką warstwą. Mam jej już sporo nasion (pewnie ze trzy kilo) a po wyłuskaniu tej, co jeszcze schnie będzie jeszcze więcej. Zebrałem czerwone buraki i zaraz nastawie trochę z nich na ukiszenie na czerwony barszcz. Chętnie zjemy taką zupę, bo dawno jej nie było. A tak w ogóle to październik chcemy przeżyć głównie na zupach, bo ostatnio królowały w naszym jadłospisie wyłącznie drugie dania. Efekt jest taki, że sporo kilogramów nam wszystkim przybyło i czas położyć temu kres. Nawet żona zgodziła się by warzywna kapuścianka stanowiła połowę ich wszystkich w tym czasie. Pożyjemy zobaczymy. Dyń jeszcze nie zebrałem, może jeszcze ten tydzień będzie bez przymrozków.
   Szwagierka(niezmordowana w swej pasji) poszła do lasu i za półtorej godziny wróciła z wiaderkiem prawdziwków, koźlarzy i podgrzybków, lecz po krótkich konsultacjach grzybki poszły na nitkę do ususzenia(ochwat czy co?). Znalazła już też kilka gąsek. Czy tegoroczne szaleństwo grzybowe się skończy?
   Przed szóstą spakowałem się i wyjechałem do domu podziwiając po drodze cudowny zachód słońca. Było ogromne a jego koloru nie da się opisać. Nawet miałem zrobić fotkę, ale za dwie minuty już go nie było widać, więc pozostaną tylko wrażenia. Jeśli już o odczuciach mowa, to bark mnie w nocy bardzo bolał – pewnie od machania kosą(codzienne ośmiogodzinne siedzenie za biurkiem stanowczo nie poprawia kultury fizycznej mieszczucha).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz